Reklama

Szampan stał już w lodówce. Najtańszy z możliwych, ten, przy którym człowiek nie udaje, że czuje nuty cytrusowe. Kupiłam go po drodze z pracy, razem z chlebem i mlekiem. Bez listy. Bez przekonania. Mieszkanie było ciche, jakby obrażone. Trzypokojowe, wciąż formalnie „nasze”, choć od miesięcy funkcjonowało jak poczekalnia na dworcu – każdy tu tylko chwilowo, z myślą o tym, żeby się nie rozpakowywać. Przeszłam z siatką przez przedpokój, minęłam Pawła siedzącego przy stole w salonie. Miał przed sobą laptop i plik papierów. Nie podniósł wzroku.

– Jest w lodówce – powiedziałam, nawet nie pytając, czy chce.

– Wiem – odpowiedział. – Widziałem paragon.

Zdjęłam buty, powiesiłam płaszcz. Te same ruchy co zawsze. Kuchnia pachniała niczym. Żadnych pomarańczy, żadnych pierników, żadnych ozdób. Nawet świeczka z zeszłego roku stała nietknięta na parapecie, z zakurzonym knotem. Pomyślałam, że to uczciwe. Udawanie radości kosztuje więcej energii niż jej brak. Dlaczego nadal tu jesteśmy? Matematyka. Kredyt. Rata. Liczby, które nie znają pojęcia „były mąż” ani „była żona”. Terapia nauczyła nas mówić „rozstajemy się w zgodzie”. Nikt nie wspominał, że zgoda nie obejmuje rynku nieruchomości.

– Która godzina? – zapytałam.

– Dwudziesta – odparł Paweł. – Jeszcze mamy czas. Jak zawsze.

Usiadłam naprzeciwko niego. Między nami leżała tabela, wydrukowana i poprawiona długopisem. Kolumny, terminy, kwoty. Nasze wspólne dzieło po rozwodzie.

Ostatni Sylwester razem – rzucił półżartem, stukając palcem w papier.

Nie odpowiedziałam. W głowie dopowiedziałam: oby. Na głos nie powiedziałam nic. Cisza była bezpieczniejsza. Patrzyłam na ściany, na pęknięcie przy framudze drzwi, na zegar, który zawsze spieszył się o trzy minuty. To mieszkanie znało nas lepiej niż my siebie. Wiedziało, gdzie milczymy i gdzie omijamy się wzrokiem. Otworzyłam szampana. Korek nie strzelił. Po prostu wysunął się bez oporu.

– Pasuje – skomentował Paweł.

Nie zaprzeczyłam.

Chciałam przestać udawać

Była dwudziesta trzecia, kiedy w końcu powiedziałam to zdanie. Czekało we mnie od tygodni, może dłużej. Przerabiałam je w myślach w autobusie, pod prysznicem, w kolejce w sklepie. Brzmiało dobrze tylko wtedy, gdy nie musiałam patrzeć Pawłowi w twarz.

– Zostaje pół roku spłaty – powiedziałam spokojnie. – Jeśli nic się nie zmieni.

Nie podniosłam głosu, nie zawahałam się. Wskazałam palcem odpowiednią rubrykę, jakbym tłumaczyła coś księgowej, a nie człowiekowi, z którym kiedyś dzieliłam życie. Paweł skinął głową. Nawet się nie zdziwił.

– Pół roku to nie wieczność – rzucił. – Przeżyjemy.

Sposób, w jaki to powiedział, był irytująco neutralny. Bez żalu, bez ulgi, bez napięcia. Zauważyłam, że od miesięcy reagował tak samo na wszystko, co miało dla mnie ciężar. Terapia nazwałaby to regulacją emocji. Ja widziałam w tym ucieczkę.

– Jeśli sprzedamy wiosną, wyjdziemy na zero – kontynuowałam. – Przy obecnych cenach to najlepszy moment.

– O ile ktoś będzie chciał kupić – odpowiedział. – Trzypokojowe, bez miejsca parkingowego. Sama mówiłaś, że to nie ideał.

Spojrzałam na niego uważniej. Siedział rozparty na krześle, z tym swoim spokojem, który kiedyś brałam za dojrzałość. Teraz widziałam w nim obojętność, podszytą czymś, czego nie umiał nazwać.

– I tak to ty chciałaś się wyprowadzić – dodał po chwili. – Ja bym tu mógł zostać.

To zdanie trafiło celniej, niż się spodziewałam. Otworzyłam usta, zamknęłam je, a potem pozwoliłam sobie na szczerość, która nie była ćwiczona.

Chciałam przestać udawać, że jeszcze coś tu naprawiamy – powiedziałam. – Ty zostałeś, bo było wygodnie. Nie dlatego, że chciałeś.

Zapadła cisza, cięższa niż wcześniej. Paweł spojrzał na tabelę, jakby mogła go obronić. Przesunął palcem po liczbach, po terminach, po sumach, które znał na pamięć.

– Zawsze byłaś dobra w liczbach – stwierdził. – Szkoda, że w emocjach już mniej.

Poczułam ukłucie, krótkie i ostre. Miał rację, a jednocześnie nie miał jej wcale. Liczby nie zadawały pytań. Nie miały pretensji. Nie wymagały obecności. Dało się je zamknąć w tabeli i uznać za wspólną odpowiedzialność.

– Liczby są prostsze – odpowiedziałam. – One przynajmniej mówią prawdę.

Nie skomentował. Nie wznieśliśmy żadnego toastu. Zauważyłam, że patrzy na zegar częściej niż na mnie. Zbliżała się północ, a ja czułam, że to zdanie o pół roku spłaty kredytu było dopiero początkiem.

Czułam się oszukana

Zbliżała się północ, a z telewizora sączył się cudzy entuzjazm. Prowadzący mówili głośniej, niż było trzeba, jakby bali się, że cisza ich dogoni. Nie ściszyliśmy dźwięku, ale też go nie słuchaliśmy. Dla nas był tylko tłem, dowodem, że gdzieś indziej ludzie jeszcze próbują się cieszyć. Patrzyłam na Pawła ukradkiem. Na sposób, w jaki trzymał szklankę, jakby bał się zostawić na niej ślady palców. Na to, że siedział lekko bokiem, nie wprost do mnie. Kiedyś znałam te gesty na pamięć, teraz oglądałam je jak cudze nawyki, pozbawione znaczenia. Zastanawiałam się, od kiedy przestaliśmy na siebie patrzeć naprawdę.

– Pamiętasz Sylwestra u znajomych, jeszcze przed kredytem? – zapytałam nagle.

Nie planowałam tego pytania. Wyszło samo, sprowokowane obrazami z ekranu i zbyt długą ciszą.

– Ten, po którym wracaliśmy pieszo? – odparł. – Pamiętam.

Skinęłam głową. Pamiętałam też, że wtedy było zimno i niewygodnie, a mimo to czułam się bezpiecznie. Teraz było ciepło, przewidywalnie i pusto.

– Kiedy twoim zdaniem wszystko się zepsuło? – zapytałam ciszej.

Paweł nie odpowiedział od razu. Oparł się mocniej o oparcie krzesła i spojrzał w ekran, jakby tam szukał podpowiedzi.

– Nic się nie zepsuło – powiedział w końcu. – Po prostu się skończyło. Terapia tylko odwlekła moment, w którym musieliśmy to przyznać.

To zdanie zabolało bardziej, niż bym chciała. Przez chwilę żałowałam, że zaczęłam ten temat, ale było już za późno.

– Dla mnie to nie było odwlekanie – odparłam. – Myślałam, że próbujemy.

– Ty próbowałaś – poprawił mnie. – Ja raczej sprawdzałem, czy da się wytrzymać.

Spojrzałam na niego uważnie. Na jego twarz, spokojną, niemal uprzejmą. Zrozumiałam, że to zdanie mówi więcej, niż kiedykolwiek powiedział na terapii.

Czuję się oszukana – powiedziałam wprost.

Uniósł brwi, ale nie zaprzeczył.

– Przez kogo? – zapytał.

– Przez ciebie. I przez siebie – odpowiedziałam. – Wmawiałam sobie, że idziemy w tym samym kierunku, a my tylko staliśmy obok siebie.

Nie powiedziałam jeszcze wszystkiego. Zatrzymałam się w pół zdania, jakbym bała się, że jeśli pójdę dalej, nie będzie już odwrotu. Paweł patrzył na mnie uważniej niż wcześniej, jakby pierwszy raz od dawna coś go naprawdę obchodziło.

– Lepiej to powiedzieć teraz niż po północy – rzucił. – Nowy rok nie jest dobrym momentem na złudzenia.

Uśmiechnęłam się krótko, bez radości. Wiedziałam, że ma rację, choć nie chciałam mu jej przyznać. Zegar zbliżał się do dwunastej, a ja czułam, że ta noc jeszcze się nie skończyła, nawet jeśli odliczanie już się zaczęło.

Zrobiło mi się gorąco

Północ przyszła bez fanfar. W telewizorze ktoś krzyczał, ktoś kogoś obejmował, ktoś komuś czegoś życzył. U nas nic się nie wydarzyło. Nie spojrzeliśmy na siebie w tym momencie, jakbyśmy oboje się bali, że przypadkowy kontakt wzrokowy zostanie uznany za gest, którego żadne z nas nie chciało.

– No to mamy – powiedział Paweł po chwili. – Kolejny rok.

Miejmy to już za sobą – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.

To zdanie zawisło między nami, zbyt pojemne jak na swój prosty kształt. Paweł skinął głową, jakby właśnie to chciał usłyszeć.

– Właśnie – dodał. – Bez przeciągania.

Siedzieliśmy tak przez moment, a ja czułam, że jeśli teraz nie zapytam, już nigdy tego nie zrobię. Terapia nauczyła mnie nazywać emocje, ale nie nauczyła, jak zadawać pytania, na które można nie chcieć znać odpowiedzi.

– Czy ty w ogóle chciałeś ratować to małżeństwo? – zapytałam.

Paweł odwrócił głowę i spojrzał na mnie wprost. Pierwszy raz tej nocy. Nie było w tym spojrzeniu wahania, raczej coś w rodzaju ulgi.

Chciałem, żeby było spokojnie – powiedział. – To nie to samo.

Poczułam, jak coś we mnie opada, jakby ktoś wyciągnął podporę, o której istnieniu nawet nie wiedziałam.

– A terapia? – dopytałam. – Te wszystkie rozmowy, zadania, ustalenia?

– To był sposób, żebyś miała poczucie, że próbujemy – odpowiedział. – Ja już wtedy wiedziałem, że nie będę wracał do tego, co było.

Zrobiło mi się gorąco, mimo że w pokoju panował ten sam niezmienny chłód. Przez głowę przemknęła mi myśl, że cała nasza narracja o dojrzałym rozstaniu była wygodna głównie dla niego.

– Czyli byłam projektem do domknięcia – powiedziałam. – Nie partnerką.

Paweł nie zaprzeczył. Westchnął tylko, jakby naprawdę było mu przykro, ale za późno, żeby coś z tym zrobić.

– Nie chciałem cię ranić – dodał. – Po prostu nie umiałem powiedzieć tego wcześniej.

Zaśmiałam się krótko, bez humoru.

– Powiedziałeś dokładnie wtedy, kiedy już nie mogę udawać, że się mylę – odpowiedziałam. – Gratuluję wyczucia czasu.

Czułam gniew, ale pod nim było coś gorszego. Poczucie, że przez lata byłam tą rozsądną, tą od planów i kompromisów, a teraz okazywało się, że rozsądek był tylko wygodnym alibi. Siedzieliśmy już w nowym roku, który niczego nie obiecywał. Wiedziałam, że to, co właśnie usłyszałam, zmieni sens całej naszej wspólnej historii. I że ta noc jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

Noc zaczęła się rozpadać

Rozmowa przestała być ostrożna. Słowa padały szybciej, jakbyśmy nadrabiali lata milczenia jednym wieczorem. Paweł mówił o zmęczeniu, o tym, że od dawna podejmował decyzje obok mnie, nie z myślą o nas, tylko o sobie. Nazwał to nieszkodliwym planowaniem przyszłości. Dla mnie brzmiało jak życie na próbę, w którym nie brałam udziału.

– To były drobiazgi – powiedział. – Niewarte rozmowy.

– Drobiazgi, które układały się w całość beze mnie – odpowiedziałam.

Zrozumiałam wtedy, że rozwód był tylko podpisem. Prawdziwe rozstanie wydarzyło się dużo wcześniej, po cichu, bez świadków. Mieszkanie słuchało tej rozmowy obojętnie, jakby znało ją na pamięć. Paweł w końcu zamilkł. Ja też. Nie było już nic do wyjaśniania, tylko do przyjęcia. Noc zaczęła się rozpadać. Telewizor wciąż grał, ale już ciszej, jakby nawet on zrozumiał, że czas na hałas minął. Paweł poszedł do drugiego pokoju, a ja zostałam sama, siedząc nieruchomo, z myślą o tych sześciu miesiącach. Nie jako planie, tylko jako czasie do odsiedzenia. Usłyszałam szelest, kroki, potem jego głos zza ściany.

– Ustalmy jutro szczegóły – powiedział. – Godziny, rachunki, podział przestrzeni.

– Dobrze – odpowiedziałam bez wahania.

To była rozmowa techniczna, pozbawiona napięcia. Zaskoczyło mnie, jak łatwo przyszło mi w niej uczestniczyć. Jakby emocje już się wypaliły, zostawiając po sobie tylko zmęczenie. Zostałam jeszcze chwilę, myśląc o tym, że pół roku to wystarczająco długo, by się nie przyzwyczaić, ale też za krótko, by naprawdę zacząć od nowa. Wiedziałam tylko jedno, że nie czekałam już na nic wspólnego.

Wioleta, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama