Reklama

Niby jestem zadowolony i spełniony. Przecież mam pracę, żonę, dom. Ktoś patrzący z zewnątrz powiedziałby: idealne życie. A ja tylko czekam, aż znowu coś zrobię źle. A to kawa za mocna, a to zakupy nie takie, a to się spóźniłem pięć minut, bo kolejka na poczcie. Wtedy Ewa patrzy na mnie tym wzrokiem, który znam aż za dobrze. Jakby mówiła: „Spróbuj się postawić. Spróbuj, a zobaczysz”.

Reklama

Przy rodzinie Ewy – jej matce, siostrze, przy ciotkach i kuzynkach – przybierałem tę samą maskę, którą nakładałem na nasze wspólne zdjęcia. Śmiałem się z ich żartów, kiwając głową, jakbym był szczęśliwy. A potem wracaliśmy do domu i znowu słyszałem: „Jesteś beznadziejny. Nikt cię nie chce. Gdyby nie ja, to byś nawet twarzy nie miał, bo kto by na ciebie spojrzał?”.

To był zwyczajny poniedziałek. Wróciłem z pracy, zmęczony, głodny, z głową pełną spraw, które jeszcze czekały na mnie na jutro. W kuchni Ewa stała przy blacie, wpatrzona w ekran telefonu. Zdjęcia, relacje, śmiechy z siostrą. Postawiłem torbę z zakupami na stole, wyjąłem mleko i kawę, tak jak prosiła, ale nie pamiętałem o tym jej ulubionym serku z malinami. Wtedy to się zaczęło.

– Co to jest? – zapytała lodowatym tonem, nawet na mnie nie patrząc.

– Mleko, chleb, kawa… Tak jak chciałaś – odpowiedziałem cicho.

Ewa zmarszczyła brwi i zaczęła grzebać w torbie.

– A serek? – W jej głosie był wyrzut.

– Nie było… chyba… Przepraszam – powiedziałem, ale już wiedziałem, że to bez znaczenia. Przeprosiny niczego nie zmienią.

Robiłem dobrą minę

Odwróciła się do mnie gwałtownie.

– Ty naprawdę nic nie potrafisz zrobić porządnie! Co z ciebie za facet?! Nawet głupich zakupów nie umiesz zrobić! – Jej głos niósł się echem po całym mieszkaniu.

Poczułem, jak kurczę się w sobie, jakbym znowu miał dziesięć lat i matka krzyczała na mnie, że wylałem mleko na podłogę.

– Przepraszam… myślałem, że… – zacząłem, ale urwała mi zdanie, jakby odcięła je nożem.

– Nie myśl! Myślenie ci nie wychodzi! – syknęła, patrząc na mnie wzrokiem, od którego chciałem się zapaść pod ziemię. – Do niczego się nie nadajesz.

Chciałem coś powiedzieć, wytłumaczyć, że się starałem, że nie miałem złych intencji, że naprawdę chciałem jej sprawić przyjemność. Ale słowa utknęły mi w gardle. Zamiast tego skinąłem tylko głową, patrząc gdzieś w bok, byle nie na nią. Wiedziałem, że nie ma sensu się bronić. Nie było sensu nic mówić.

Chciałem tylko spokoju

Poczułem, jak mój żołądek ściska się w małą, twardą kulkę. Chciałem odpowiedzieć, zaprotestować, powiedzieć, że się myli, że tak się nie mówi drugiemu człowiekowi. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Tylko cicho wyszeptałem, prawie niewyraźnie:

– Nie wiem, ile jeszcze zniosę…

Oczywiście, że usłyszała. Spojrzała na mnie, jakby oceniała, czy warto się jeszcze mną zajmować, czy może lepiej mnie zostawić samemu sobie. W końcu parsknęła śmiechem – takim, od którego aż mnie skręciło.

– To odejdź – zawahała się na sekundę, po czym machnęła ręką – Jak chcesz, droga wolna. Ale dobrze wiesz, że i tak wrócisz. Kto cię zechce?

Chciałem wtedy wstać, zabrać kurtkę i wyjść, trzasnąć drzwiami, uciec od niej, od tego wszystkiego, ale nogi miałem jak z waty. Jakby wbite w podłogę. Patrzyłem na nią, a ona patrzyła na mnie – z tym swoim zimnym uśmiechem, jakby mówiła: „Spróbuj tylko”.

Byłam nikim

Myśli kotłowały mi się w głowie. Uciec? Ale dokąd? Nie miałem nikogo. Moi rodzice nie żyli. Przyjaciele? Może Bartek, ale on nie wiedział, co się dzieje, bo nigdy mu nie powiedziałem. Wstydziłem się przyznać, że nie mam siły, że się boję. Siedziałem więc dalej, z głową spuszczoną, a w środku czułem, jak powoli gasnę.

W weekend byliśmy u jej rodziny – Ewa, jej mama, siostra, kilka kuzynek. Pachniało ciastem, ktoś się śmiał, ktoś opowiadał anegdotkę o pracy, o znajomych. Śmiałem się razem z nimi, jak automat, uśmiech przyklejony do twarzy, bo nikt nie może wiedzieć, co naprawdę czuję. Matka Ewy spojrzała na nas i uśmiechnęła się z zachwytem.

– Jaka ty jesteś cudowna, Ewuniu! – powiedziała z takim błyskiem w oku, jakby Ewa naprawdę była ideałem. – Jak ty to robisz, że Wojtek jest taki grzeczny i spokojny?

Ewa machnęła ręką i uśmiechnęła się tym swoim słodkim uśmiechem, którego nie znosiłem.

– Oj tam, po prostu trzeba się czasem umieć dogadać, prawda, kochanie?

– Tak… – odpowiedziałem cicho, ledwo dosłyszalnie. Głos mi zadrżał, ale nikt tego nie zauważył. Nikt nie chciał zauważyć.

Bałem się jej

Siedziałem, patrząc, jak Ewa błyszczy w towarzystwie, jak roztacza swoją aurę idealnej żony, idealnej gospodyni. Patrzyłem na siebie z boku, jakby z innego miejsca, z innego życia. Widziałem faceta w wyprasowanej koszuli, z ułożonym włosem, uśmiechniętego, a w środku krzyczałem, że to nieprawda.

Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Byłem zmęczony, chciałem tylko zamknąć oczy, zasnąć, nie czuć już nic. Ale wtedy Ewa odwróciła się do mnie w przedpokoju. Jej głos był zimny, ostry jak nóż.

– Widzisz? Nawet mama mówiła, że jesteś spokojny. A w domu co? Wstyd by mi było za ciebie.

Poczułem, jak coś we mnie drgnęło, ale od razu stłumiłem to uczucie. Po co? Nie wygrałbym tej walki. Nigdy nie wygrywałem. Nie powiedziałem nic. Poszedłem do sypialni, zamknąłem drzwi, usiadłem na łóżku.

Spojrzałem w lustro, które stało naprzeciwko. Patrzyłem długo, jakbym próbował dostrzec w tym odbiciu coś, co jeszcze we mnie zostało. Ale widziałem tylko zmęczoną, zgaszoną twarz, oczy bez blasku, ramiona przygarbione.

Potrzebowałem pomocy

Spotkałem się z Bartkiem przypadkiem. Stałem przy kiosku, patrzyłem na ludzi, którzy się spieszyli, śmiali, rozmawiali, a ja czułem się, jakby to było inne miasto, inni ludzie, inny świat. Bartek podszedł, poklepał mnie po ramieniu.

– Wojtek, co się z tobą dzieje? Znikłeś. Nie wychodzimy już nigdzie. Nie dzwonisz, nie piszesz. Co jest, stary?

Uśmiechnąłem się słabo, próbując ukryć, jak bardzo mnie to pytanie zabolało. Nie chciałem mu mówić. Przecież to wstyd. Mężczyzna nie powinien tak o sobie mówić.

– Nie wiem… po prostu… wiesz, Ewa ma ciężki charakter – zacząłem ostrożnie, jakbym testował, ile mogę powiedzieć, a ile lepiej zostawić dla siebie.

Bartek patrzył na mnie uważnie, zmarszczył brwi, jakby coś mu się nie zgadzało.

– Stary, ty się jej boisz. To chore.

Byłem w pułapce

Spojrzałem na niego, chciałem zaprzeczyć, zaprotestować, ale nie mogłem. Bo to była prawda. Bałem się jej wzroku, jej tonu, jej słów. Bałem się, że jeśli odejdę, zostanę sam. Bo kto mnie przygarnie? Kto mi uwierzy? Przecież na zewnątrz jesteśmy idealną parą.

– Może. – Słowo samo wypadło mi z ust. – Ale nie mam siły…

Bartek westchnął, poklepał mnie po ramieniu. Chciał coś powiedzieć, ale milczał. Może wiedział, że to nie czas, a może po prostu nie wiedział, co powiedzieć.

Wróciłem do domu. Usiadłem na łóżku, oparłem głowę na dłoniach i myślałem o tym, co powiedział Bartek. Bo jeśli to prawda, jeśli naprawdę się jej boję, to czy kiedykolwiek znajdę w sobie siłę, żeby coś zmienić?

Wojciech, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama