„W sanatorium poznałam przystojniaka i uwierzyłam w bajkę o miłości. Okazało się, że to tylko tani romansik”
„Byłam nowa. I trochę zagubiona. Wtedy podszedł do mnie Marek – pewny siebie, swobodny, jakby tu rządził. Zaproponował, że mnie oprowadzi. Uśmiechnęłam się. W tamtym momencie pomyślałam tylko jedno, że dobrze mieć tu kogoś takiego. Miał w sobie spokój. – To co, pokażę ci wszystko? – zapytał”.

- Redakcja
Nigdy wcześniej nie byłam w ośrodku rehabilitacyjnym. Wszystko wydawało mi się obce – zapach leków, cisza przerywana szuraniem kapci po korytarzu, a nawet widoki za oknem. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale miałam nadzieję, że ten wyjazd pozwoli mi choć trochę odpocząć od codzienności. Próbowałam nie czuć się skrępowana, gdy inni pacjenci rozmawiali ze sobą jak starzy znajomi. Byłam nowa. I trochę zagubiona. Wtedy podszedł do mnie Marek – pewny siebie, swobodny, jakby tu rządził. Zaproponował, że mnie oprowadzi. Uśmiechnęłam się. W tamtym momencie pomyślałam tylko jedno, że dobrze mieć tu kogoś takiego.
Miał w sobie spokój
– To co, pokażę ci wszystko? – zapytał Marek, uśmiechając się półgębkiem. – Lepiej ogarnąć ten labirynt wcześniej niż błądzić jak sierotka.
Pokiwałam głową. Ruszyliśmy korytarzem, mijając kolejne drzwi z numerkami. Mówił, kto, w którym pokoju mieszka, jakby znał wszystkich od lat. W jadalni przywitało go kilka osób, rzucając mu uwagi w stylu: „Znowu ty?”, „Zgubiłeś nową?” albo „Nie nudzi ci się jeszcze?”. Marek tylko machał ręką i szedł dalej.
– To były żarty, nie przejmuj się – powiedział cicho, gdy zauważył moją minę. – Ludzie tutaj lubią sobie pożartować, ale są w porządku. Turnusy mają swoją specyfikę. Tu wszyscy są... trochę odklejeni od świata.
Prowadził mnie na tyły ośrodka, w stronę jeziora.
– Tutaj warto przychodzić wieczorami. Cisza, spokój, zachody słońca jak z reklamy. Naprawdę.
– Dużo już razy tu byłeś? – zapytałam, starając się brzmieć obojętnie.
– To jest piąty. Ciało nie chce współpracować jak kiedyś, to wracam, gdy tylko się da. A poza tym... tutaj jakoś łatwiej się gada. W normalnym życiu wszystko jest inaczej poukładane. Tutaj ludzie mówią prawdę, bo wiedzą, że i tak zaraz się rozjadą.
Zatrzymaliśmy się przy pomoście. Spojrzałam na jego twarz. Miał w sobie spokój kogoś, kto zna to miejsce jak własną kieszeń. Może nawet za dobrze.
– Dzięki, że mnie oprowadzasz – powiedziałam szczerze. – Jakoś... mniej się teraz boję.
– Od tego tu jestem – odparł z uśmiechem. – Przewodnik po dziwnym świecie turnusów. Tylko nie zgub mnie po drodze.
Byłam inna niż wszystkie?
Kolejne dni mijały szybciej, niż się spodziewałam. Rano zabiegi, potem wspólne śniadania, spacery, popołudniowe rozmowy na ławkach, jakbyśmy wszyscy na chwilę cofnęli się do szkolnych wyjazdów. Z tym że zamiast plecaków – laski i kule. A Marek był wszędzie. Zawsze z jakimś żartem, historią, uśmiechem. Coraz częściej siadał przy mnie. Coraz częściej szukał mojego wzroku. I ja coraz częściej dawałam mu go znaleźć.
– Wiesz, że jesteś inna niż wszystkie? – powiedział nagle, kiedy siedzieliśmy przy jeziorze.
– Tak mówisz każdej, prawda? – rzuciłam, pół żartem, pół serio.
– Nie – odparł poważnie. – Z tobą się nie muszę starać być kimś. Po prostu mogę być.
Zamilkłam. Głupio zabrzmiało, ale też... coś w tym było. Marek nie był nachalny. Nie był też zbyt czuły. Raczej... obecny. W taki sposób, który sprawiał, że czułam się ważna. Potrzebna. Wieczorem w pokoju opowiedziałam o nim Kasi, mojej współlokatorce. Niechętnie, ale wspomniałam.
– Tylko nie wkręcaj się za bardzo – powiedziała bezceremonialnie. – On to wszystkim mówi. Że są inne. Że wyjątkowe. A potem wraca do tej swojej Doroty.
– Jakiej Doroty? – zmarszczyłam brwi.
– Kiedyś tu była z nim. Teraz już nie przyjeżdża, bo podobno czeka na niego w domu.
– Ty chyba po prostu zazdrościsz – syknęłam. – Bo tobie nikt tak nie mówi.
– Może. A może po prostu nie jestem aż tak naiwna.
Odwróciłam się do ściany. W głowie i tak wciąż słyszałam jego głos.
Zrobiło mi się niedobrze
Zaczęłam patrzeć uważniej. Może nawet zbyt uważnie. Bo im dłużej Marek był blisko, tym częściej widziałam, że jego uśmiechy nie są tylko dla mnie. Że tym samym tonem, którym mówił do mnie „ładnie ci w tych włosach”, mówił do brunetki z pokoju 217. Że śmiał się identycznie, gdy obok w jadalni rozmawiał z tą wysoką, z krzywym kręgosłupem. A ja nie umiałam już tego zignorować. Raz go przyłapałam. Stał z jakąś kobietą pod stołówką, rozmawiali cicho. Marek pochylił się, mówił coś szybko, uśmiechał się. Kobieta się śmiała. I wtedy usłyszałam:
– Może ten wyjazd razem nad morze po turnusie wciąż aktualny?
Zrobiło mi się niedobrze. Nie podeszłam, nie powiedziałam nic. Ale wieczorem, kiedy usiedliśmy na naszym pomoście, już nie umiałam być obojętna.
– Marek, powiedz mi tylko jedno. Mówiłeś kiedyś komuś innemu, że jest „inna niż wszystkie”?
Spojrzał na mnie długo. Zdecydowanie za długo.
– A jeśli tak?
– Nic to nie znaczyło – odpowiedziałam. – To był tylko pusty zwrot, dekoracja do opowieści.
– To nie tak, Aniu...
– A jak?
– Czasem trzeba coś powiedzieć, żeby komuś dać chwilę radości. Nawet jeśli to nie do końca... prawda.
Zamilkłam. Poczułam się, jakby ktoś odsunął kurtynę i pokazał kulisy. Brzydkie, zakurzone, zupełnie inne niż scena.
– Ale ty naprawdę jesteś inna – dodał po chwili.
Nie odpowiedziałam.
Każdej obiecywał coś innego
Kiedy usiadłam na ławce obok pani Ireny, nie spodziewałam się, że powie mi coś więcej niż zwyczajowe „zimno dziś” albo „te obiady to kiedyś były smaczniejsze”. A jednak spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
– Ty jesteś ta nowa, co z Markiem chodzi, nie?
Nie odpowiedziałam od razu. Wzruszyłam ramionami.
– Może chwilowo – mruknęłam.
– Tak już było – powiedziała cicho. – Każdej obiecywał coś innego. Tobie pewnie też mówił, żeś wyjątkowa. Że nie umie z nikim innym tak rozmawiać.
– Skąd pani...?
– Bo kiedyś mówił to Dorocie. Też była tu pierwszy raz. Też się zakochała. I uwierzyła, że jest „inna”.
Zamarłam. Spojrzałam na starszą kobietę, która właśnie rozkładała na kolanach sweter.
– I co się stało?
– Po turnusie wrócili razem. Do miasta, do jej dziecka. Dorota wynajęła mieszkanie, Marek niby zamieszkał z nimi. Przez kilka miesięcy było dobrze. A potem... znów zaczął wyjeżdżać. Na kolejne turnusy. Bo „plecy”, bo „zdrowie”, bo „rehabilitacja”.
– I wracał?
– Wracał, z opowieściami o „koleżankach”, o „żartach”, o tym, że „wszyscy wiedzą, że on tylko Dorotę kocha”. Tylko że Dorota w końcu przestała słuchać. Została z dzieckiem i ciszą.
Wstałam bez słowa. Nagle wszystko zaczęło mi się składać w całość – te spojrzenia, półsłówka, rozmowy. Marek nie był opowieścią o wyjątkowości. Był powtórką. Kopią. Scenariuszem, który odgrywał od lat. Tym razem miałam być tylko kolejną widzką.
To tylko przyzwyczajenie
Zebrałam się w sobie. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać, zanim sama zacznę się gubić we własnych domysłach. Znalazłam go przy altanie, gdzie siedział z książką, ale bardziej wyglądało to na pozowanie niż czytanie.
– Musimy pogadać – rzuciłam.
– Zawsze jestem do usług – odpowiedział, jakby to była zabawna wymiana zdań. Nie była.
Usiedliśmy. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu powiedziałam:
– Wiem o Dorocie. I wiem, że to nie pierwszy raz, kiedy grasz tu w te same sceny. Że to nie tylko „magia turnusów”.
Marek nie odpowiedział od razu. Odłożył książkę, przetarł twarz dłonią.
– Nie jesteś pierwszą, której to mówię – mruknął. – Ale to nie znaczy, że to wszystko jest fałszywe.
– Naprawdę? Bo wygląda na to, że jesteś po prostu... przyzwyczajony. Do flirtu, do tego, że ktoś na ciebie patrzy z zachwytem. Do tych krótkich historii, które kończą się, zanim trzeba coś z nimi zrobić.
– A co, jeśli właśnie tego potrzebuję? Odskoczni. Powietrza. Dom to... przyzwyczajenie. Dorota... przyzwyczajenie.
– A ja? – zapytałam. – Też miałam być wygodna? Miła? Do przerwy obiadowej i wspólnego zdjęcia na tle jeziora?
Spojrzał na mnie nagle bez tej swojej pewności. Jakby coś w nim się zachwiało.
– Ty jesteś trudniejsza. Bo nie chcesz się dać wciągnąć. Ale jednocześnie... sama do mnie przyszłaś i wiedziałaś po co.
Pokiwałam głową.
– Już sobie idę. Tylko ty jeszcze tego nie zauważyłeś.
Wstałam i zostawiłam go z jego książką, z jego opowieściami, z jego wspomnieniem mnie. Bo to nie była historia o miłości. To był jego nawyk. A ja nie chciałam być nikomu nawykiem.
Coś się we mnie zmieniło
Wyjeżdżałam z ośrodka z małą walizką i wielkim ciężarem w sercu. Kiedy mijałam znajome korytarze, spojrzenia współuczestników, ławkę przy jeziorze – wszystko wydawało się inne, jakby coś bezpowrotnie się skończyło. I faktycznie, skończyło się. Nie tylko turnus, ale też moja wiara w to, że każda historia zaczynająca się od uśmiechu musi zmierzać w stronę szczęśliwego zakończenia. Na parkingu czekała już taksówka. Pakowałam rzeczy, kiedy podeszła Kasia. Stała chwilę, a potem powiedziała cicho:
– Miałam rację, prawda?
Spojrzałam na nią i skinęłam głową. Ale bez złości. Bez żalu. Jakbyśmy obie były częścią tej samej układanki, tylko ja wcześniej nie chciałam zobaczyć obrazka.
– Dzięki, że próbowałaś – powiedziałam.
– Szkoda, że nie wcześniej to zrozumiałaś.
– Może potrzebowałam tego złudzenia – wzruszyłam ramionami. – Żeby je wreszcie przebić.
Kasia odprowadziła mnie wzrokiem do samochodu, a ja już wiedziałam, że choć wyjeżdżam rozczarowana, nie jestem przegrana. Bo coś we mnie się zmieniło. Może trochę się zawstydziłam, że dałam się nabrać. Ale jeszcze bardziej bym się wstydziła, gdybym dalej udawała, że wierzę w te same słowa, które Marek mówił każdej. Patrzyłam przez szybę na budynek, który przez chwilę był światem. A teraz znów był tylko miejscem. To, co dla mnie było początkiem, dla niego było tylko powtórką. A ja nie chcę już być czyimś powtórzeniem. Nawet jeśli to oznacza, że muszę zacząć od nowa. Sama.
Anna, 50 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn ciągle pożyczał kasę i robił mnie w balona. Traktował mnie jak bankomat, ale to ja źle go wychowałem”
- „Po rozwodzie poderwałem sąsiadkę młodszą o 15 lat. Ludzie gadali, że to wstyd, a my tylko szukaliśmy szczęścia”
- „Matka sprzedała działkę po dziadku i nie dała nam złamanego grosza. Nie wierzy nam, że zajmiemy się nią na starość”