„W Toskanii teściowa płaciła za wszystko i fundowała mi darmową krytykę. Wolę jeść truskawki na działce, byle bez niej”
„Gdy teściowa zaproponowała wspólne wakacje w Toskanii, nie umiałam odmówić. Willa z basenem, winnice za oknem, wszystko opłacone. Powinnam się cieszyć, prawda? A jednak coś we mnie krzyczało, że to będzie bilet w jedną stronę – niekoniecznie do raju. Czułam, że te wakacje zmienią wszystko”.

- Redakcja
Świat mówi, że mam szczęście – dach nad głową, dwójka zdrowych dzieci, mąż. I jego rodzice. A zwłaszcza matka, Irena. Do wszyskiego musiała wtrącić swoje trzy grosze. I to dosłownie. Dołożyła się do kredytu na nasz dom, kupowała dzieciom ubrania i drogie gadżety. Nie odmawiałam, bo to przecież rodzina. A ona dzięki temu zyskiwała kontrolę.
Gdy teściowa zaproponowała wspólne wakacje w Toskanii, nie umiałam odmówić. Willa z basenem, winnice za oknem, wszystko opłacone. Powinnam się cieszyć, prawda? A jednak coś we mnie krzyczało, że to będzie bilet w jedną stronę – niekoniecznie do raju. Czułam, że te wakacje zmienią wszystko. Jeszcze o tym nie wiedziałam, ale w Toskanii stracę więcej niż spokój. Może nawet całą siebie.
Teściowa chciała wszystkim rządzić
– Julka, jesteśmy! – Marek zatrzymał się przed żelazną bramą willi, unosząc brwi, jakby właśnie zaparkował pod pałacem Buckingham. – Robi wrażenie, co?
Stałam z boku i patrzyłam, jak dzieci wybiegają z auta, zachwycone. Lena krzyknęła coś o basenie, Staś już dobierał się do walizki z zabawkami. A ja… ja patrzyłam na Irenę, która z gracją wysiadła z samochodu Zbigniewa i zaczęła wydawać pierwsze polecenia.
– Lena, najpierw krem z filtrem! Staś, nie wchodź tam w butach! Marek, przypilnuj dzieci, ja muszę skontrolować kuchnię.
Słowo „skontrolować” nie padło pierwszy raz. Już na lotnisku Irena poprawiała mi pas w plecaku i rozkazywała, co gdzie schować. A teraz? Rozdzieliła pokoje, zapowiedziała plan wycieczek i ustaliła, że śniadania jemy razem – codziennie o dziewiątej.
– Może jednego dnia zrobimy wyjątek? Pojedziemy sami z dziećmi na lody do centrum? – zaproponowałam przy śniadaniu.
– A po co? – wtrąciła Irena, nawet nie podnosząc wzroku znad kawy. – Wszystko już zaplanowałam. Lody będą w środę po spacerze.
Zbigniew jak zawsze milczał. Marek się uśmiechnął i poklepał mnie po dłoni.
– Daj spokój, Julka. Mama chce dobrze.
Tylko że ja czułam się coraz mniej jak matka i żona, a coraz bardziej jak zbędny gość na urlopie życia teściowej. Nawet dzieci słuchały jej bardziej niż mnie.
Zamknęłam się tego dnia w łazience na piętnaście minut. Usiadłam na brzegu wanny i zapytałam siebie w ciszy: co ja tutaj robię?
Czułam się osamotniona i przytłoczona
– Julia, możesz nie zostawiać swoich rzeczy w kuchni? – Irena spojrzała na mnie spod okularów przeciwsłonecznych, jakby właśnie zapytała, dlaczego jem rękami. – Robisz bałagan.
Tego ranka położyłam książkę i ładowarkę na stole, zanim zabrałam się za parzenie kawy. I tyle wystarczyło, żeby znów poczuć się jak intruz. Teściowa przestawiała moje rzeczy, jakby to była jej kuchnia. Bo w sumie – była. Przecież ona za to wszystko zapłaciła. Marek oczywiście udawał, że nie słyszy.
– Mógłbyś coś powiedzieć? – szepnęłam mu wieczorem, kiedy dzieci już spały.
– Ale o co ci chodzi, Julia? Mama po prostu lubi porządek.
– Mama lubi kontrolę. I lubi, żebyś ją w tym wspierał. Ale może czas, żebyś w końcu wspierał mnie?
Marek westchnął, przetarł twarz dłońmi.
– To tylko wakacje. Nie rób z tego afery.
Tylko wakacje. Jakby te „tylko” nie trwały całe życie. Jakby nie chodziło o to, że czuję się tu niewidzialna. Dzieci zasypiają przy opowieściach Ireny, jedzą to, co ona wybiera, nawet piżamy wybierały z nią w sklepie. A ja? Ja patrzę, jak codziennie ktoś przesuwa granicę odrobinę dalej. I tylko Zbigniew czasem zatrzyma na mnie wzrok, jakby coś rozumiał. Ale nie mówi nic. Nigdy nie mówił.
W sypialni Marek już spał. Leżałam obok, bez snu, patrząc w sufit.
Pomyślałam, że bardziej samotna niż wtedy, gdy Marek jeździł w delegacje, czuję się tylko tutaj. Wśród ludzi. Wśród rodziny.
W końcu miarka się przebrała
Restauracja była piękna – winnice za oknem, miękkie światło świec, cykady. Ale dla mnie wszystko było jak na scenie, w teatrze, w którym dostałam rolę statystki.
– Zamówiłam dla wszystkich to samo. Oszczędzi to kuchni kłopotu – powiedziała Irena, wręczając kelnerowi menu z zaznaczonymi daniami.
– A może ja bym jednak chciała coś innego? – zapytałam spokojnie. – Zauważyłam, że mają świetne risotto z cytryną.
– Risotto z cytryną to nie obiad – prychnęła Irena. – Zjesz porządnie, jak człowiek.
– Nie jestem dzieckiem – powiedziałam ciszej, ale z mocą. – Potrafię wybrać sobie jedzenie.
– Julia, nie zaczynaj – wtrącił się Marek.
– Nie zaczynam. Ja po prostu mam dość siedzenia cicho.
Zapadła niezręczna cisza. A wtedy Irena rzuciła z uśmiechem, który zdecydowanie nie był miły:
– Czasem się zastanawiam, czy dzieci nie byłyby bardziej zadbane, gdyby ktoś poświęcił im więcej czasu. Może to ja powinnam częściej się nimi zajmować?
Wtedy się podniosłam. Gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało.
– Mam dość tej farsy. Dość bycia dodatkiem do tej rodziny. Ty decydujesz o wszystkim, a Marek… – spojrzałam na niego – ty nie masz nawet odwagi stanąć za mną. Twoją żoną.
Marek zbladł, ale milczał.
– To wszystko jest chore – dodałam. – Ja już tak nie mogę.
Wyszłam. Za mną została cisza. I przerażona twarz mojego męża.
W końcu wygarnęłam prawdę
–Zrobiłaś to specjalnie – Marek wbiegł do pokoju jakieś dziesięć minut po mnie, czerwony z emocji. – Przed wszystkimi! Musiałaś urządzić scenę?
Stałam przy oknie, drzwi balkonowe były otwarte. Słychać było cykady i jakiegoś psa w oddali.
– A może wreszcie ktoś musiał coś powiedzieć na głos? Bo ja już się w tym wszystkim duszę.
– Nie poznaję cię – Marek opadł na krzesło, jakby nagle usiadł mu cały świat na ramionach. – Jesteś… inna.
– Wiesz co, może wreszcie zaczynam być sobą. A nie tą, która się uśmiecha, kiedy ją odsuwają na bok.
– To mama…
– Daj spokój. Ja nie jestem z nią w związku. Tylko z tobą. Albo przynajmniej byłam.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju zajrzał Zbigniew. Spojrzał raz na mnie, raz na Marka.
– Nie chcę się wtrącać, ale może… może postarajcie się to załatwić na spokojnie. Dla dzieci. Dobranoc.
Zamknął drzwi tak cicho, że ledwie to słychać. A ja poczułam, że bardziej samotna nie byłam chyba nigdy.
– Muszę się przewietrzyć – powiedziałam. – Nie czekaj.
Szłam przez winnice bez celu, nie patrzyłam, gdzie idę. Myślałam o wszystkim, co zostawiłam. I o tym, co zostawię jeszcze. Może nawet Marka.
Czy dzieci będą miały silniejszą matkę, jeśli odejdę? Czy zrozumieją? Czy będą miały więcej szacunku do kobiety, która przestała milczeć?
Noc była taka ciepła, ale ja miałam gęsią skórkę.
Nie było już odwrotu
Rano, gdy z kuchni dochodził zapach kawy i świeżego chleba, dzieci biegały już wokół stołu. Weszłam powoli, wciąż zmęczona po bezsennej nocy. Irena siedziała wyprostowana, z filiżanką w dłoni, jakby nic się nie wydarzyło.
– Dzieci, siadajcie, bo ostygnie – powiedziała słodko, a potem spojrzała na mnie. – Wypoczęta? Mam nadzieję, że już ci przeszło.
– Właściwie… nie – odpowiedziałam spokojnie. – I nie zamierzam udawać, że nic się nie stało.
– Wiesz, Julia, jesteś niewdzięczna. Przyjechałaś tu na gotowe. Willa, jedzenie, atrakcje dla dzieci. A ty od początku tylko fochy i dramaty.
– Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Potrzebuję szacunku. I swobody.
– Szacunku? Od kogo? – prychnęła. – Myślałam, że jesteśmy rodziną.
– A ja myślałam, że jestem dorosła. I mogę sama o sobie decydować.
Wstałam. Dzieci ucichły. Marek patrzył na mnie, ale nie ruszył się z miejsca.
– Pakuję się. Wracamy. Dziś.
– Julia… – zaczął Marek, ale nie miał słów. Po prostu siedział, z tym samym bezradnym wyrazem twarzy, który znałam aż za dobrze.
– Możesz jechać z nami. Albo zostać. Ale wybierz, Marek. Od dziś już nie jestem dodatkiem do cudzego życia.
Weszłam na górę. Zaczęłam pakować walizki dzieci. Ręce trochę mi się trzęsły, ale wiedziałam jedno: nie ma już odwrotu. Nawet jeśli nie wiem, co będzie dalej.
Chciałam zacząć od zera
Wróciliśmy do Polski trzy dni później. Samolotem. Marek nie wrócił z nami. Powiedział, że musi „wszystko przemyśleć”. Nie protestowałam. Nie płakałam.
Zamieszkaliśmy chwilowo u mojej siostry, w dwóch pokojach. Dzieci były zdezorientowane, ale spokojne. Lena zapytała tylko raz:
– Mama, a tata będzie z nami mieszkał?
Nie umiałam odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się słabo i przytuliłam ją mocno.
Zaczęłam rozsyłać CV. Dawno tego nie robiłam, ale dziwnym trafem – nie bałam się. Było we mnie coś nowego. Może nie siła, jeszcze nie. Ale zamiar. Determinacja.
Wieczorami pisałam. Dla siebie. O tym, czego się bałam, co mnie bolało. Nie wiedziałam, czy Marek się odezwie. I czy chciałam, żeby to zrobił.
Dostałam zaproszenie na rozmowę o pracę w szkole językowej. Wzięłam dzieci za rękę i powiedziałam:
– Zaczynamy nowe życie. Chcecie?
Lena się zaśmiała. Staś uśmiechnął się z zaspanym entuzjazmem. Może nie rozumieli, ale ja czułam, że muszę to wypowiedzieć. Dla nich. I dla siebie.
Nie wiem, czy nasze małżeństwo przetrwa. Nie wiem, czy Marek się obudzi, czy zostanie w tej willi z matką do końca życia. Ale wiem jedno: odzyskałam coś, co straciłam wiele lat temu. Siebie.
I to jest początek. Nie żadnej bajki. Nie nowego „happy endu”. Ale prawdziwego życia, w którym nie będę już statystką, tylko sobą.
Julia, 34 lata
Czytaj także:
- „Samotną podróż po Tajlandii zmieniłam na flirt z przystojniakiem. Nasza znajomość miała nieoczekiwany finał”
- „Zamknęłam wieko trumny męża i odetchnęłam z ulgą. Nad morzem dostałam wiatru w żagle i nową iskrę”
- „Dla męża byłam niewidzialna, na szczęście jego przyjaciel miał lepszy wzrok. W 3 tygodnie straciłam dla niego rozum”