„W prezencie ślubnym dostałam od narzeczonego primaaprilisowy żart. Po tym tekście bliżej nam do rozwodu”
„Uśmiechnęłam się, choć w środku zadrżałam. Nie sam żart primaaprilisowy był problemem – Tomek zawsze miał zamiłowanie do przekraczania granic. Ale sposób, w jaki to powiedział… jakby chciał, żebym na moment pomyślała, że mówi serio. Jego spojrzenie było inne. Nie czułam radości, tylko chłód”.

- Redakcja
Dzień ślubu zaczął się tak, jak się tego spodziewałam – z emocjami sięgającymi zenitu. W białym szlafroku, z kubkiem kawy w ręku, patrzyłam przez okno, jak światło poranka odbija się od szyby, tworząc złotą poświatę.
Wszystko było gotowe: suknia, bukiet, plan ceremonii. Czułam tremę, ale też ogromną radość. Tomek... On był moją opoką przez ostatnie cztery lata. Bywał sarkastyczny, czasem aż do przesady. Zawsze miał ogromne poczucie humoru. Data naszego ślubu nie była przypadkowa - 1 kwietnia wydawał się świetnym pomysłem. A przynajmniej tak myślałam.
Tego dnia miałam zostać jego żoną. Nie wiedziałam, że ten dzień zapisze się w mojej pamięci zupełnie inaczej. I że bynajmniej nie będzie mi do śmiechu.
Poczułam ukłucie niepokoju
Zanim zaczęła się cała ceremonia, spotkaliśmy się na chwilę w ustronnym pokoju, gdzie mieliśmy sobie wręczyć symboliczne prezenty. To była taka nasza mała tradycja przy okazji wszystkich ważniejszych wydarzeń. Pamiętam, jak z okazji przeprowadzki do nowego mieszkania dostałam od niego kolczyki w kształcie małych kluczy.
Trzymałam w dłoniach zegarek, który wybrałam dla Tomka – prosty, srebrny, z grawerem „Do końca świata i o jeden dzień dłużej”. On podszedł z tym swoim typowym, pewnym siebie uśmiechem.
– Odwołałem wszystko – rzucił z kamienną twarzą, wyciągając małe pudełeczko.
Zamrugałam, śmiejąc się nerwowo.
– Żartuję, prima aprilis! – dodał po chwili i wręczył mi kolczyki. – Wiem, że uwielbiasz szmaragdy.
Uśmiechnęłam się, choć w środku zadrżałam. Nie sam żart primaaprilisowy był problemem – Tomek zawsze miał zamiłowanie do przekraczania granic. Ale sposób, w jaki to powiedział… jakby chciał, żebym na moment pomyślała, że mówi serio. Jego spojrzenie było inne. Nie czułam radości, tylko chłód.
Po jego wyjściu zostałam jeszcze chwilę sama, trzymając kolczyki, jakby miały mi coś powiedzieć.
– On serio umie przegiąć – skomentowała moja siostra, Karolina, wchodząc do pokoju. – Gdybyś zobaczyła jego minę…
– Wiem – westchnęłam. – Przez ułamek sekundy... uwierzyłam mu.
– Może udzieliła mu się atmosfera. Mężczyźni głupieją w takich chwilach.
Uśmiechnęłam się słabo, ale gdzieś wewnątrz czułam niepokój. Żart był zbyt realny, wypowiedziany w zbyt poważny sposób. Jakby chciał wybadać moją reakcję.
Może to nie był żart
Minęła piętnasta. Goście powoli zajmowali miejsca w kościele, organista rozgrzewał palce na klawiaturze, a ksiądz co chwilę spoglądał na zegarek. Ja stałam w przedsionku z Karoliną i udawałam, że wszystko jest w porządku. Choć mój wzrok bez przerwy szukał znajomej sylwetki Tomka.
– Jeszcze chwilka, na pewno zaraz będzie – próbowała mnie uspokoić Karolina, poprawiając moją welon.
– Gdzie on jest? – wyszeptałam, starając się ukryć drżenie głosu. – Miał być tu dziesięć minut temu. Pojechał tylko po kwiaty.
– Może utknął w korku. Albo Maciek coś wymyślił. Wiesz, jacy oni są razem.
W tej samej chwili podszedł Maciek, wyglądający na równie spiętego jak ja.
– Alicja... – zaczął cicho. – Nie wiem, gdzie on jest. Ostatni raz pisał do mnie godzinę temu, że wszystko gra.
– Co to znaczy: „wszystko gra”? – uniosłam głos. – Przecież powinien być tutaj!
Maciek rozłożył ręce, ale nie patrzył mi w oczy.
– Może się spóźnia. Może... nie wiem.
Spojrzałam na niego, czując, jak przeszywa mnie lodowaty dreszcz.
– On sobie chyba ze mnie żartuje… – powiedziałam, ale tym razem w moim głosie nie było już śmiechu. Była rozpacz.
Zegar w przedsionku tykał bezlitośnie. Każda minuta bez Tomka rozciągała się w nieskończoność. A ja, w tej białej sukni, z sercem bijącym jak oszalałe, zaczynałam rozumieć, że może to nie był żart. Może to była prawda.
Rzeczywistość mnie zmiażdżyła
Minęło pół godziny. Cała sala szeptała, napięcie wisiało w powietrzu jak burzowa chmura. A Tomka nadal nie było. W końcu nie wytrzymałam – wyszłam tylnym wyjściem z kościoła, zrywając tren sukni o framugę drzwi. Karolina pobiegła za mną.
– Zaczekaj, nie możesz teraz… – zawołała, ale już nie słuchałam.
Zatrzymałam się dopiero w małym pokoiku przy zakrystii. Złapałam telefon i zaczęłam dzwonić. Raz, drugi, trzeci. Głos w słuchawce był niezmienny: „Abonent jest chwilowo niedostępny”.
– Pisał do Maćka godzinę temu. To znaczy, że był w drodze. Prawda? – mówiłam do Karoliny, ale bardziej do siebie.
– Alicja, może… może on po prostu potrzebuje chwili.
– Chwili?! – krzyknęłam. – To nie jest spacer po parku. To ślub! Nasz ślub!
W tym momencie weszła moja mama. Jej spojrzenie było ciepłe, ale zmartwione.
– Córeczko… Może spanikował. Czasem mężczyźni… nie radzą sobie z presją.
Zacisnęłam usta. Zaczynałam czuć się jak w złym śnie, z którego nie potrafię się obudzić. Tomek, ten sam, który jeszcze wczoraj trzymał mnie za rękę i mówił, że nie może się doczekać „naszego dnia”... po prostu zniknął?
Telefon zawibrował w mojej dłoni. SMS. Od niego.
„Muszę przemyśleć wszystko. Przepraszam”.
Nie płakałam. Jeszcze nie. Patrzyłam tylko w ekran, jakby te słowa miały nagle zniknąć. Ale wciąż tam były. Stały się rzeczywistością, która mnie właśnie zmiażdżyła.
Prawda wyszła na jaw
Nie spałam prawie wcale. Następnego dnia, z oczami przekrwionymi od łez, pojechałam do Maćka. Nie odbierał telefonu, więc zapukałam do jego mieszkania jak oszalała. Otworzył niechętnie, jakby się mnie spodziewał.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam od razu. – Powiesz mi, gdzie jest Tomek?
Maciek cofnął się, wpuszczając mnie do środka. W mieszkaniu panował chaos – niedopita kawa, sterta papierów, telewizor grający bez dźwięku.
– Nie wiem, gdzie dokładnie. Ale... on nie zniknął bez powodu.
– Chcesz powiedzieć, że to moja wina? – poczułam, jak złość znów wraca. – Że zasłużyłam na coś takiego? Na zostawienie mnie przed ołtarzem?
Maciek spojrzał na mnie ostro.
– Nie mówię, że zasłużyłaś. Ale on... nie zrobił tego ot tak. Nie po tym, co się stało dwa tygodnie temu.
Zmroziło mnie.
– Co się stało?
– Tomek spotkał się z Michałem – rzucił bez wahania. – Przypadkiem. Dowiedział się, że kiedyś byliście razem.
Zamilkłam. Michał był kiedyś przyjacielem Tomka, ale ich drogi się rozeszły. W głębi serca wiedziałam, że to ja byłam tego powodem. Serce zaczęło bić mi szybciej.
– To było dawno, jeszcze przed Tomkiem. Krótko. Nie miało żadnego znaczenia.
– Ale mu o tym nie powiedziałaś.
Odwróciłam wzrok. Nie, nie powiedziałam. Wydawało mi się to nieistotne. Głupia, naiwna ja.
– Dla Tomka to był cios. Poczuł, że nie zna cię tak, jak myślał. Że coś w waszym związku jest... nie do końca prawdziwe.
Stałam w tym bałaganie, próbując zrozumieć, jak przeszłość, o której wolałam zapomnieć, nagle wszystko zniszczyła. To nie była zdrada. To była tajemnica. Ale dla niego – wystarczająco bolesna.
To bolało najbardziej
Znalazłam go nad pobliskim jeziorem, tam, gdzie kiedyś przyjechaliśmy na nasz pierwszy wspólny wypad. Stał na pomoście z rękami w kieszeniach, wpatrzony w wodę. Zrobiłam kilka kroków i zatrzymałam się obok, ale nie odwrócił się.
– Wiedziałam, że tu będziesz – powiedziałam cicho.
– Tu zawsze było cicho – odpowiedział po chwili. – I spokojnie.
Westchnęłam, walcząc z emocjami.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi, że o wszystkim wiesz? Zamiast znikać, zostawiać mnie... tam... samą.
Odwrócił głowę, ale nie patrzył mi w oczy.
– Bo nie wiedziałem, co czuję. Myślałem, że się z tym uporam. Ale wciąż miałem wrażenie, że kocham kobietę, której wcale nie znam.
– Przeszłość to nie sekret, jeśli nie ma znaczenia – próbowałam się bronić. – To było jeszcze zanim cię poznałam. Krótkie, nic nieznaczące.
– Ale zataiłaś to przede mną – odparł. – I właśnie to bolało. Nie to, że miałaś kogoś przede mną. Nie to, że to był Michał. Tylko że wybrałaś milczenie.
Zrobiłam krok bliżej.
– Bałam się, że uznasz to za coś więcej, niż było. I co? Miałam rację?
– Nie wiem – przyznał. – Ale skoro nawet taka drobnostka była dla ciebie tematem tabu, to jak mam wierzyć, że wszystko inne było prawdziwe?
Nie miałam odpowiedzi. Tylko łzy w oczach i ten ścisk w piersi, który nie chciał puścić. Zostaliśmy tam przez chwilę, w ciszy, która mówiła więcej niż wszystkie słowa.
Prawda jest najważniejsza
Nie wróciliśmy razem. Po rozmowie nad jeziorem odeszłam sama. Nie było krzyków, nie było dramatycznych deklaracji. Tylko zbyt wiele niewypowiedzianych słów. Tomek został tam jeszcze długo, a ja wróciłam do pustego mieszkania, w którym wciąż pachniało bukietem ślubnym. Suknia leżała na krześle, pognieciona i przybrudzona, choć przecież nawet nie spełniła swojej roli.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie zamknęłam za sobą tych drzwi, ale też nie zamierzałam ich trzymać szeroko otwartych. Nie chciałam go zmuszać do niczego. Może potrzebował czasu, może myślał, że to, co między nami było, było oparte na półprawdzie. A może… naprawdę mnie kochał, tylko nie potrafił poradzić sobie z cieniem przeszłości.
Przez kolejne dni nie odzywaliśmy się do siebie. Karolina codziennie pisała, czy coś się zmieniło. Mama starała się nie zadawać pytań. A ja żyłam trochę obok wszystkiego. Próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. I z każdym dniem coraz bardziej czułam, że to nie chodzi tylko o Michała. Chodziło o coś więcej – o zaufanie. O to, że gdy się kogo kocha, warto być szczerym, nawet do bólu. I że prawda – nawet ta niewygodna – ma większe znaczenie niż przysięga w kościele.
Może to naprawdę nie był dobry moment na ślub. Może tak miało być. I może nie każda historia kończy się weselem. Niektóre dopiero się wtedy zaczynają. Tylko zupełnie inaczej, niż planowaliśmy.
Alicja, 31 lat