Reklama

Nieopisane były moje emocje, kiedy dwadzieścia trzy lata temu na teście ciążowym ujrzałam dwie kreski. Wówczas nie miałam pojęcia, że moje życie będzie tak skomplikowane. Na początku odszedł Marek, mój mąż. Byliśmy małżeństwem jedynie przez 2 lata, wydawało mi się, że to prawdziwa miłość. Kto by pomyślał, że ta wielka miłość będzie tak krótka, zgaśnie niczym płomień zapalonej przedwcześnie zapałki.

Reklama

Na szczęście, narodziny Zuzi miały rekompensować mi te ciężkie chwile. Urodziła się w piękny, letni dzień i natychmiast zajaśniała jak prawdziwy promyk słońca. Radosna, urocza, zdrowa, z małą główką o blond włosach, do złudzenia przypominająca mnie i swojego ojca. Ufna, delikatna i spokojna.

To było dziwne

Doznałam niemiłego zaskoczenia, kiedy trzy dni po pojawieniu się na świecie mojej małej Zuzi, poinformowano mnie o tym, że jej żółtaczka fizjologiczna nie ustępuje i musi zostać w szpitalu na kilka dni dłużej. Nie wpadłam w panikę z tego powodu – zdawałam sobie sprawę, że takie sytuacje zdarzają się u noworodków. Pomyślałam, że po kilku dniach wrócę po Zuzię i od tego momentu już zawsze będziemy razem. Jak bardzo byłam w błędzie...

Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, ale wtedy nic nie wywołało moich podejrzeń. Były to inne czasy – obecnie mamy mają mnóstwo czasu, aby, leżąc wspólnie z swoimi niemowlakami, dokładnie obserwować ich twarze, uczyć się na pamięć wszystkich szczegółów ich policzków, a także bez końca całować ich włoski.

Gdy byłam w szpitalu, mój kontakt z Zuzią został ograniczony do jednego spotkania dziennie w tej samej sali – nie mogłam jej przytulać ani głaskać po włosach. Dlatego kiedy po tych dziesięciu dniach, pierwszy raz wzięłam ją na ręce, coś mnie zastanowiło. Zapytałam także, dlaczego moja córka tak bardzo przybrała na wadze – kiedy ją widziałam ostatnio, wyglądała zupełnie normalnie, a teraz jakoś inaczej.

Zobacz także

– Powinna pani być zadowolona. Wy, matki, zawsze macie coś do zarzucenia, naprawdę.

Byłam zaniepokojona

Zuzia nie była takim spokojnym dzieckiem, jak mogło się wydawać na początku. Wraz z wiekiem, jej skłonność do psot rosła. Okres dojrzewania był dla niej szczególnie burzliwy – z jednej szkoły ją usunięto, drugą opuściła dobrowolnie, a potem zaczęła przebywać w towarzystwie, które budziło moje podejrzenia. To wszystko mocno na mnie wpływało, spędziłam wiele nocy w łzach i często zastanawiałam się:

– Po kim ona to ma?

Z każdym rokiem, moja córka coraz mniej przypominała kogokolwiek z naszej rodziny. Wszyscy jesteśmy typowymi blondynami, tak samo jak jej tata, a Zuzia miała gęste, proste włosy i ciemniejszą skórę. Wyglądała nieco egzotycznie.

– Może miałaś jakieś letnie romanse? – żartobliwie zasugerowała nawet kiedyś moja siostra.

Kiedyś rzuciłam jej taką ripostę, że od tamtej pory temat zniknął z naszych rozmów. Nie zdradziłam mojego męża. Zaczęło mnie jednak coś niepokoić. Jak to możliwe, zastanawiałam się w trakcie jednej z nieprzespanych nocy, oczekując na córkę wracającą z imprezy, że wszyscy w naszej rodzinie mają zdolności humanistyczne, dużo czytają, a moja Zuza woli unikać książek, ma dysleksję i nie przepada za językiem polskim, ale, co trzeba przyznać, ma talent do malowania. Skąd się to u niej wzięło?

– O co ci chodzi?! W każdej rodzinie może się zdarzyć, że dziecko różni się od rodziców, w końcu większość cech dziedziczymy po naszych przodkach – próbowała rozwiać moje obawy moja przyjaciółka, której ufałam. – Skąd wiesz, że prababcia twojego męża nie była artystką?

Faktycznie, nie miałam o tym bladego pojęcia. Takie tłumaczenie na jakiś czas uspokoiło moje myśli. Udało mi się nawet przekonać, że to jest całkowicie normalne i szukam problemów tam, gdzie ich nie ma. Ale tak było tylko do momentu, kiedy spojrzałam na swoją drugą córkę.

Druga córka była inna

Właśnie tak wyszło, że kilka lat po moim rozwodzie z Markiem, spotkałam fantastycznego faceta, Jarosława. Założyliśmy rodzinę, on przysposobił moją córkę, a ja urodziłam drugie dziecko – Adę. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam ją w szpitalu, nie mogłam powstrzymać się od okrzyku:

– No przecież to jest Zuza jak malowana, gdy się urodziła!

Rzeczywiście, Ada była była drobna, cicha i miała jasne włosy. W przeciwieństwie do Zuzi, z wiekiem te atrybuty stawały się w niej tylko mocniej wyeksponowane, nie zanikały jak u jej siostry. Co prawda, z biegiem lat jej włosy nieco ciemniały, ale skóra nadal miała mlecznobiałą barwę, podobną do mojej. Również usposobienie małej nie uległo zmianie. Była spokojna. Na prowokacje ze strony Zuzi odpowiadała uśmiechem. Kochaliśmy ją z całego serca.

Choroba Ady zmieniła wszystko

Wiadomość, że nasza córeczka ma poważną postać cukrzycy, była dla nas ogromnym ciosem.

– Zazwyczaj ma to podłoże genetyczne – wyjaśniała lekarka, zalecając nam zbadanie całej rodziny pod tym kątem.

Po upływie dwóch tygodni wróciliśmy do szpitala po wyniki badań.

– Nosicielem wadliwych genów jest pani mąż – powiedziała lekarka. – Pan powinien teraz poddać się szczegółowym badaniom – zwróciła się do Jarka. – Wystąpiła jednak jeszcze jedna kwestia, o której powinnam was poinformować. To jest dość wrażliwy temat i dotyczy przede wszystkim pani, proszę panią do mojego gabinetu.

Zemdlałam prawie ze strachu. Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Już sobie wyobrażałam, że doktor chce mi powiedzieć o śmiertelnej chorobie, którą u mnie znalazła. Ale na pewno nie byłem gotowa na to, co usłyszałam:

– Pani starsza córka, Zuzanna, zgodnie z wynikami badań genetycznych na pewno nie jest z panią spokrewniona. Czy jest adoptowana?

– Ja... Nie... – Byłam tak zdumiona, że nie mogłam nic powiedzieć przez moment. – Oczywiście, że nie!

– W takim razie nie mam pojęcia, jak to wyjaśnić – doktor wzruszyła ramionami. – Uważam jednak, że powinna pani o tym wiedzieć.

Wszystko nagle stało się jasne. Wszystkie te nieokreślone przeczucia i podejrzenia, które kiełkowały we mnie od lat, nagle znalazły uzasadnienie. O mój Boże! Moje dziecko zostało zamienione w szpitalu! Moja córka żyje gdzieś tam, a ja wychowuję obce dziecko. Dziecko rodziny, pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co się wydarzyło.

Musiałam znaleźć prawdziwe dziecko

Uzgodniliśmy, że na chwilę obecną nie zdradzimy Zuzi niczego. Mogłoby to być dla niej zbyt wielkim ciosem. Natychmiast skierowałam pytania do szpitala, by dowiedzieć się, jakie dziewczynki przyszły na świat tego dnia. Okazało się to proste – tego dnia urodziły się jeszcze trzy inne dziewczynki. Jedna z nich, Sylwia, była na tej samej sali ze swoją mamą, co moja Zuzia.

Pamiętałam tę kobietę jak przez mgłę. Z pewnym trudem, ale udało mi się przypomnieć, jak mówiła mi, że jej bliscy nie akceptują Roma, ojca jej dziecka. To mogłoby tłumaczyć kolor skóry mojej małej... Znalezienie miejsca, gdzie obecnie mieszka Sylwia z bliskimi, zajęło mi tydzień. Mieszkała prawie trzysta kilometrów od naszego miasta, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Zdecydowałam, że najpierw ich odwiedzę, a potem podejmę decyzję, czy ujawnić całą historię. Czułam, że nic nie powstrzyma mnie przed spotkaniem z moim dzieckiem.

Był to dzień chłodny i pełen deszczu. Trafiłam do pewnej miejscowości na terenie Kujaw, która wydawała się być opustoszała. Na centralnym placu, poza kilkoma miejscowymi pijaczkami, można było dostrzec jedynie dwie kobiety z wózkami. Bez żadnych wątpliwości pokazały mi, gdzie mieszka Sylwia.

– To tam, na samym końcu tej ulicy. Na pewno jest teraz w domu, bo nigdy nigdzie nie wychodzi. Zawsze tylko się uczy. Jest jakaś taka dziwna – skwitowała jedna z nich, a druga się roześmiała.

Wyglądała jak ja

Widziałam niewielki, ale zadbany i świeżo pomalowany na biało dom, który miał już swoje lata. Przy nim znajdował się mały ogród z warzywami oraz ławka. Na tej ławce, zanurzona w lekturze, siedziała młoda kobieta. Z daleka już rozpoznałam, że to Sylwia. Jej długie, jasne włosy były związane w kucyk na czubku głowy i podobnie jak u Ady falowały na końcach. Przypominała mi starszą wersję mojej młodszej córki i mnie samą. Widok ten tak mnie poruszył, że zaczęłam się chwiać, ledwo utrzymując równowagę.

– Pomóc pani? – spytała dziewczynka, natychmiast wstając.

Jej głos był cichy i nieco nieśmiały.

To ty jesteś Sylwia, tak? – zapytałam, mimo że i tak znałam odpowiedź.

Zdziwiła się, ale potwierdziła.

– Chciałabym porozmawiać z twoją mamą.

– Ale ja nie mam mamy – odpowiedziała Sylwia, patrząc na mnie ze smutkiem. – Pani chyba jest tu nowa, nie wie. Ale wszyscy tu, w naszym miasteczku, by pani o tym powiedzieli. Moja mama wyjechała, kiedy miałam pięć lat i nigdy po mnie nie wróciła. Wychowali mnie dziadkowie, ale zmarli kilka lat temu i teraz mieszkam tu sama. Może ja mogę pani w czymś pomóc?

Nie miałam wątpliwości

Ta dziewczyna była tak niezwykle podobna do Ady, do mnie kiedy byłam dzieckiem, do Marka... Nie miałam cienia wątpliwości, to była moja córka.

– Słuchaj, Sylwio – przytuliłam ją mocno. – Masz mamę. Ja nią jestem.

Następnie opowiedziałam jej wszystko. O pomyłce w szpitalu, o jej rodzeństwie, o Zuzi. O tym, jak zobaczyłam ją na tamtej ławce i od razu wiedziałam, że to ona. Później przyszła kolej na Sylwię, która opowiedziała mi o swoim życiu. Jej matka miała ciągle nowych partnerów, ale nigdy nie znalazła dla niej czasu ani miejsca w swoim sercu. W końcu wyjechała do Niemiec i już nie wróciła. Czasem tylko wysyłała pieniądze. Jej dziadkowie ją kochali, ale byli już w podeszłym wieku, więc musiała szybko dorosnąć. O matko, jak wiele łez wylałam, słysząc tę opowieść. Nie zastanawiałam się ani sekundy. Sylwia musi wrócić ze mną do domu, spotkać swojego ojczyma, Adę i Zuzę.

Nie przewidziałam tego

Tylko nie przewidziałam jednej rzeczy, że Zuza nie będzie chciała nawiązać z nią kontaktu. I że tak oto zareaguje na całą sytuację.

Zuza upierała się, żeby przeprowadzić testy genetyczne. Wydawało się, jakby nieustannie wierzyła, że to ona jest naszym biologicznym dzieckiem. Gdy jednak analizy potwierdziły, że to Sylwia jest moją córką, Zuzia zamknęła się w sobie. Rozpoczęły się ucieczki z domu, a nawet na chwilę pojawiły się problemy z używkami. Wszelkie zapewnienia, że zarówno ja, jak i Jarek, bardzo ją kochamy, nie działały.

– Jesteś naszym dzieckiem dokładnie tak samo, jak Ada i Sylwia – wielokrotnie do niej mówiłam.

Reklama

Niestety, to nie przynosiło rezultatów. Sytuacji nie ułatwiało też to, że Ada stworzyła mocną więź z Sylwią i znalazła w niej prawdziwą siostrę, której nie dostrzegała w Zuzie. Mam stany depresyjne. Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Ta sytuacja jest dla mnie nie do ogarnięcia. Kocham Zuzę, wychowałam ją, jednak teraz wydaje mi się tak daleka, tak skomplikowana... Z drugiej strony, Sylwia jest taka ciepła, miła, bardzo do nas podobna. Próbuję wspierać Zuzę, lecz mam wrażenie, że ona już nas skreśliła.

Reklama
Reklama
Reklama