„W święta marzę tylko o tym, by usiąść w kuchni z krzyżówką. Mam dość stania przy garach i gotowania dla całej rodziny”
„Zrobiła krok w moją stronę, jakby chciała mnie uściskać, ale się powstrzymała. Tyle razy już odmawiałam, że chyba nie spodziewała się zgody. Sama nie wiem, co mnie tknęło. Może właśnie ta jej mina – nie radosna, nie dumna, tylko zmęczona”.

Wszyscy wciąż mnie pytają, dlaczego jestem taka smutna. Bo nie piszczę na widok serniczka? Bo nie rzucam się nikomu na szyję przy wejściu do mieszkania? Bo wolę patrzeć przez okno niż oglądać „Familiadę”?
Lubię być sama
Z wykształcenia jestem księgową, z natury – milczkiem. Przez czterdzieści lat pracowałam w jednym biurze rachunkowym. Uwielbiałam to. Liczby się nie kłócą. Liczby nie rozlewają się po podłodze jak emocje. Cyfra to cyfra – dodajesz, odejmujesz, zgadza się lub nie. Żadnych podtekstów, żadnych gierek. A jak miałam serdecznie dość ludzi, zamykałam się w archiwum z kubkiem kawy i segregatorem. Czysta medytacja.
Od kiedy przeszłam na emeryturę, wreszcie mogę żyć po swojemu. Budzę się o szóstej, parzę herbatę – mocną, liściastą, nie te worki z pyłem – siadam do krzyżówki. Najpierw „Panorama”, potem „Techniczna”. Radio gra cicho w tle, najlepiej Program Drugi. Potem szybki spacer, bo ruch to zdrowie, a nie dla towarzystwa. I tak mija dzień: spokojnie, cicho, w rytmie, który sama sobie wyznaczyłam.
Moja córka Ania mówi, że jestem zamknięta w sobie. Pewnie tak, ale to nie znaczy, że jestem nieszczęśliwa. Nie potrzebuję tłumów, śmiechów, hałasu. Święta? Przestałam jeździć do niej kilka lat temu. Najpierw z powodu bólu pleców, potem już bez wymówek. Nie dlatego, że ich nie kocham, po prostu nie rozumiem potrzeby tego całego świątecznego spektaklu. Tych błyskotek, kolęd na cały regulator i rozmów o niczym. Nie jestem smutna. Po prostu lubię tak.
Nie znoszę świąt
Dwa tygodnie przed Wigilią Ania wpadła do mnie z torbą pełną jakichś świątecznych drobiazgów. Pachniała mandarynkami i perfumami, które zawsze kojarzyły mi się z tłumem w centrum handlowym. Weszła, rozpięła płaszcz i zaczęła rozstawiać rzeczy na moim stole, jakby była u siebie.
– Mamo, pomyślałam, że w tym roku… może jednak… – zaczęła, ale ja już wiedziałam, do czego zmierza.
– Aniu, mówiłam ci przecież…
– Tak, tak, że plecy, że hałas, że nie lubisz zamieszania – przerwała mi lekko zniecierpliwionym tonem. – Ale Zosia tak bardzo chce, żebyś była. Pytała mnie, czy babcia przyjdzie. No wiesz, to już duża dziewczynka, rozumie coraz więcej. Pomyślałam, że może chociaż na chwilę wpadniesz dla niej.
Wiedziałam, że nie tylko o Zosię chodzi. Ania zawsze potrzebowała, żeby wszystko wyglądało, jak należy. Choinka, opłatek, rodzina przy stole. Babcia też musi być, choćby milcząca.
– Zosia chce prezentu, nie mnie – powiedziałam sucho, ale nie po to, żeby ją zranić. Chciałam po prostu, żeby zrozumiała.
Namawiała mnie
Ania uśmiechnęła się krzywo i spuściła wzrok. Nie potrafiła ze mną rozmawiać, kiedy nie dawałam się przekonać. Przez chwilę było cicho. Potem westchnęła, jakby się pogodziła z porażką.
– No dobrze – dodałam, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Spróbuję.
Była zaskoczona, zrobiła krok w moją stronę, jakby chciała mnie uściskać, ale się powstrzymała. Tyle razy już odmawiałam, że chyba nie spodziewała się zgody. Sama nie wiem, co mnie tknęło. Może właśnie ta jej mina – nie radosna, nie dumna, tylko zmęczona. Pokiwała głową, zebrała swoje rzeczy i powiedziała, że się cieszy i że Zosia też się ucieszy. Patrzyłam za nią przez okno, jak idzie do samochodu, a potem rusza w stronę miasta, zostawiając za sobą dźwięk silnika i ślad kół na mokrym asfalcie.
Dojechałam do nich przed siedemnastą. Na klatce pachniało cynamonem i przypaloną kapustą. Drzwi otworzyła Zosia w czerwonej sukience z białym kołnierzykiem. Próbowała mnie objąć, ale nie bardzo wiedziała, jak to zrobić, więc tylko oparła głowę o mój płaszcz. Pogłaskałam ją po włosach, a ona natychmiast zaczęła opowiadać o bombkach, które malowała w przedszkolu.
Zrobiłam to dla wnuczki
W dużym pokoju było jasno, choinka migała kolorowymi światełkami, a stół uginał się od talerzy. Ania biegała z kuchni do pokoju, coś poprawiała, coś dokładała, co chwilę pytała, czy ktoś czegoś nie potrzebuje. Jej mąż nalewał kompot z suszu i uśmiechał się, jakby był gospodarzem z reklamy.
Usiadłam w kącie kanapy jak najdalej od stołu. Kiedy zaczęli się dzielić opłatkiem, odegrałam to, co trzeba. Powiedziałam kilka słów. Wiedziałam, że tak będzie – usiądą przy stole i zaczną rozmawiać o tym, kto zmarł, kto zachorował, kto kupił nowy samochód. Jeden z gości wspomniał coś o sąsiedzie, który na pewno coś kręci, bo za dobrze mu się powodzi. Zosia usiadła przy mnie na chwilę.
– Babciu, co robisz w wolnym czasie? – zapytała nagle.
– Czytam. Rozwiązuję krzyżówki. Nic ciekawego – odpowiedziałam.
Pokiwała głową z powagą, jakby usiłowała zrozumieć, co to znaczy „nic ciekawego”. Rozmowy przy stole gęstniały. Ktoś zaczął mówić o polityce, ktoś inny o kursie franka. Kobiety mówiły o dietach, mężczyźni o remontach. Ania śmiała się głośnio, jej mąż też, Zosia chodziła między gośćmi z tacą pierniczków.
Miałam tego dość
Patrzyłam na to wszystko i czułam się, jakby mnie tam nie było. Miałam przy sobie krzyżówkę, którą włożyłam do torebki na wszelki wypadek i długopis, który noszę zawsze. Córka spojrzała na mnie przez stół. Jej uśmiech był szeroki, ale oczy nie śmiały się razem z ustami. Przez chwilę chciałam powiedzieć coś miłego. Potem uznałam, że nie ma sensu udawać. Wstałam powoli.
– Przepraszam, pójdę na chwilę do kuchni – powiedziałam.
Nie zatrzymali mnie. W kuchni było chłodniej i cicho. Usiadłam przy stole, sięgnęłam do torebki. Wyjęłam krzyżówkę, rozłożyłam na stole i zaczęłam rozwiązywać. Litery wchodziły same. W końcu coś wreszcie miało sens. Słyszałam gwar z salonu, śmiech, talerze, odgłosy świąt za ścianą. W kuchni pachniało kapustą i barszczem. Nikt nie zaglądał tam przez dłuższą chwilę, więc zapomniałam, że to nie moje mieszkanie. Zapomniałam, że powinnam siedzieć z innymi. Ania weszła nagle, stanęła w progu. Przez chwilę patrzyła, jak piszę.
– Mamo, wszystko w porządku? Wyszłaś tak nagle – powiedziała cicho.
Nie rozumiała tego
Nie odrywałam wzroku od krzyżówki. Po chwili odpowiedziałam spokojnie:
– Po prostu lubię siedzieć sama.
Usiadła naprzeciwko. Nie mówiła nic, tylko siedziała. I dobrze.
– Nie każdy potrzebuje tego całego zamieszania – dodałam po chwili. – Mnie wystarczy cisza.
Kiwnęła głową, nie patrząc na mnie. I przez dłuższy czas obie milczałyśmy. Zostałam w kuchni jeszcze długo po tym, jak Ania wyszła. Siedziałam, obracałam długopis w dłoni i myślałam o tamtych Wigiliach z dzieciństwa. Niby wszyscy byli, a i tak czuło się chłód. Matka uciszała nas szeptem, ojciec siedział przy stole, nieobecny spojrzeniem, milczący aż do końca wieczerzy.
Pamiętam jedną Wigilię, która była inna. Miałam wtedy dziewiętnaście lat. Rodzice pojechali do rodziny, a ja zostałam, bo miałam gorączkę. Cały wieczór spędziłam sama w kuchni, przy włączonym radiu, z książką na kolanach. Bez barszczu, bez opłatka, bez kłopotliwych rozmów. Pomyślałam wtedy, że właśnie tak powinny wyglądać święta. Nie musiałam się uśmiechać, nie musiałam nic mówić. Cisza była przyjemna. Prawdziwa. Taka, która nie męczy, tylko otula.
Doceniła to
Wyszłam z kuchni dopiero, gdy gwar w salonie przycichł. Część gości już się żegnała, Ania krzątała się, a Zosia siedziała z boku i rysowała coś na kartce. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła i podała mi rysunek. Był tam dom, choinka i trzy postacie – jedna z nich miała okulary.
– To my, babciu – powiedziała cicho. – Dziękuję, że przyszłaś.
Pogłaskałam ją po głowie. Nie odpowiedziałam, bo nie umiałam. Ania podeszła i objęła mnie lekko.
– Dziękuję, że przyszłaś – powtórzyła.
– Może za rok znowu spróbuję – powiedziałam.
Zabrałam płaszcz, wzięłam torebkę i wyszłam. Na zewnątrz było chłodno, ale nie zimno. Światła miasta odbijały się w kałużach. Szłam powoli, spokojnie. W domu zdjęłam buty, zaparzyłam herbatę i usiadłam przy lampce. Krzyżówka wciąż leżała na stole, tam, gdzie ją zostawiłam. Wzięłam długopis i wróciłam do hasła, które czekało od rana. „Ucieczka od zgiełku”. Wpisałam: cisza. Nie jestem smutna. Po prostu lubię tak.
Wanda, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie chciałam, żeby dla moich dzieci puste nakrycie przy stole było tylko tradycją. Postanowiłam to zmienić”
- „Mama zrobiła z Wigilii istny cyrk przy mojej dziewczynie. Zostanę sam, bo nikt nie chce mieć takiej teściowej”
- „Przepis na pierogi z kapustą i grzybami babci Miry to była świętość. Synowa opluła tradycję swoimi wymysłami wege”