„W sanatorium chciałem dokuczyć byłej żonie, więc podrywałem inną. Przez grę na dwa fronty, przegrałem wszystko”
„Nie spodziewałem się, że spotkam Wandę. Gdy ją zobaczyłem pierwszego dnia przy stołówce, coś we mnie pękło. Chciałem jej pokazać, że mam się świetnie. Nawet lepiej niż z nią. I wtedy właśnie pojawiła się Krysia. A ja wymyśliłem sobie całą grę”.

- Redakcja
Nie miałem w planach żadnych sanatoriów ani turnusów. Po rozwodzie z Wandą chciałem tylko spokoju. Dzieci jednak uparły się, że samotność mi nie służy. No to pojechałem, z duszą na ramieniu i przekonaniem, że będę się tam nudził jak mops. Nie spodziewałem się, że spotkam Wandę. Gdy ją zobaczyłem pierwszego dnia przy stołówce, coś we mnie pękło. Chciałem jej pokazać, że mam się świetnie. Nawet lepiej niż z nią. I wtedy właśnie pojawiła się Krysia. A ja wymyśliłem sobie całą grę.
Sanatorium i stare rany
Gdy tylko wszedłem na stołówkę i zobaczyłem Wandę, aż mnie zatkało. Siedziała przy stoliku z jakimś mężczyzną, ubrana w czerwony sweter, który dobrze znałem. Przez lata leżał złożony na półce w naszej szafie. Wtedy poczułem, jak coś mnie ściska w środku, ale szybko przybrałem obojętną minę. Nie mogłem pozwolić, żeby zobaczyła, że zrobiło to na mnie wrażenie. Usiadłem przy innym stoliku, ale kątem oka widziałem, jak zerka w moją stronę.
Po obiedzie wyszedłem na spacer wokół parku zdrojowego. Myśli kotłowały mi się w głowie. Z jednej strony, przecież to dobrze, że każde z nas idzie własną drogą. Z drugiej – nie mogłem znieść myśli, że wyglądała na tak zadowoloną z życia. Następnego dnia spotkaliśmy się w recepcji.
– Marian, też tutaj? – zapytała z udawaną uprzejmością.
– Przypadek – odpowiedziałem chłodno. – Ale w sumie dobrze, może zobaczysz, jak można się dobrze bawić na starość.
– Mam wrażenie, że to już widzę – rzuciła, zerkając na kobietę, z którą właśnie rozmawiałem chwilę wcześniej.
Nie powiedziałem nic więcej. Ale wtedy właśnie coś we mnie się uruchomiło. Pomyślałem, że skoro Wanda chce grać w jakieś gierki, to i ja mogę. Krysia – ta kobieta z poprzedniego dnia – wydawała się sympatyczna, pogodna i… samotna. Idealna partnerka do mojego małego przedstawienia. Skoro Wanda mogła być w towarzystwie, ja też mogłem. I nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem grać swoją rolę na poważnie.
Krysia miała być częścią planu
Krysia miała w sobie coś ciepłego. Jej śmiech był lekki, a spojrzenie zawsze jakby trochę rozmarzone. Początkowo podchodziłem do niej z rezerwą – to miało być tylko narzędzie do osiągnięcia celu. Ale im częściej z nią rozmawiałem, tym bardziej zaczynała mnie interesować naprawdę. Zaproponowałem spacer po parku. Przyjęła zaproszenie z uśmiechem.
– Fajnie, że ktoś jeszcze nie siedzi tylko w kapciach przed telewizorem – zażartowała.
– W kapciach to ja siedzę tylko po kolacji – odpowiedziałem, udając beztroskę.
Spacerowaliśmy długo, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Krysia opowiadała o wnukach, o tym, jak po śmierci męża trudno jej było wrócić do normalności. Ja z kolei udawałem, że rozwód to był mój pomysł i że już dawno to przepracowałem. Choć w środku wszystko we mnie krzyczało, że to nieprawda. Wieczorem spotkaliśmy się jeszcze raz – tym razem w kawiarni. Krysia wyglądała pięknie, jak na swój wiek. Ubrana w jasną sukienkę, miała w sobie lekkość, której dawno nie widziałem u żadnej kobiety. Chwilami zapominałem, po co to wszystko zacząłem.
Zauważyłem Wandę siedzącą dwa stoliki dalej. Uśmiechnęła się kwaśno, a potem odwróciła wzrok. Poczułem dziwną satysfakcję. Ale nie taką, której się spodziewałem. Krysia nachyliła się do mnie i zapytała:
– A ty? W jakim jesteś miejscu swojego życia?
Zawahałem się tylko chwilę.
– Szukam czegoś prawdziwego – powiedziałem.
I nie wiedziałem, czy bardziej kłamię sobie, czy jej.
Nie wiedziałem, czy to nadal gra
Z każdym kolejnym dniem coraz trudniej było mi pamiętać, że to wszystko miało być tylko gra. Krysia stawała się dla mnie ważna. Lubiłem jej opowieści, czekałem na nasze spotkania, śmiałem się z jej żartów i coraz częściej łapałem się na tym, że chcę ją pocałować nie dlatego, żeby ktoś nas zobaczył, ale dlatego, że naprawdę tego pragnę. Wieczorem siedzieliśmy razem w ogrodzie. Pachniały lipy, w tle grała jakaś cicha muzyka z altany. Krysia położyła mi rękę na ramieniu, a ja poczułem coś, czego nie czułem od bardzo dawna – spokój.
– Wiesz – powiedziała – od początku myślałam, że jesteś taki trochę… nieobecny. Ale teraz wydajesz się bliżej. Coś się zmieniło?
Nie odpowiedziałem od razu. Bałem się, że jeśli powiem prawdę, wszystko się rozsypie. Ale milczenie też było zdradliwe. Uśmiechnąłem się tylko i przytuliłem ją delikatnie. A ona nie protestowała. Następnego dnia podsłuchała rozmowę. Nie chciałem, żeby tak to wyszło. Rozmawiałem z Jankiem, znajomym z turnusu. Zażartowałem, że „Krysia to mój anioł pokazowy, specjalnie dla byłej żony”. Nie wiedziałem, że Krysia stoi za rogiem. Gdy mnie dopadła, jej twarz była blada.
– Więc to wszystko to było przedstawienie? Naprawdę myślałam, że jesteś inny…
– Krysia, to nie tak… – zacząłem, ale przerwała mi.
– Wszystko jest dokładnie tak. Szkoda, że nie powiedziałeś wcześniej.
I odeszła, zanim zdążyłem cokolwiek dodać.
Kłamstwo ma krótkie nogi
Po odejściu Krysi czułem się, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Nie potrafiłem myśleć racjonalnie, nie jadłem, nie spałem. Wciąż miałem w uszach jej słowa, w oczach jej spojrzenie. Wiedziałem, że to wszystko moja wina. Zacząłem od kłamstwa, a potem nie miałem odwagi się z niego wycofać. Wieczorem postanowiłem porozmawiać z Wandą. Może głupio liczyłem na jakieś zrozumienie, może potrzebowałem kogoś, kto zna mnie na wylot, by pomógł mi zrozumieć samego siebie. Znalazłem ją przy fontannie, jak zwykle z książką w ręce.
– Wanda, możemy porozmawiać?
Podniosła wzrok z lekkim zaskoczeniem.
– Teraz chcesz rozmawiać? – zapytała chłodno.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek umiałem z tobą rozmawiać. Ale… potrzebuję z kimś być szczery. Z kimkolwiek.
– W takim razie gratuluję. Szkoda, że nie próbowałeś tego dwadzieścia lat temu.
– Po prostu… wszystko się pokręciło. Chciałem ci pokazać, że potrafię żyć bez ciebie, ale sam już nie wiem, co zrobiłem.
Wanda spojrzała na mnie uważnie, po czym westchnęła.
– Marian, zawsze bałeś się uczuć. Zamiast mówić, grałeś. I znów to zrobiłeś.
Nic nie odpowiedziałem. W tamtej chwili wiedziałem, że nic nie da się już naprawić. Nie z Wandą, nie z Krysią. A najbardziej – nie ze mną samym. Zostałem sam na ławce, wpatrując się w migające światła fontanny, z tępym ciężarem w piersi.
Za późno na miłość
Następnego dnia wstałem wcześnie i ruszyłem do holu, licząc, że jeszcze zdążę. Krysia miała wyjeżdżać przed południem. Nie miałem planu, nie wiedziałem nawet, co chcę powiedzieć, ale musiałem spróbować. Kiedy zobaczyłem ją przy walizce, serce mi zadrżało.
– Krysia – zacząłem niepewnie – nie chcę, żebyś wyjeżdżała z tym, co usłyszałaś. Wiem, że zawaliłem, ale to się zmieniło. Ty się zmieniłaś. Ja się zmieniłem.
Spojrzała na mnie bez gniewu, ale i bez ciepła.
– Marian, nie jestem nastolatką, która da się nabrać na ładne słowa. Wiem, że coś między nami było, może nawet coś prawdziwego. Ale nie da się budować relacji na kłamstwie. Nie w tym wieku.
– Zaczęło się jak gra, tak. Ale potem… naprawdę mi na tobie zależało.
– Zbyt późno mi to mówisz.
Zamilkłem, bo zrozumiałem, że miała rację. Nie walczyła ze mną, nie krzyczała. Po prostu była zmęczona.
– Nie jesteś złym człowiekiem – dodała – ale jesteś pogubiony. I to już nie moja rola, żeby cię naprawiać.
Wyszła. Zostawiła mnie tam, z tym wszystkim, co niewypowiedziane. Patrzyłem za nią, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Stałem jeszcze chwilę, zanim wróciłem do pokoju. Nie płakałem. Ale w środku było tak pusto, jak jeszcze nigdy wcześniej. Tym razem nie była to samotność po rozwodzie. To była samotność po utraconej szansie. Takiej, która mogła naprawdę coś zmienić.
Największy przegrany
Turnus się skończył. Spakowałem walizkę i zszedłem do autobusu, jakbym kończył jakąś sztukę, w której odegrałem główną rolę – źle napisaną i jeszcze gorzej zagraną. Nie było pożegnań, nikt nie bił braw. Nawet Wanda tylko skinęła głową, kiedy przechodziła obok. Z Krysią już się nie zobaczyłem. I może to dobrze. Czasem lepiej, by ostatnie spojrzenie pozostało niedopowiedziane.
W drodze powrotnej patrzyłem przez szybę na mijane pola, wsie, stare stacje benzynowe. Myślałem o tym, co się wydarzyło. Jak łatwo jest zbudować mur między sobą a drugim człowiekiem. Jak trudno później przez niego przejść. Wydawało mi się, że jestem sprytny, że mam plan. A tymczasem zaplątałem się we własną sieć gier i pozorów.
Nie potrafię powiedzieć, czy jeszcze kiedykolwiek kogoś pokocham. Ale wiem jedno – jeśli jeszcze raz dostanę taką szansę, nie zmarnuję jej na udawanie. Bo życie, zwłaszcza na tym etapie, jest zbyt krótkie na nieuczciwość. Nie wobec innych. I nie wobec siebie. Sanatorium miało być odpoczynkiem. Okazało się lekcją. Bolało. Nadal boli. Ale może musiałem to wszystko przeżyć, żeby zobaczyć, ile miałem, zanim sam to zniszczyłem. Wysiadłem na swojej ulicy. Słońce zachodziło leniwie. I chociaż byłem sam, po raz pierwszy od dawna poczułem, że może to nie koniec wszystkiego. Tylko początek czegoś nowego – mniej efektownego, ale bardziej prawdziwego.
Marian, 70 lat
Czytaj także:
- „W sanatorium spotkałam swoją dawną miłość. Stary podrywacz chciał tylko jednego, ale ja pamiętam, dlaczego zerwaliśmy”
- „Romans w sanatorium sprawił, że w końcu poczułem się jak mężczyzna. Cena za figle była wyższa niż rata kredytu”
- „W sanatorium zamiast reperować zdrowie, uleczyłam swoje serce. Przystojniak przypomniał mi, jak dobrze być kobietą”