„W sanatorium poznałam Łukasza z Poznania i się zakochałam. Moja synowa mówi, że to śmieszne i przynoszę wstyd rodzinie”
„I wtedy coś we mnie pękło. Już nie czułam tej lekkości. Synowa się rozłączyła. A ja siedziałam na ławce z telefonem w ręku i oczami mokrymi od łez. Łukasz przyszedł po chwili”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy ostatni raz czułam taką ekscytację. Może jeszcze w liceum, kiedy przyszedł po mnie Jurek z sąsiedniej klasy, a ja biegłam do lustra, żeby sprawdzić, czy mam równy przedziałek. Od tamtej pory minęło pół wieku, a ja przeżyłam męża, dwóch braci, dwie operacje i trzydzieści lat w jednym biurze. I właśnie wtedy, kiedy wszystko wskazywało, że życie to już tylko herbata i czekanie, aż wnuczka wpadnie w niedzielę z krzyżówką, poznałam Łukasza. Zaczęło się w sanatorium. Tam, gdzie ludzie mają więcej wspomnień niż planów. I tam też poczułam się jak dziewczyna. Tylko że potem usłyszałam od synowej, że robię z siebie pośmiewisko.
Ujął moje serce
Pierwszy dzień, stołówka, barszcz z koperkiem i mało wygodne krzesła. Usiadłam sama, bo przecież nie będę się pchać do jakiejś gromadki, gdzie wszyscy się znają od lat. I wtedy usłyszałam ten głos.
– Wolne? – zapytał.
Podniosłam wzrok. Przede mną stał mężczyzna w granatowym swetrze, z uśmiechem, jakby nie był pewien, czy może siąść obok starej baby.
– Proszę – odsunęłam się, robiąc mu miejsce.
– Nie lubię siedzieć sam. Smutno tak, jak człowiek tylko z talerzem gada – powiedział, siadając. – Łukasz jestem. Z Poznania.
– Hanna. Z okolic Warszawy – odpowiedziałam, a głos mi się zadrżał, jakby to był jakiś egzamin.
– Pierwszy raz?
– Tak. Córka mnie wysłała. Żebym się „odetchnęła”. A pan?
– Trzeci. I nie pan, tylko Łukasz. Panowie to w sejmie siedzą, a ja jestem emerytowany hydraulik.
Uśmiechnęłam się. Tak szczerze, jak dawno nie potrafiłam. I tak siedzieliśmy. Barszcz dawno wystygł, a my gadaliśmy o wszystkim. I pierwszy raz od bardzo dawna miałam ochotę zostać dłużej przy stole.
– To co, jutro zjemy razem śniadanie? – zapytał, zanim wstał.
– Może być – odpowiedziałam dość spontanicznie.
Bo przecież miałam tu tylko podleczyć kręgosłup, nie serce.
Zakochałam się w nim
Od drugiego dnia Łukasz był jak cień. Pojawiał się koło mnie zawsze w odpowiednim momencie. Rano w stołówce z dwiema bułkami i herbatą z cytryną, po południu na spacerze wokół sanatoryjnego parku, wieczorem w świetlicy, gdzie oglądaliśmy stare filmy, popijając melisę.
– Nie myślisz, że to dziwne? – zapytał kiedyś, kiedy szliśmy alejką pełną opadłych liści.
– Co dokładnie?
– Że ludzie w naszym wieku zachowują się, jakby życie już się skończyło. Jakbyśmy mieli tylko siedzieć na ławce i czekać, aż nas wezmą do statystyki.
– Może dlatego, że nikt nam nie mówi, że możemy coś jeszcze przeżyć – odpowiedziałam i zaskoczyłam samą siebie.
– A ja mam ochotę jeszcze raz się zakochać. Tak po ludzku, nie na zabój, bez dram, tylko tak, żeby chciało się iść razem po chleb. Wiesz, co mam na myśli?
– Chyba wiem – szepnęłam, patrząc gdzieś w dal, udając, że liście są fascynujące.
A potem usiedliśmy na ławce i milczeliśmy. I to nie było to niezręczne milczenie, tylko takie spokojne. Czułam się przy nim, jakby ktoś wyłączył mi ten hałas z głowy. Ten szum obowiązków, oczekiwań, telefonów z pytaniami „czy u ciebie wszystko w porządku” – ale bez słuchania odpowiedzi. Wieczorem przyniósł mi dwa herbatniki.
– Z cukrem. Lubię się dzielić – powiedział. – Zwłaszcza z kimś, kto nie przeszkadza mi być sobą.
I znowu nie odpowiedziałam.
Wbiła mi szpilę
Minął tydzień. Tydzień z herbatkami, masażami borowinowymi i Łukaszem, który coraz śmielej chwytał mnie pod ramię. Czułam się... lekka. Nie młodsza, nie głupsza – po prostu lżejsza. Jakbym zdjęła z siebie wszystkie te lata życia dla innych. Ale wtedy zadzwoniła Marta, moja synowa.
– Mamo, to ty jeszcze nie wróciłaś?
– Nie. Jeszcze trzy dni. Coś się stało?
– Nie, tylko... Kuba mówił, że od wczoraj nie odbierasz telefonu. Myśleliśmy, że coś się stało.
– Nic się nie stało. Miałam wyłączony telefon, byłam na spacerze.
– Spacerze? – Jej ton był jak łyżka lodu wsunięta za kołnierz.
– Nie. Czasem rozmawiamy. Czasem się śmiejemy. Normalne rzeczy.
– Aha – cisza. – I to z tym Łukaszem?
Zamilkłam. No i się zaczęło.
– Skąd wiesz?
– Kuba mi coś tam wspomniał. Mamo, romansik w sanatorium? Naprawdę?
– A co w tym złego?
– Złe? Po prostu... śmieszne. Nie wypada w tym wieku. Ludzie będą gadać.
– Ludzie zawsze gadają. Najpierw, że samotna. Potem, że z kimś. Co im dogodzi?
– Mama... Ty masz wnuki! Jesteś babcią!
– I co z tego? Babcie też mają serca. Nie wyłączają się po sześćdziesiątce.
– Kuba mówi, że przynosisz wstyd rodzinie.
I wtedy coś we mnie pękło. Już nie czułam tej lekkości.
– A może ja wreszcie żyję dla siebie? Czy to też taki wstyd?
Synowa się rozłączyła. Synowa się rozłączyła. A ja siedziałam na ławce z telefonem w ręku i oczami mokrymi od łez. Łukasz przyszedł po chwili.
– Coś się stało?
– Posiedź tu ze mną. Nic nie mów. Tylko bądź – szepnęłam.
Roześmiałam się przez łzy
Ostatniego dnia walizka stała otwarta na łóżku, a ja składałam ubrania tak, jakby to coś miało zmienić. Łukasz zapukał tylko raz i wszedł od razu, jakby to było już jego miejsce.
– Nie lubię pożegnań – powiedział, siadając przy stole. – Ale chyba nie da się ich ominąć, co?
– Nie da się – przyznałam, chowając do torby szczoteczkę. – Przez chwilę myślałam, że może jeszcze...
– Że może zostaniesz?
– Albo, że ty przyjedziesz. Ale to przecież głupie.
– A czemu głupie? – Wstał i podszedł bliżej. – Bo nie mamy po dwadzieścia lat? Bo twoja synowa powiedziała, że się wygłupiasz?
– Bo ja się boję. Nie tego, że coś między nami – dodałam szybko. – Tego, co będzie potem. Boję się wrócić i znowu słuchać, że przesadzam. Że babcia to ma siedzieć cicho i robić pierogi.
Łukasz wziął mnie za ręce. Miał ciepłe dłonie. Takie, które nie obiecywały cudów, tylko obecność.
– To może zrobisz coś pierwszy raz od dawna nie dla kogoś, tylko dla siebie?
Spojrzałam mu w oczy i pierwszy raz od tej rozmowy z Martą poczułam, że nie jestem śmieszna. Może naiwna, może trochę szalona, ale nie śmieszna.
– Przyjechałbyś do mnie? – zapytałam cicho.
– Tylko powiedz kiedy. I czy mam przywieźć herbatniki, czy może już cały termos herbaty?
Roześmiałam się przez łzy. Bo to nie był koniec. To był początek. Tylko trochę późniejszy niż w bajkach.
Było mi z nim dobrze
Łukasz przyjechał tydzień po moim powrocie. Z torbą, bukietem goździków i nieco zaskoczonym wyrazem twarzy.
– Trochę się bałem, że się rozmyślisz – powiedział, kiedy wysiedliśmy z autobusu przy moim bloku.
– A ja się bałam, że nie przyjedziesz. Że też się przestraszysz.
– Czego? Że zakochałem się w kobiecie, która umie złożyć ręczniki w idealny prostokąt i mówi do mnie „nie szuraj nogami”?
– I która musi co tydzień gotować rosół, bo inaczej rodzina myśli, że jest chora.
Do mieszkania weszliśmy, jakbyśmy wracali z zakupów. Zwyczajnie. Dopiero po południu zadzwonił Kuba. Wpadł z Martą i dziećmi – tak niby przy okazji.
– Dzień dobry – Łukasz wstał, kiedy tylko ich zobaczył. – Jestem Łukasz. Można mówić „wstyd rodziny”.
Marta zbladła. Kuba spojrzał na mnie zaskoczony. A ja tylko nalałam wszystkim herbaty i postawiłam talerz kruchych ciastek na stole.
– Mamo... – zaczęła Marta. – To nie tak. My się tylko martwimy.
– To się nie martwcie. Ja już się wystarczająco namartwiłam przez całe życie. Teraz chcę się pośmiać. I napić się herbaty z kimś, kto mnie lubi taką, jaka jestem.
Kuba spojrzał na mnie długo. A potem… pokiwał głową.
– To dobrze, mamo. Naprawdę dobrze.
Nie wiem, czy to był koniec sprzeciwu, ale był to początek ciszy. I czasem cisza znaczy zgodę.
Zaczęłam wszystko od nowa
Dzisiaj, kiedy siedzę z Łukaszem na balkonie, a on czyta mi na głos gazety, myślę sobie jedno: warto było. Nie rzuciliśmy się na głęboką wodę. Nie pobraliśmy się, nie uciekliśmy do ciepłych krajów, nie zmieniliśmy nazwisk. Po prostu... jesteśmy razem. On przyjeżdża do mnie co drugi weekend. Ja do niego czasem w tygodniu.
– Zobacz, tu piszą o nowej kuracji. Może ci się przyda – mówi Łukasz, poprawiając okulary.
Nie jesteśmy już młodzi. Czasem mnie coś strzyka, jego boli krzyż. Ale śmiejemy się z tego. Bo nauczyliśmy się, że życie można zacząć jeszcze raz. Nawet jeśli już człowiek dawno po wszystkim. Synowa? Już nie mówi, że przynoszę wstyd. Teraz mówi: „Mamo, ważne, żebyś była szczęśliwa”. Nie wiem, jak długo jeszcze będziemy mieć ten balkon, tę herbatę, ten śmiech. Ale wiem jedno: nie będę żałować ani jednej rozmowy, ani jednego spojrzenia, ani jednej łyżeczki cukru, którą mu wsypałam do filiżanki. Bo wcale nie trzeba mieć dwudziestu lat, żeby się zakochać. Czasem wystarczy mieć odwagę.
Hanna, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Do Ciechocinka przyjechałam z matką, a wróciłam z tajemnicą. Na dancingu poznałam kogoś, kto rozbudził moje zmysły”
- „Matka nawrzeszczała na mnie przy grobie dziadka, że nic mi się nie należy. Wtedy zrozumiałam, po co naprawdę przyszła”
- „Nasz ślub był magiczny, ale bajka szybko się skończyła. Przypadkiem znalazłam 4 zdjęcia i wszystko się posypało”