Reklama

Zbliżał się Sylwester, a mnie coraz bardziej ściskało w żołądku na samą myśl o tej nocy. Co roku obiecywałam sobie, że to ostatni raz w samotności, ale z każdym grudniem powtarzał się ten sam schemat. Wszyscy wokół planowali bale, domówki, wypady w góry, a ja? Ja miałam jedynie kota, trzydzieści cztery lata i żadnych perspektyw na zmiany. Kolejny sylwester przyprawiał mnie o ciarki. Bo z czego miałam się cieszyć? Spędzę go jak stara panna, rozczarowana sobą i życiem”.

Nie chciałam znów siedzieć sama

W tym roku grudzień był wyjątkowo ponury. Nawet świąteczne iluminacje wyglądały, jakby ktoś zawiesił je z obowiązku, a nie z radości. Wieczorami szłam przez miasto z kubkiem gorącej herbaty w ręce, obserwując ludzi z siatkami prezentów i uśmiechami na twarzach. Wydawali się tacy szczęśliwi. Tacy... normalni. W głowie miałam tylko jedno pytanie: co ze mną jest nie tak? W social mediach znajomi wrzucali stories z opisami „jeszcze tylko kilka dni!” i „Sylwester, nadchodzimy!”. A ja przeglądałam ich zdjęcia w ciepłych swetrach, pozujących przy choince w objęciach drugiej połówki, i czułam się jak ktoś, kto od lat stoi na przystanku, na który już nigdy nie przyjedzie żaden autobus.

– Może coś zaplanuję? – rzuciłam do siebie półgłosem, siedząc wieczorem na kanapie, a kot wtulił się w moje kolana. – Może chociaż pizza i film ze znajomymi?

Szybko jednak zrezygnowałam z myśli o organizowaniu czegokolwiek. Po co robić sobie nadzieję, że będzie inaczej niż zwykle? Kilka znajomych, do których mogłabym napisać, już dawno uciekło w swoje związki i dzieci. Odpisywali krótkie „nie dam rady” albo w ogóle nie odpisywali. Z dnia na dzień czułam, jak w środku zamarzam. Jakby we mnie też gasły te światełka, które tak chętnie wszyscy rozwieszali w oknach. Szczerze? Bałam się tej nocy. Nie chciałam znów siedzieć sama. Ale nie miałam też siły nic z tym zrobić.

Masz jakieś plany na sylwestra?

Przed sylwestrem zawsze robiło się głośniej. W pracy ludzie zaczynali rozmawiać już od rana, jakby sama data w kalendarzu była pretekstem do licytacji, kto ma lepsze życie. W kuchni firmowej słyszałam urywki zdań, które działały mi na nerwy.

– My jedziemy do znajomych pod miasto, będzie super impreza…

– A my bierzemy dzieci i robimy sylwestra w górach, bo podobno w tym roku śnieg pewny!

– U nas domówka, dwadzieścia osób, DJ i fotobudka!

Udawałam, że to mnie nie rusza. Kiwałam głową, uśmiechałam się grzecznie, a w środku czułam, jak narasta we mnie dziwna mieszanina zazdrości i wstydu. Wstydziłam się tego, że nie mam co powiedzieć. Że nie mam żadnego planu. Że jedyny mój „sylwester” to będzie ja, kot i cisza w mieszkaniu. Po powrocie do domu zdjęłam płaszcz i od razu spojrzałam na telefon, jakbym liczyła, że nagle ktoś się odezwie. Powiadomienia były, ale takie, które nic nie znaczyły. Reklama z drogerii, przypomnienie o kończącym się pakiecie internetu, mail z banku. Żadnego „hej, co robisz w sylwka?”. Żadnego „wpadnij do nas”. W końcu sama otworzyłam czat z Magdą. Zawsze mówiła, że „musimy się kiedyś zobaczyć”, więc napisałam.

– Masz jakieś plany na sylwestra?

Patrzyłam na ekran, aż oczy zaczęły mnie piec. Przeczytane. Cisza. Minęła minuta, potem druga. W końcu pojawiły się trzy kropki, jakby miała coś ważnego do powiedzenia, a ja poczułam nagły przypływ nadziei.

– Kurczę, mamy już gości… może w styczniu? – odpisała.

Odłożyłam telefon na stół jak coś ciężkiego. Kot podszedł, otarł się o moją nogę i zamruczał, jakby chciał mnie pocieszyć. Wzięłam go na ręce i poczułam nagle, że robi mi się duszno. Nie chodziło tylko o sylwestra. Chodziło o to, że znowu zostałam sama, nawet kiedy próbowałam zaproponować spotkanie.

No to mamy to

31 grudnia obudziłam się późno, bez budzika, bo i tak nie miałam niczego w planach. Przeciągnęłam się i spojrzałam na telefon. Zero nowych wiadomości. Może to i lepiej. Nie musiałam nikomu tłumaczyć, że nigdzie się nie wybieram. W kuchni zrobiłam sobie kawę i z nudów zaczęłam układać rzeczy w szafkach. Potem przestawiłam kubki, a nawet starłam kurz z górnej półki. Nie z potrzeby, raczej żeby zająć ręce. Gdy zegar wybił czternastą, włączyłam jakąś komedię romantyczną, ale nie śmiałam się ani razu. W połowie filmu zorientowałam się, że patrzę w ekran, nie rejestrując żadnych scen. Zamówiłam pizzę. Z podwójnym serem. Uznałam, że skoro mam się rozczulać nad sobą, to przynajmniej nie będę głodna. Kurier był uprzejmy, rzucił tylko:

– Smacznego! – a ja przez sekundę miałam wrażenie, że chciał coś jeszcze powiedzieć. Może zauważył moją minę. Może znał ten rodzaj samotności, który widać nawet przez uchylone drzwi.

Wróciłam z kartonem do salonu, usiadłam na podłodze, bo nie chciało mi się nawet poprawiać poduszek na kanapie. Kot rozłożył się obok, leniwie machając ogonem. O dziewiętnastej ktoś za oknem odpalił pierwsze fajerwerki. Dźwięk odbił się echem w mojej klatce piersiowej.

– No to mamy to – powiedziałam cicho, sama do siebie. – Stara panna z kotem. Gratulacje.

Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi

W pokoju panował półmrok, jedynie lampki na parapecie świeciły się leniwie, a kot co jakiś czas zmieniał pozycję, jakby nie mógł zdecydować, czy chce spać, czy mnie pilnować. Siedziałam, wpatrując się w telefon. Nawet nie liczyłam na wiadomość, bardziej chciałam mieć dowód, że wciąż istnieje świat poza moim mieszkaniem. Na zewnątrz było coraz głośniej. Przez ściany słyszałam muzykę sąsiadów, śmiechy na klatce schodowej, trzask drzwi, tupot obcasów. Ktoś życzył komuś udanej zabawy, ktoś inny śpiewał na cały głos. W pewnej chwili wstałam i podeszłam do okna. Na chodniku stała para, przytulona, z czapkami naciągniętymi na uszy. Ona coś mu szeptała do ucha, on śmiał się cicho i poprawiał jej szalik. Odwróciłam się szybko, jakby to był obraz, którego nie miałam prawa oglądać. Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.

Nie jakiś przypadkowy hałas na klatce. Wyraźny, krótki dźwięk, jakby ktoś nacisnął przycisk zdecydowanie. Zamarłam, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że może pomylił mieszkania, że to do sąsiadów. Jednak dzwonek rozległ się drugi raz. Podeszłam ostrożnie. Spojrzałam przez wizjer. Na korytarzu stał mężczyzna w ciemnej kurtce, z czapką w ręce. Nie widziałam twarzy dokładnie, bo światło na klatce mrugało, ale sylwetka była dziwnie znajoma. Wzięłam głęboki wdech.

– Kto tam? – zapytałam, choć głos mi się lekko załamał.

Mężczyzna odchrząknął, a ja poczułam, że kolana robią mi się miękkie.

– To ja… Igor.

Nie miałem dokąd pójść

Otworzyłam drzwi. Igor stał przede mną w progu z tym samym spojrzeniem, które pamiętałam sprzed dwóch lat, tylko jakby bardziej zmęczonym. Miał policzki zaczerwienione od zimna i lekko rozczochrane włosy, jakby dopiero co zdjął czapkę.

– Co ty tu robisz? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

– Wiem, że to głupie – powiedział cicho. – Nie miałem dokąd pójść.

– Jak to, masz przecież… – urwałam, bo nawet nie chciałam wypowiadać jej imienia.

Igor spojrzał za moje ramię, jakby próbował dostrzec, czy naprawdę jestem sama. Kot podszedł do progu i przeciągnął się, zupełnie jakby witał gościa.

Możemy porozmawiać? – zapytał.

Wpuściłam go. Nie dlatego, że chciałam, tylko dlatego, że w tamtej chwili nie umiałam odmówić. Zdjął kurtkę i rozejrzał się po salonie.

– Nic się nie zmieniło – rzucił.

– Dwa lata temu zmieniło się wszystko – odpowiedziałam ostro. – Tylko ty najwyraźniej tego nie widzisz.

Igor usiadł na brzegu kanapy, jak ktoś, kto nie jest pewny, czy ma prawo się rozgościć.

– Wiesz, że nie umiałem wtedy… – zaczął.

– Nie, Igor. Ty wtedy po prostu wybrałeś – przerwałam mu, a głos mi zadrżał. – I teraz nagle stoisz w moich drzwiach w sylwestra, jakbyś wrócił po parasol?

Przez chwilę milczał, po czym spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie jesteśmy już razem. Zerwała ze mną. Powiedziała, że ma dość kogoś, kto ciągle patrzy w przeszłość.

To zdanie uderzyło mnie mocniej, niż chciałam przyznać.

Nie chcę być twoim planem awaryjnym

Zegar na ścianie wybił północ. Gdzieś za oknem rozbłysły fajerwerki, a huk petard rozdarł nocne niebo. Igor i ja siedzieliśmy w ciszy, każde z kieliszkiem w dłoni, każde z własnym ciężarem myśli. Wpatrywałam się w płomyk świeczki na stole, jakby miał mi powiedzieć, co dalej.

– Wiesz – powiedział po chwili – gdy zobaczyłem twoje zdjęcie, pomyślałem, że może… może nie wszystko stracone.

Pokręciłam głową.

Ty nie chcesz mnie. Ty chcesz siebie sprzed lat. Zostawiłeś mnie z dnia na dzień bez słowa, a teraz jak gdyby nigdy nic chcesz wrócić do wygodnej wersji tego, co było.

Spojrzał na mnie z żalem.

– Może masz rację.

Wstałam, podeszłam do okna. Ludzie całowali się na chodnikach, śmiali się, krzyczeli „Szczęśliwego Nowego Roku!”. A ja poczułam, że właśnie teraz wybieram.

– Igor, nie chcę być twoim planem awaryjnym. Nawet jeśli dziś jestem sama, wolę to niż udawać, że coś jest jeszcze między nami.

Nie powiedział nic. Wstał, ubrał się i wyszedł, nie oglądając się za siebie. Kiedy drzwi się zamknęły, odetchnęłam głęboko.

Podeszłam do kota, podniosłam go i przytuliłam.

– No to mamy nowy rok, co, Felek? – szepnęłam.

Zamknęłam okno, zgasiłam światło i poczułam, że choć wciąż jestem sama, to jednak trochę silniejsza. Bo tym razem nie pozwoliłam komuś wejść tylko po to, żeby znowu mnie zostawił.

Sandra, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama