Reklama

Nie mogę powiedzieć, że miałam z teściową złe relacje. Raczej… chłodne. Od początku traktowała mnie z dystansem, który przybierał formę uprzejmej obojętności. Mówiła do mnie „Anno”, nie „Anusiu” jak do swojej sąsiadki, z którą piekła ciasteczka na święta. Czasem się zastanawiałam, czy to ja jestem problemem, czy po prostu taka już była. Powściągliwa. Schowana za szarym swetrem i spojrzeniem, które nigdy nie trafiało wprost, tylko gdzieś obok, jakby nie chciała się odsłonić.

Reklama

Od niedawna mieszkaliśmy z Danielem w jej domu – dużym, przedwojennym bliźniaku z ogrodem i strychem, o którym krążyły legendy. Że pełen rupieci. Że skrywa „historię rodziny”. Miałam nadzieję, że z czasem uda się przełamać mur między nami. Dlatego kiedy Barbara zaproponowała wspólne porządki na górze, choć zadrżało mi serce, zgodziłam się.

Weszłyśmy na strych w sobotnie przedpołudnie. Światło przedzierało się przez zakurzone okno, tworząc w powietrzu ścieżki pełne drobinek kurzu, które wirowały jak w dziecięcym kalejdoskopie. Pachniało starą gazetą, drewnem i czymś jeszcze – może czasem? Pudła leżały w stosach, część zapadnięta, jakby pod ciężarem lat.

– Tego nie trzeba ruszać – Barbara wskazała ręką ciemniejszy kąt. – Tylko te tutaj, przy wejściu.

– Jasne – odparłam i przykucnęłam przy pierwszym pudle.

– Nie lubię grzebać w przeszłości – dodała po chwili. – Ale trzeba zrobić miejsce.

Brzmiało to niemal jak zaklęcie. Nie odważyłam się dopytywać.

Zaczęłyśmy przeglądać papiery, książki, stare ozdoby świąteczne. Ciszę przerywało tylko szeleszczenie papieru i stukanie ramek o drewnianą podłogę. Przez chwilę czułam się jak intruz, jakby każde otwarte pudło było czyimś sekretem.

– To jeszcze się przyda? – zapytałam, podnosząc ze starego pudełka ramkę ze zdjęciem… i wtedy to się zaczęło.

Może wcale jej nie znałam

– Znasz tego mężczyznę? – zapytałam, unosząc zdjęcie.

Barbara zamarła. Ręce jej opadły, jakby nagle opuściły ją wszystkie siły. Usiadła ciężko na skrzyni obok.

– Tak… – powiedziała cicho po chwili. – To był ktoś, kogo bardzo kochałam. Dawno temu.

Zawahałam się. Nie znałam jej takiej. Barbara była twarda, konkretna. A teraz siedziała ze wzrokiem utkwionym w czymś, czego ja nie dostrzegałam.

– Myślałam, że to Marek… – mruknęłam, spoglądając znowu na zdjęcie. Mężczyzna na fotografii był przystojny, ciemne oczy, szeroki uśmiech, ale… to nie był mój teść.

Barbara lekko się uśmiechnęła, ale ten uśmiech nie dosięgnął oczu.

– To Jan. Poznaliśmy się na studiach. Miałam wtedy dwadzieścia jeden lat. On grał na gitarze, wiecznie rozczochrany, nosił za długie swetry. A ja… – urwała. – Ja byłam inna. Śmiałam się wtedy częściej.

Zrobiło się dziwnie intymnie. Jakbyśmy przypadkiem otworzyły coś, czego nie powinnyśmy. Złapałam się na tym, że nie oddaję jej zdjęcia, tylko nadal je trzymam.

– Co się stało? – zapytałam cicho.

– Wyjechał do Kanady. Obiecywał, że będzie pisał, ale dostałam tylko jeden list. Jeden. A potem… cisza.

Zamilkła.

– Jeden list? – powtórzyłam niepewnie.

– Tak, wysłał tylko jeden – Wyciągnęła rękę i sięgnęła do pudła, które wcześniej omijała wzrokiem. Z czułością wyjęła zżółkniętą kopertę. – Pisał, że wróci. Że będziemy razem. Ale nie wrócił.

Wzięłam list do ręki. Papier trzeszczał. I mimo że nigdy wcześniej nie słyszałam o Janie, coś w tym było… coś, co ścisnęło mnie w gardle. Jakby zbyt wiele milczenia nagle wypełniło pokój.

– Nigdy nie powiedziała pani Markowi? – zapytałam po chwili.

Barbara pokręciła głową.

– Niektóre rzeczy trzeba pochować głęboko. Inaczej człowiek się nie pozbiera.

Spojrzałam na nią z nową ciekawością. Po raz pierwszy poczułam, że może wcale jej nie znałam.

To mnie zaintrygowało

Siedziałyśmy na strychu wśród pudeł, kurzu i ciszy, która nagle zrobiła się gęsta jak dym. Barbara gładziła kopertę jak coś kruchego, niemal świętego. W końcu, bardzo powoli, rozchyliła ją i podała mi list.

– Przeczytaj. Głośno – poprosiła. – Ja już znam go na pamięć.

„Kochana Basiu – zaczęłam cicho – wiem, że nie powinnaś była czekać, ale ja nadal marzę, że wrócę. Jeszcze tylko kilka miesięcy, muszę wszystko tu załatwić...”.

Zadrżał mi głos. Jan pisał pięknie – prosto, bez wielkich słów, ale było w tym coś, co ściskało serce. Mówił o wspólnym mieszkaniu, o książkach, które będą razem czytać, o tym, jak nie może znieść myśli, że Barbara zaśnie obok kogoś innego.

– Nigdy nikomu go nie pokazałam – powiedziała cicho, kiedy skończyłam. – Myślałam, że to koniec. Że zostawił mnie i tyle. A potem poznałam Marka. I nie było już odwrotu.

– Myślała pani, że Jan... po prostu zniknął?

– Tak – skinęła głową. – Ale chyba… nigdy w to naprawdę nie uwierzyłam.

Westchnęła i przetarła oczy dłonią.

– Myślałam czasem, że może napisał więcej, tylko listy nie doszły. Że... że los tak chciał.

Spojrzałam w głąb strychu, na te wszystkie zamknięte pudła.

– Może… może spróbujemy poszukać? Może coś jeszcze tu jest?

Barbara popatrzyła na mnie długo, bez słowa. W końcu tylko skinęła głową.

– Dobrze – powiedziała. – Ale nie dla mnie. Dla tej dziewczyny, która wtedy go kochała.

Zaginiony list sprzed lat

Zabrałyśmy się do przeszukiwania pudeł, tym razem dokładniej, ostrożniej – jakby w każdym mogło kryć się coś, co zmieni historię. Barbara najpierw tylko patrzyła, ale potem zaczęła pomagać. Wycierała kurz z wiekowych szkatułek, układała papiery w stosy. Ciszę przerywał tylko szelest starych kopert i nasze ciche westchnienia.

Po jakimś czasie odsunęłam karton z książkami i sięgnęłam po niski, zdeformowany od wilgoci pakunek. Otworzyłam go i zamarłam.

– Proszę spojrzeć… – powiedziałam wolno. – Tu jest list

Wyciągnęłam kopertę – starą, lekko poszarzałą, z wyraźnie rozpoznawalnym charakterem pisma. I datą: luty 1979.

– To jego pismo... – szepnęła Barbara, siadając obok mnie. – Ten list nigdy nie był otwarty...

Wzięła go do ręki jak coś, co zaraz może się rozpaść. Przez chwilę tylko patrzyła, po czym, z niepewnością, przecięła kopertę nożykiem do papieru. W środku były dwie kartki. Czytała po cichu, oczami śledząc linijki. Nagle zadrżała.

– Pisał... że mnie szukał. Że wysłał jeszcze dwa listy. Że nie rozumie, czemu nie odpowiadam... – głos jej się załamał. – Boże... on naprawdę pisał.

Poczułam ścisk w żołądku. Usiadłam bliżej.

– Może ktoś je ukrył? Kto mógł to zrobić?

Barbara spojrzała w pustkę.

– Może Marek... Może matka. Nie wiem. Wtedy nie zadawało się pytań. Wtedy... robiło się, co wypada.

Schyliła głowę. Ja patrzyłam na list, którego słowa przychodziły po tylu latach. I pierwszy raz zrozumiałam, jak bardzo przeszłość potrafi krzyczeć – nawet spod warstwy kurzu i ciszy.

Inne oblicze teściowej

Tego popołudnia strych zamienił się w coś w rodzaju konfesjonału. Barbara, która zawsze mówiła mało, teraz opowiedziała mi wszystko. O Janie. O miłości, która z początku była jak z filmu – przypadkowe spotkanie w bibliotece, skradzione pocałunki nad Odrą, dłonie splecione pod stołem w barze mlecznym.

On we mnie wierzył – powiedziała, bawiąc się obrączką, której od dawna nie nosiła. – Mówił, że jestem odważna. A ja... zawsze się bałam. Życia, ludzi, opinii.

Siedziałam obok niej na starej kanapie. Coś w moim sercu zaczynało pękać.

– Marek był rozsądny – ciągnęła. – Starszy o sześć lat. Miał pracę, mieszkanie. Rodzice się cieszyli. Wiesz, co mi powiedziała moja matka, kiedy wspomniałam o Janie?

– Co?

– „Nie zbudujesz życia na gitarze i wierszach” – zaśmiała się gorzko. – A ja posłuchałam.

Spojrzała na mnie nagle, jakby mnie widziała po raz pierwszy.

– Wiesz, ty jesteś inna. Taka... silna. Ja taka nie byłam.

– Ja? – zaśmiałam się nerwowo. – Nikt mi tego jeszcze nie powiedział.

– Może nikt nie musi ci tego mówić. Może wystarczy, że ty to wiesz.

Zamilkłyśmy na chwilę. Patrzyłam, jak przesuwa palcem po kartce papieru, jakby chciała go zapamiętać dotykiem.

– Żałuję, że wtedy nie pobiegłam na pocztę, nie sprawdziłam, nie zapytałam... – powiedziała cicho. – Ale kiedy człowiek raz wybierze nie to, co trzeba, to tak to się kończy.

Poczułam, jak robi mi się ciepło pod powiekami.

– Ale pani jeszcze żyje – wyszeptałam. – A to oznacza, że nic nie jest skończone.

Barbara pokiwała głową, nie patrząc na mnie.

– Może. Ale chyba nie jestem już tą dziewczyną, co wtedy.

– A może jesteś. Tylko gdzieś w środku.

Prawda wyszła na jaw

Wieczorem, kiedy wróciłam do kuchni z herbatą, Daniel siedział przy stole z telefonem. Spojrzał na mnie znad ekranu.

– Długo cię nie było. Mama cię uwięziła na strychu?

– Niezupełnie – uśmiechnęłam się słabo. – Pomagałam jej w porządkach. I... coś znalazłyśmy.

– Co takiego?

Usiadłam naprzeciw niego. Chciałam wybrać słowa ostrożnie, ale nie potrafiłam.

– Listy. Od kogoś, kogo kochała zanim poznała twojego ojca. Od Jana.

Daniel uniósł brwi, ale nie wyglądał na zaskoczonego.

– Wiem, że był ktoś taki – powiedział po chwili. – Mama kiedyś wspomniała. Raz. Tylko że… mówiła, że to przeszłość.

– To była jej przeszłość. Ale nie tylko. To była jej rana. Niezagojona. Myślała, że ją zostawił. A teraz okazało się, że nie. Że były inne listy.

– Jakie listy?

Ktoś je ukrył. Ktoś nie chciał, żeby je przeczytała. Może twój ojciec. Może ktoś inny. Ale to nie Jan ją zostawił.

Daniel odchylił się na krześle, jakby nagle coś go uderzyło.

– Boże… Czyli całe życie…?

– Była z kimś, ale myślała o kimś innym.

Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. W końcu Daniel wstał, podszedł do okna. Milczał długo, a potem powiedział cicho:

– Czemu nigdy mi nie powiedziała?

– Może nie umiała. A może ty nigdy nie zapytałeś.

Odwrócił się. Jego twarz była spięta, ale w oczach widziałam coś nowego – coś, czego wcześniej nie znałam.

– Pogadam z nią. Teraz... już muszę.

Skinęłam głową. Wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa. Ale była konieczna. I może pierwszy raz, od bardzo dawna, ta rodzina naprawdę była gotowa na szczerość.

Niektóre historie się nie kończą

Kilka dni później znów weszłam na strych. Sama. Barbara zostawiła drzwi otwarte, jakby chciała powiedzieć: „możesz wracać, jeśli chcesz”. Pudła stały tam, gdzie je zostawiłyśmy, niektóre przestawione, inne nadal zamknięte. Pachniało kurzem, wspomnieniami i… czymś jeszcze. Jakby powietrze było lżejsze.

Usiadłam obok tego kartonu, w którym leżały listy. Teraz były poukładane w czerwonym pudełku po bombkach. Przez chwilę patrzyłam na nie, a potem sięgnęłam po pierwszy.

Nie czytałam. Wystarczyło mi, że są.

Czułam, jak we mnie coś się układa. Coś, co wcześniej było rozproszone, zagubione. Historia Barbary była jak cienka nić — ledwo widoczna, ale silna. Tkana z żalu, odwagi i milczenia.

Ona i Daniel rozmawiali tamtego wieczoru. Widziałam później ich twarze – nie uśmiechnięte, ale spokojniejsze. Jakby coś ciężkiego wreszcie spadło z ich ramion.

Zrozumiałam też coś ważnego – że nawet jeśli nie uda się naprawić wszystkiego, czasem wystarczy spojrzeć prawdzie w oczy. I nie odwrócić wzroku. Barbara to zrobiła. Daniel też. A ja?

Ja wróciłam do tych pudeł nie po to, by szukać dawnych sekretów. Tylko po to, żeby zobaczyć, że cudze historie stają się częścią naszych. Że nawet obca przeszłość potrafi zmienić naszą przyszłość.

Nie wiem, czy Barbara będzie jeszcze szukać Jana. Może nie musi. Może wystarczy, że wie. A ja – schodząc ze strychu, zamknęłam za sobą drzwi cicho, ale bez lęku. Bo niektóre historie wcale się nie kończą. Wędrują dalej, z pokolenia na pokolenie, ze słuchacza na słuchacza.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama