„W spadku po dziadku dostałam starą ruderę. Chciało mi się płakać, dopóki nie znalazłam w niej małego skarbu”
„Kilka dni w Krakowie poświęciliśmy na dopełnianie różnych formalności. Dowiedzieliśmy się, że dom jest jeszcze obciążony hipoteką. – Dolicz do tego przynajmniej 100 tysięcy, które będą potrzebne na remont – mąż głośno westchnął. – Już teraz mogę ci powiedzieć, że nas zwyczajnie na to nie stać”.
![zadowolona kobieta zadowolona kobieta](https://images.immediate.co.uk/production/volatile/sites/58/2024/09/zadowolona-kobieta1-203c07f.png?quality=90&resize=980,654)
- Listy do redakcji
Gdyby pewnego dnia ktoś zadał mi pytanie, który prezent w życiu najbardziej mnie zaskoczył, bez wahania przywołałabym w pamięci zdarzenie sprzed pięciu lat.
Właśnie wtedy w mojej skrzynce pocztowej znalazłam wiadomość z biura notarialnego, z prośbą o skontaktowanie się z nim, kiedy będzie mi to odpowiadać. Kompletnie nie wiedziałam, o co może chodzić, byliśmy na bieżąco ze wszystkimi zobowiązaniami, ale pomimo tego poczułam, jak mocniej zabiło mi serce.
Trochę się obawiałam
To było dziwne uczucie. Z jednej strony odczuwałam lekki niepokój, a z drugiej ekscytację, że może to być coś pozytywnego. Nadawcą listu była kancelaria reprezentująca władze miasta. Pokazałam pismo mojemu mężowi. Tylko wzruszył ramionami i poradził mi, abym zajęła się tym jeszcze przed końcem roku.
– Lepiej zostawić wszelkie niepowodzenia za sobą i rozpocząć nowy rok bez obciążeń, jeśli chodzi o niemiłe sprawy.
– Ja mam dobre przeczucia co do przyszłości. A jak u ciebie? Wierzysz w przesądy? – rzuciłam żartobliwie, choć w głębi duszy przyznawałam mu rację, bo sama nie byłam od nich wolna.
Kolejnego poranka wykręciłam numer do kancelarii i ustaliłam termin spotkania. Kiedy pojawiłam się na miejscu, recepcjonistka powitała mnie z uśmiechem i gestem ręki wskazała drzwi prowadzące do gabinetu.
Dostałam spadek
Zza swojego biurka energicznie wstał korpulentny mężczyzna w garniturze, szeroko się uśmiechając. Uścisnęliśmy sobie ręce, a on gestem zaprosił mnie, abym spoczęła na krześle.
– Nasza kancelaria współdziała z magistratem i w pewnych kwestiach jest jego zewnętrznym reprezentantem – oświadczył. – Z radością pragnę panią poinformować, iż zgodnie z ustawą reprywatyzacyjną, jako jedyna spadkobierczyni, nabyła pani prawo własności do nieruchomości położonej w obrębie Krakowa.
– Nie za bardzo rozumiem – zdziwiłam się. – Nieruchomość w Krakowie? Jak to? Chyba zaszła jakaś pomyłka.
– Jak wynika z ksiąg wieczystych, przed wybuchem II wojny światowej posesja, dom i ogród należały do Franciszka i Faustyny K. – przerwał mi moje rozmyślania notariusz.
Poczułam, jak budzi się we mnie nadzieja.
– To byli moi dziadkowie. Już nie żyją.
Facet przytaknął ruchem głowy.
Wszystko się zgadzało
– A więc to nie pomyłka – na jego twarzy zagościł uśmiech. – Zgodnie z dekretem o nacjonalizacji, stracili oni prawo własności do swojego majątku i zostali przymusowo przesiedleni do pokoju w mieszkaniu kwaterunkowym w Krakowie. W następnym roku przenieśli się na Ziemie Odzyskane i ostatecznie osiedlili we Wrocławiu, gdzie zamieszkali przy ulicy Henryka Sienkiewicza.
– I tam mieszkali aż do śmierci… – powoli zaczynało do mnie docierać, że moja obecność w tym gabinecie nie była przypadkowa. – Ojciec nigdy nie wspomniał, że dziadkowie przeprowadzili się z Krakowa. Odeszli, gdy byłam jeszcze mała.
– No i proszę, jesteśmy na miejscu – rzucił prawnik z uśmiechem, jakby właśnie opowiedział świetny dowcip. – A właściwie to w pani nowym lokum. Ten dekret, na podstawie którego podejmowano decyzje, już jakiś czas temu uznano za niezgodny z obowiązującym prawem i unieważniono wszystkie postanowienia z niego wynikające. Teraz urząd miasta szuka prawowitych spadkobierców i kiedy już ich znajdzie, przekazuje im z powrotem ich własność.
– Czyli to znaczy, że naprawdę mam w Krakowie swój dom? – nadal nie mogłam wyjść z podziwu.
– Tak, dom piętrowy. Z tego, co wynika z papierów, ma około 300 metrów kwadratowych powierzchni, a przez ostatnie trzydzieści lat działało w nim przedszkole – dorzucił notariusz.
– Nie do wiary!
– Tylko że budynek jest w dość kiepskim stanie, bo przez ostatnich 15 lat praktycznie nic tu nie remontowali – dodał jeszcze na sam koniec.
Remont nas przeraził
Kiedy wróciłam do mieszkania i opowiedziałam, co się wydarzyło, moi bliscy nie posiadali się z radości i ekscytacji. Odkurzyłam stary album ze zdjęciami naszej rodziny i następnego wieczoru zasiedliśmy razem, by pooglądać fotografie dziadków. Przeglądałam je jako mała dziewczynka, ale wtedy nie zwracałam uwagi na dom widoczny w tle. Teraz podziwialiśmy piękne komody, krzesła i efektowne schody...
– Adwokat wspominał, że budynek jest w opłakanym stanie – ostudziłam entuzjazm domowników. – To już nie wygląda tak, jak kiedyś.
– Mamo, nie narzekaj – odezwał się Wojtek. – Dom to zawsze dom. Wyobrażacie sobie te 300 metrów kwadratowych? – nie mógł ukryć podekscytowania. – W końcu będę miał swój własny kąt!
Mało pamiętałam dziadka
Gdy minęło kilka dni, razem z małżonkiem ruszyliśmy autem, żeby zobaczyć nasz nowy nabytek. Przez całą podróż rozmyślałam o latach dziecięcych. Usiłowałam przywołać opowiadania ojca na temat dziadków i naszych korzeni. Mało z tego zapamiętałam, albo tata niewiele mi przekazał. Dziadek Franek umarł na zawał, kiedy miałam zaledwie sześć lat.
Pamiętam go jako potężnego, muskularnego faceta z bujnymi, siwymi faworytami, który podrzucał mnie pod sufit, śmiejąc się przy tym głośno. Babcia odeszła trzy lata później. To była spokojna kobieta, która kochała gotować i szyć. Podobno ustawiały się do niej kolejki wytwornych wrocławianek, bo potrafiła odtworzyć kreacje od Diora, patrząc jedynie na fotografie w katalogach.
To była rudera
Gdy dotarliśmy na miejsce, poczułam jak nogi się pode mną uginają. Okolica pełna pięknych willi prezentowała się wspaniale. Tylko jeden dom wyglądał jak obraz totalnej nędzy i rozpaczy. Oczywiście to był nasz dom.
– Chyba łatwiej go wyburzyć, niż remontować – wymamrotał bez entuzjazmu mój małżonek.
Miał rację. Budynek sprawiał wrażenie, że mocniejsze kopnięcie wystarczy, by cała konstrukcja runęła z wielkim hukiem. Nic dziwnego, że władze miasta chciały się pozbyć nieruchomości.
Kilka dni w Krakowie poświęciliśmy na dopełnianie różnych formalności. Dowiedzieliśmy się, że dom jest jeszcze obciążony hipoteką na kwotę 50 tysięcy.
– Dolicz do tego przynajmniej 100 tysięcy, które będą potrzebne na remont – mąż głośno westchnął. – Już teraz mogę ci powiedzieć, że nas zwyczajnie na to nie stać.
Jedyne wyjście to poszukać jakiegoś nabywcy i gdy już przyjmiemy spadek, sprzedać nieruchomość osobie zainteresowanej naszą propozycją.
Dom miał swoje tajemnice
Zanim wyruszyłam w drogę powrotną do swojego mieszkania, postanowiłam odwiedzić posiadłość moich dziadków. Miałam ze sobą przywieziony album. Pragnęłam zanurzyć się we wspomnieniach sprzed lat, przywołać z fotografii dawny dostatek i spokojne czasy. Wędrowałam po kolejnych pokojach.
Oglądając stare zdjęcia, próbowałam sobie wyobrazić, jak by to wyglądało, gdybym stała po drugiej stronie aparatu. Na jednej z fotografii, zrobionej w suterenie, która kiedyś służyła jako jadalnia dla służby, mój dziadek pozował przed jakimiś drzwiami. Zerknęłam na ścianę w tym samym miejscu. Była całkiem gładka. Biorąc pod uwagę układ domu, logicznie rzecz biorąc, za nią nie powinno być żadnego pomieszczenia. Ale w takim razie, dokąd mogły prowadzić drzwi widoczne za plecami dziadka na tym starym zdjęciu?
Znalazłam coś cennego
Zastukaliśmy w ścianę, ale odgłos był stłumiony przez grube warstwy starych tapet, przyklejanych jedna na drugą przez wiele lat. Mąż oderwał tapety, ale pod spodem była tylko ściana z gipsu. Kilka razy uderzył młotkiem i stary gips zaczął się sypać na podłogę. Pod nim zobaczyliśmy deski pokryte siatką. Oderwaliśmy jedną deskę i naszym oczom ukazały się… drzwi.
Za drzwiami kryła się mała spiżarnia. Zdziwiłam się niesamowicie, gdy na jednej z półek, pomiędzy różnymi przedmiotami o rozmaitej wartości, znalazłam starannie owiniętą w gazety i materiał zastawę stołową dla 32 osób, wykonaną z przepięknej, przezroczystej porcelany typu bone china, znanej też jako białe złoto. Oznaczenia na spodzie filiżanek i talerzy wskazywały, że zastawa pochodzi z 1897 roku i została wyprodukowana w jednej z najbardziej renomowanych i ekskluzywnych wytwórni porcelany. To musiało być drogie.
Nasze życie się zmieniło
Następnego roku przeprowadziliśmy się do wyremontowanej kamienicy w sercu Krakowa. Okazało się, że zastawa była jedną z niewielu kompletnie ocalałych z tamtych czasów.
Dzięki niej i kolekcji 12 przepięknych porcelanowych figurek Rosenthala z XIX wieku, które również odnaleźliśmy w spiżarce, udało nam się spłacić hipotekę, a nawet zostało na remont mieszkania. To odkrycie sprawiło, że postanowiłam poszukać swoich korzeni. Moja rodzina musiała kiedyś być znacząca, skoro było ją stać na tak kosztowną porcelanę!
Maria, 45 lat