„W sanatorium zakochałam się w romantycznym Stanisławie. Szybko zrozumiałam, że czułe słówka to tylko przykrywka”
„Uśmiechałam się pod nosem, ale prawda była taka, że zaczynało mnie to niepokoić. Bo im bliżej byłam Straszka, tym więcej rzeczy zaczynało mi… zgrzytać”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam typem kobiety, która się zakochuje na zawołanie. Nawet mojego męża nie pokochałam od razu. Z czasem się „oswoił” – tak o tym myślałam. Przez pół wieku życia z nim nauczyłam się go bardziej rozumieć niż kochać. Aż do jego śmierci. Po pogrzebie długo nie mogłam dojść do siebie. Córka zaciągnęła mnie do sanatorium.
– Mamo, wyjedź gdzieś. Pojeździsz rowerem, odpoczniesz od tego wszystkiego – mówiła.
Pojechałam. Bez przekonania, za to z bagażem emocji. Nie sądziłam, że tam – wśród okładów borowinowych, śmierdzących ziółek i grupowej gimnastyki – poczuję coś więcej niż zakwasy. A jednak. Dałam się złapać jak pensjonarka na pierwszym turnusie.
Prychnęłam pod nosem
Zaczęło się banalnie. Jak w tanim romansie. Siedziałam na ławce, zajęta rozwiązywaniem krzyżówki, a on zapytał, czy może się przysiąść. Miejsce było wolne, więc tylko skinęłam głową.
– Piękna pogoda, nieprawdaż? – zagadnął.
– Może być – odparłam oschle, nie podnosząc wzroku.
– Widzę, że pani woli ciszę. Słusznie. Milczenie jest dziś luksusem – powiedział, jakby cytował z jakiegoś poradnika dla podrywaczy.
Zerknęłam na niego ukradkiem. Wysoki, siwy, choć włosy miał jeszcze gęste. Nie był ubrany jak typowy kuracjusz. Zamszowa kurtka, apaszka w kratę, elegancja koszula. Trochę mnie to rozbawiło.
– Pan tu pierwszy raz? – zapytałam z uprzejmości.
– Nie, trzeci. Jednak pierwszy raz spotykam taką kobietę jak pani.
Prychnęłam pod nosem.
– Pan to chyba niejedną taką spotkał.
– To nie jest flirt. To przeznaczenie – powiedział, kładąc dłoń na sercu. – Ja jestem Straszek. A pani?
– Maria – odpowiedziałam.
Uśmiechnął się, jakby właśnie wygrał los na loterii.
– Piękne imię. Moja mama miała tak na drugie. Może to znak?
Parsknęłam śmiechem, zaskoczona własną swobodą.
Zaniemówiłam
– No i co z tym Staszkiem? – spytała mnie córka, kiedy zadzwoniłam wieczorem z sanatoryjnego pokoju.
– A co ma być? – burknęłam, chowając telefon pod poduszkę, żeby nie słyszała, jak chichoczę jak nastolatka. – Zwykły kuracjusz.
– Zwykły? Ty mi tu nie ściemniaj, głos ci się zmienił.
– Dziecko, mam sześćdziesiąt osiem lat, nie piętnaście. Uspokój się – starałam się brzmieć poważnie.
– Ale on ci się podoba, prawda?
Zawahałam się.
– Ma… coś takiego. No wiesz. Kiedy mówi, to się słucha. Taki trochę… cwaniak, ale z wdziękiem. I jaki opiekuńczy. Przyniósł mi dzisiaj herbatę z imbirem, bo powiedziałam, że mnie coś drapie w gardle.
– O rany – córka pisnęła – mamo! Ty się zakochujesz!
– Nie przesadzaj – rzuciłam z udawaną surowością. – On jest miły, owszem, ale to nie znaczy…
Nie dokończyłam. Niespodziewanie do pokoju wszedł Staszek.
– Przepraszam, nie przeszkadzam? – zapytał z uśmiechem, trzymając za plecami bukiet goździków. – Pomyślałem, że wieczór bez kwiatów to wieczór stracony.
Zaniemówiłam.
– Co się dzieje? – spytała córka przez słuchawkę.
– Muszę kończyć – rzuciłam szybko i się rozłączyłam.
– Dla najpiękniejszej kobiety w Ciechocinku – powiedział Straszek, podając mi kwiaty.
Zamiast go wyśmiać, przyjęłam je. I przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że jestem najpiękniejsza.
Zadrżałam
Nie wiem, jak to się stało, że po tygodniu już wszyscy w sanatorium wiedzieli, że jestem „tą od Straszka”. Nawet pielęgniarka z okładów borowinowych rzuciła kiedyś:
– Pani Mario, to jak? Dzisiaj znów pan Staszek odprowadza na kolację?
Uśmiechałam się pod nosem, ale prawda była taka, że zaczynało mnie to niepokoić. Bo im bliżej byłam Straszka, tym więcej rzeczy zaczynało mi… zgrzytać.
– Wiesz – zaczęła Zosia, moja współlokatorka – ten twój Straszek to jakiś taki... za bardzo. Wszystkim słodzi, każdą przytuli, każdej kawę postawi. Nie chcę cię martwić, ale ja takich to znam.
– Proszę cię… – próbowałam uciąć temat. – Może on po prostu ma serdeczną naturę.
– Widziałam go dzisiaj w parku z inną. I śmiali się, że hej.
Zadrżałam. Już wcześniej coś mi w nim nie pasowało. Kiedyś opowiadał mi, że był wojskowym. Innego dnia, że prowadził ośrodek wypoczynkowy. Raz mówił, że ma córkę w Kanadzie, raz – że był bezdzietny. Gdy go o to zapytałam, wzruszył ramionami:
– Tyle w życiu przeszedłem, że już sam nie wiem, co było, a co nie. Ale wiem jedno: takie kobiety jak ty trafiają się raz w życiu.
Zamyśliłam się. To było ładne. Może aż za ładne.
– Straszek, powiedz mi szczerze – spojrzałam mu w oczy – każdej tak mówisz?
Roześmiał się i pocałował mnie w dłoń. A ja – głupia – znowu się uśmiechnęłam.
Okradł mnie z godności
To był czwartek. Sanatorium szykowało potańcówkę z orkiestrą, tortem i loterią fantową. Straszek oczywiście nie odpuścił takiej okazji, by zabłysnąć.
– Przygotuj się na wieczór. Mam pewną niespodziankę – powiedział, puszczając oko.
– Niespodzianki z twojej strony zaczynają mnie lekko stresować – odparłam, krzyżując ręce na piersi.
– No weź… – zrobił minę zbitego psa. – Przecież wiesz, że cię lubię. Bardziej niż wszystkie inne kobiety razem wzięte.
Nie skomentowałam, ale czułam, że coś się zbliża. I niestety, nie pomyliłam się. Tego wieczoru pojawiłam się w nowej sukience – jedynej, jaką sobie sprawiłam na ten wyjazd. Staszek objął mnie w talii, ucałował w policzki, jakbym była prawdziwą królową balu. A potem powiedział, że musi iść coś załatwić. Zaraz podeszła do mnie Wiesia z czwartego piętra.
– Może nie powinnam… Widziałaś, z kim przyszedł pan Staszek?
Zamarłam.
– Z kim?
– Z tą blondyną, co przyjechała w poniedziałek. Przetańczyli już trzy kawałki.
Wyszłam. Na korytarzu złapałam oddech i sięgnęłam po torebkę. Była rozpięta. Portfel zniknął. Nie wierzyłam. Biegłam do recepcji jak w transie.
– Pani portfel ktoś znalazł w łazience. Pieniądze zniknęły. Tylko dowód został.
Nie musiałam pytać, kto go „znalazł”. Wróciłam do pokoju i patrzyłam w sufit. Zakochać się na stare lata to jedno. Zostać okradzioną z godności – to już coś zupełnie innego.
Zaśmiałam się w duchu
Straszka nie było cały dzień. Nie przyszedł na zabiegi, nie zjawił się na stołówce, nie widziano go nawet przy tężni, gdzie zwykle paradował z gazetą i tym swoim nienagannym uśmieszkiem. Zosia zagadnęła mnie wieczorem.
– No i co? Mówiłam ci, że to typ podejrzany. Zresztą... nie tylko do ciebie robił maślane oczy. Ale że aż pieniądze ci zwędził?
Westchnęłam, patrząc w okno.
– Nawet nie jestem zła o te pieniądze. Bardziej o to, że dałam się nabrać. Że pomyślałam, że może jeszcze coś mnie czeka.
Zosia postawiła kubek na stoliku.
– No przecież cię czeka. Na przykład obiad. Albo kolejne turnusy. Albo spokój święty.
– Spokój... – uśmiechnęłam się gorzko. – Tak, tego mi właśnie trzeba.
Następnego dnia w recepcji dowiedziałam się, że Staszek wyjechał. W nocy. Bez pożegnania. Bez meldunku. Bez słowa.
– Zostawił coś? – zapytałam.
Recepcjonistka wzruszyła ramionami. Zaśmiałam się w duchu. Z siebie i ze swojej naiwności. Wróciłam do pokoju, a godzinę później w kieszeni płaszcza znalazłam karteczkę. Napis na niej był prosty, ledwo czytelny:
„Mario, byłaś prawdziwa. Niech ci się dobrze żyje. – S”.
Przez chwilę trzymałam ją w dłoni. Potem złożyłam i wsunęłam między kartki krzyżówki.
Miałam rozdarte serce
Do domu wróciłam tydzień później. Córka czekała na mnie na peronie, a jej mina mówiła wszystko.
– Mamo… – zaczęła niepewnie, pomagając mi z walizką.
– Wiem, wiem. „A nie mówiłam?” – rzuciłam z przekąsem.
– Nie, tym razem nie powiem tego – odpowiedziała cicho. – Chciałam tylko zapytać… wszystko w porządku?
Zastanowiłam się chwilę, zanim odpowiedziałam.
– Tak. Już tak.
W samochodzie przez chwilę panowała cisza, dopóki nie zapytała:
– Ale tak szczerze… kochałaś go?
Spojrzałam przez szybę, na mijane pola i stacje, które jeszcze tydzień temu zdawały się tak dalekie.
– Chyba nie, ale bardzo chciałam. A to prawie to samo, wiesz?
Przytaknęła. W domu czekał na mnie stół z obrusem w kratkę, zdjęcie męża w ramce i moje stare, bezpieczne krzesło przy oknie. Przez chwilę poczułam ulgę, że znów tu jestem. Ale potem westchnęłam, bo wiedziałam, że choć wróciłam, to jakaś część mnie została tam – w sanatoryjnym parku, przy tężni, w cieple dłoni, która zbyt łatwo umiała przekonywać. Wieczorem otworzyłam zeszyt z krzyżówkami. Między stronami wciąż leżała ta kartka. „Niech ci się dobrze żyje”.
– Tobie też – powiedziałam półgłosem i wrzuciłam ją do kosza.
Czasem lepiej być samą – niż raz jeszcze dać się oszukać tęsknocie.
Maria, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy dostałam mieszkanie w spadku, od razu uciekłam od matki. Ciotka zostawiła mi też koperty z dziwną zawartością”
- „Wredna teściowa traktuje mnie jak śmiecia. Nie dam się poniżać i znalazłam sposób, jak zamknąć tej jędzy usta”
- „Dostałam od kochanka kartę do konta i obietnicę luksusu. Myślałam, że to jest właśnie miłość, ale uczuć nie kupisz”