„W sanatorium złośliwa kuracjuszka podrywała mojego adoratora. Przyjechałam tu po romantyczną miłość, a nie złamane serce”
„Wieczorem zeszłam do stołówki. I wtedy go zobaczyłam. Wojtek. Wysoki, prosty jak struna, z siwymi włosami, które wyglądały jak z reklamy szamponu dla emerytów. Gdy przechodził obok mojego stolika, rzucił ciepłe spojrzenie. Odwróciłam się zdziwiona, a on uśmiechnął się lekko”.

- Redakcja
Nie planowałam już żadnych wielkich przygód w życiu. Mój czas, tak sobie myślałam, przeminął. Od śmierci Henia, mojego męża, żyłam cicho, spokojnie, samotnie. Właściwie – bardziej obok życia niż w nim. Minęło już osiem lat, odkąd zmarł. Nauczyciel historii, człowiek z zasadami, był moim całym światem. A potem zgasł nagle, jak świeczka. Zostałam z pustym mieszkaniem, pustymi świętami i milczeniem, które boli bardziej niż kłótnie. Do sanatorium pojechałam pierwszy raz. Z polecenia lekarki, która stwierdziła, że kręgosłup i dusza potrzebują porządnego oddechu. Szczerze? Nie chciałam jechać. Nie widziałam w tym sensu. Ale Lidka, moja koleżanka z chóru, przekonała mnie jednym zdaniem:
– Basiu, tam życie się jeszcze ludziom chce. Pojedź, choćby zobaczyć, że można się jeszcze śmiać.
Więc pojechałam. Pierwszy dzień był chaotyczny – rejestracja, badania, przydział pokoju. W pokoju czekała już ona – Grażyna. Energiczna, rozgadana, opalona jakby właśnie wróciła z Rodos.
– Cześć, współlokatorko! Jestem Grażyna. Pamiętaj, że w sanatorium wszystko wolno, byle nie zrzędzić! – przywitała mnie śmiechem, którego echo odbiło się od ścian jak nieproszony gość.
Uśmiechnęłam się grzecznie. Już wtedy czułam, że to będzie intensywny miesiąc. Wieczorem zeszłam do stołówki. I wtedy go zobaczyłam. Wojtek. Wysoki, prosty jak struna, z siwymi włosami, które wyglądały jak z reklamy szamponu dla emerytów. Gdy przechodził obok mojego stolika, rzucił ciepłe „smacznego”. Odwróciłam się zdziwiona. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
– Coś pani taka zadumana? Nie warto, tu się tylko odpoczywa. I flirtuje, jak kto lubi – dodał, puszczając oko.
Wieczorem, kiedy wróciłam do pokoju, Grażyna już na mnie czekała, siedząc po turecku na łóżku i popijając winko z plastikowego kubeczka.
– No, Basiu. Jakie wrażenia? Ktoś ci wpadł w oko? – zapytała bez ogródek.
– Ależ skąd – skłamałam. – Przyszłam tu na zabiegi, a nie na... – zawahałam się.
– A nie na łowy? Oj, nie bądź święta, dziewczyno. Wiesz, jak to się mówi – na starość nie ma wstydu! – zarechotała.
Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale w środku coś mnie zakłuło. Może to była niepewność? A może przeczucie, że ten wyjazd zmieni więcej, niż sądziłam.
Grażyna nie miała wstydu
– Nie masz nic przeciwko, jak się dołączę? – zapytała Grażyna, podchodząc do ławki, na której siedziałam z Wojtkiem. Nie czekała na odpowiedź, tylko wcisnęła się między nas z siłą wiatrówki. – Uwielbiam ten zapach lasu po deszczu, prawda, Wojtuś?
Spojrzałam na nią kątem oka. „Wojtuś”? Jeszcze wczoraj był „panem Wojciechem”, kiedy widziała go na stołówce. Dziś już spoufalenie i teatralny uśmiech, jakby byli po pięciu randkach. Wojtek zaśmiał się uprzejmie, ale nie odwzajemnił jej poufałości. Mimo to coś się zmieniło. Coraz częściej czułam, że Grażyna zaczyna robić za tło do naszych rozmów. Tło... które nagle staje się główną atrakcją. Kilka dni później, przy kolacji, Grażyna bez pytania usiadła obok Wojtka.
– Wiesz, Wojtku, jak masz ochotę na coś słodkiego po jedzeniu, to mam wino z czarnej porzeczki. Domowej roboty. Wpadniesz wieczorem?
– A my mieliśmy dziś zagrać w szachy – wtrąciłam, nieco za ostro.
Grażyna spojrzała na mnie chłodno.
– Może jeszcze zdąży. Tylko nie wiem, czy twoje pionki są aż tak pociągające jak moje winko.
W pokoju nie wytrzymałam.
– Zauważyłam, że bardzo chcesz być tam, gdzie ja i Wojtek.
– Nie przesadzaj, Basiu. Przecież to nie twoje prywatne podwórko. A poza tym... – rzuciła z zadziornym uśmiechem – na starość nie ma wstydu.
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam, że to nie będzie zwykły turnus. Że ten wyjazd... może mnie zranić bardziej niż wszystkie samotne święta.
Nie mogłam znieść tej baby
– Wiesz co, nie wiem, co mnie bardziej boli – jej zachowanie czy to, że Wojtek nic z tym nie robi – powiedziałam, siadając na ławce obok Lidki, zaraz po gimnastyce. Trawa była jeszcze wilgotna, ale nie dbałam o to.
– Mów wszystko – rzuciła krótko. Potrafiła słuchać. Nie oceniałam jej po pierwszych zajęciach, ale teraz czułam, że to jedna z tych kobiet, które widziały już niejedno.
Opowiedziałam jej wszystko: o spacerach z Wojtkiem, o nagłych „przypadkowych” spotkaniach z Grażyną, o kolacji, na której zostałam sama przy drugim stole, bo ona wcisnęła się obok niego i śmiała się, jakby czytała kabaret.
– I ty to znosisz? – Lidka spojrzała na mnie ostro. – Chcesz, żeby ci go odbiła? Bo wiesz, że może. I zrobi to, jeśli jej pozwolisz.
Zamilkłam.
– Ja nie umiem się tak kłócić. Nie chcę wojny o faceta – powiedziałam cicho. – Ale nie dam się upokarzać.
– To postaw sprawę jasno. Powiedz jej, co czujesz. Albo jemu.
– A jeśli mnie wyśmieje?
Lidka wzruszyła ramionami.
– To będzie przynajmniej jasne. A nie tak... jak teraz. Ciebie zżera, a ona kwitnie. I nie łudź się – ona nie ma wyrzutów sumienia. Ona czuje, że wygrywa.
Wróciłam do pokoju późnym popołudniem. Grażyna smarowała nogi balsamem, jakby była na wakacjach z kochankiem.
– Pogadajmy – powiedziałam. Spojrzała na mnie znad łydki z kpiącym uśmiechem.
– Teraz? Bo mam zaraz spacer z Wojtkiem... – przeciągnęła słowo „teraz”, jakby mnie prowokowała.
Zacisnęłam usta. Czułam, że wojna właśnie się zaczęła.
Łzy spływały mi po policzkach
Wróciłam wcześniej z inhalacji. Coś mnie tknęło – może instynkt, może przeczucie. Już z korytarza usłyszałam ich śmiech. Podeszłam do okna. Siedzieli na ławce pod balkonem. Ona z nogą założoną na nogę, pochylona ku niemu, z ręką na jego ramieniu. On… nie odsunął się.
– Barbara to świetna kobieta, ale… taka poważna. Ciągle myśli, ciągle analizuje – mówiła Grażyna miękkim głosem.
– No… – Wojtek westchnął – może trochę.
– Wiesz, ona chyba nie jest gotowa na nowe życie. A my? My przecież jeszcze żyjemy, prawda? – Zaśmiała się i przeciągnęła palcem po jego przedramieniu.
Wyszłam przed budynek. Serce waliło mi jak młotem.
– Miło się bawicie? – rzuciłam, stając przed nimi.
Wojtek zamilkł. Grażyna odwróciła się powoli, z miną triumfatorki.
– Basiu, my tylko rozmawiamy – powiedziała przesłodzoną barwą. – Przecież nikomu nic się nie dzieje?
Nie wytrzymałam i poszło, zanim zdążyłam pomyśleć.
– Grażyna, jak mogłaś mi to zrobić? Mieszkamy razem. Wiedziałaś… wiedziałaś, że coś do niego czuję!
– I co z tego? – Wzruszyła ramionami. – Miałam czekać na twoje błogosławieństwo? Dziewczyno, życie ucieka.
Wojtek podniósł się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Patrzył to na mnie, to na nią. Milczał. I tym milczeniem powiedział więcej niż milionem słów.
– Mówiłam, że nie masz tej iskry – dodała Grażyna z triumfującym uśmiechem. – Ja przynajmniej nie udaję świętej.
Odwróciłam się. Nie chciałam, żeby widzieli łzy, które spływały mi po policzkach. Ale one już płynęły.
Trzymał ją za biodra i patrzył w oczy
Wróciłam do pokoju i zaczęłam wrzucać rzeczy do torby. Bielizna, swetry, tabletki na serce. Palce mi się trzęsły, a łzy kapały na ubrania. Grażyny nie było. I dobrze. Gdyby wtedy weszła… nie wiem, czy potrafiłabym się powstrzymać. Nie miałam jeszcze biletu, ale w myślach już siedziałam w pociągu i patrzyłam przez brudne szyby, jak za oknem znikają brzozy, sanatorium i on – Wojtek – z jego słabym kręgosłupem i jeszcze słabszym charakterem. Lidka znalazła mnie na ławce przy recepcji, z torbą przy nodze.
– Gdzie ty się wybierasz? – zapytała ostro.
– Do domu. Po co mam tu siedzieć i patrzeć, jak się mizdrzy do niego?
– A nie myślisz, że właśnie o to jej chodziło?
Zamilkłam.
– On nie był wart tej walki, Basia. A ona? Jutro będzie polować na kolejnego. Takie są. Krzywe oczy, słodki uśmiech i wódeczka. A potem: „Ups, tak wyszło”.
– Może masz rację – powiedziałam słabo. – Ale dziś... dziś czuję się, jakby mi ktoś wyrwał serce.
Lidka chwyciła mnie za rękę. Mocno. Mocniej niż trzeba.
– To poskładaj to serce. Jeszcze ktoś je pokocha. Ale nie ktoś, kto gapi się na twoją współlokatorkę jak pies na kość.
Wieczorem zobaczyłam ich tańczących. Wojtek, w garniturze z przydługimi rękawami. Grażyna – w czerwonej sukience, za krótkiej o trzy dekady. On się śmiał. Trzymał ją za biodra. Patrzył w jej oczy. Znowu poczułam to ukłucie. Ale tym razem nie było łez. Tylko pustka.
Ostateczna rozmowa z Wojtkiem
Spotkałam go przypadkiem. A może los chciał, żebym miała szansę powiedzieć mu wszystko. Szedł sam, spacerował wzdłuż stawu. Widziałam go z daleka – dłonie w kieszeniach, głowa pochylona. Jakby nagle nie był już taki pewny siebie. Zatrzymałam się dwa kroki przed nim.
– Wojtek.
Zamarł. Podniósł wzrok. Patrzył na mnie długo, uważnie.
– Basia… – powiedział cicho.
– Nie chcę scen. Chcę zrozumieć. Dlaczego nie powiedziałeś mi wprost, że wybierasz ją?
– To nie tak... – zaczął, ale przerwałam mu ruchem ręki.
– Wiesz dobrze, że ona to robiła specjalnie. Że mnie prowokowała. Że cię podrywała niemal przy mnie. I ty to widziałeś. I nic.
Westchnął ciężko.
– Bo nie chciałem nikogo ranić. Ty jesteś fantastyczną kobietą, Basia. Naprawdę. Ale Grażyna… z nią jest jakoś... lżej. Jest śmiech, głupoty, bez pytań o jutro.
– Czyli nie o miłość chodziło. Tylko o zabawę? – spojrzałam mu prosto w oczy.
Zawahał się.
– Ja… sam nie wiem. Chciałem czegoś lekkiego. A ty jesteś… zbyt prawdziwa.
Zamilkłam. W tych dwóch słowach było wszystko. I nic.
– W porządku – powiedziałam po chwili. – To wystarczy. Dziękuję, że powiedziałeś. Choć spóźnione „nie wiem” to też odpowiedź.
Odwróciłam się. Zostawiłam go tam – samego, wśród kasztanów. Nie odwróciłam się ani razu. Wiedziałam już, że ten rozdział naprawdę się kończy.
Barbara, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po śmierci ojca chciałem dowiedzieć się, dlaczego był taki oschły. To, co wyznała mi matka, wstrząsnęło mną do głębi”
- „Siostra pożyczyła mi 3 tysiące na spłatę długów, ale zażądała czegoś w zamian. Ta lichwiarka zrobiła ze mnie żebraczkę”
- „Mąż wolał spędzać wieczory z matką, niż ze mną w alkowie. Jego miłość do mamusi rujnowała to, co budowaliśmy razem”