Reklama

Zbliżały się święta, znowu. W kalendarzu zaznaczyłam daty, kiedy miałam się zabrać za pierogi, barszcz i makowca, choć w ostatnich latach coraz częściej gotowałam tylko dla siebie. Marek coraz częściej był „na wyjeździe”, „na spotkaniu”, „w delegacji”.

Znalazłam coś

Tłumaczyłam to sobie – praca, taki zawód, bo pracował w marketingu. Zawsze miał sporo stresu, klientów, kampanii. Tłumaczyłam sobie wszystko, choć już od dawna pod skórą czułam coś, co nie dawało mi spokoju. Czasem patrzyłam na męża, kiedy wracał wieczorem, zmęczony, i myślałam: gdzieś cię zgubiłam, Marek. Tylko nie wiem kiedy.

Zawsze byłam tą, która się stara. Dbałam o ciepło w domu, o to, żeby było mleko do kawy, świeża pościel i kolacja, kiedy Marek wracał z pracy. Byłam opoką albo może po prostu byłam naiwna. W ten poniedziałek odkurzałam kanapę. Nasza suka Luna gubiła mnóstwo sierści, a Marek nie znosił, jak coś mu się przyczepiało do ubrań. Schyliłam się głębiej, żeby wyciągnąć poduszki i wtedy to zobaczyłam.

Złoty kolczyk. Mały, delikatny, z cyrkonią. Leżał wciśnięty w szparę między siedziskiem a oparciem. Nie noszę złota, nigdy nie nosiłam, a ten kolczyk był bardzo kobiecy i nowy. Ktoś niedawno go zgubił, ale kto? Wieczorem, kiedy Marek wrócił z pracy, usiadł przy stole i bez słowa zaczął przeglądać coś w telefonie. Postawiłam mu kolację – jego ulubione leczo – ale nawet nie podziękował. Zwykłe „dziękuję” wypierane było coraz częściej przez milczenie.

Wypierał się

Usiadłam naprzeciwko i położyłam kolczyk na środku stołu, tuż przy jego dłoni.

– Wpadł między poduszki kanapy – powiedziałam spokojnie. – Twój?

Spojrzał na niego przelotnie, jakby nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Wzruszył ramionami.

– Może twojej siostry?

– Karolina nie nosi złota, ty dobrze o tym wiesz – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

– Nie wiem, Basiu, czyj jest ten kolczyk – odparł i wstał od stołu, jakby nic się nie stało.

Ta obojętność bolała mnie bardziej niż jakiekolwiek kłamstwo. Znam Marka wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy się wycofuje, kiedy nie chce się tłumaczyć, bo nie ma jak, kiedy ucieka, zanim przyznam, że już wszystko wiem.

Trzymałam kolczyk w dłoni i patrzyłam na niego, jakby miał mi coś wyjaśnić. Był delikatny, kobiecy, taki, jakiego nigdy bym nie założyła. Zawsze wolałam prostotę, srebro, minimalizm. A ten błysk, ten kształt – wszystko krzyczało o obecności innej kobiety. I to niedawno, może nawet w tym tygodniu.

Oszukiwał mnie

Zaczęłam przypominać sobie różne sytuacje. Późne powroty z pracy, służbowe wyjazdy, które wcześniej zawsze były planowane, a od pewnego czasu zdarzały się nagle, jakby z dnia na dzień. Zmienione hasło do telefonu. Marek nigdy nie miał przede mną tajemnic, ale od kilku miesięcy nawet nie zostawiał aparatu w zasięgu mojego wzroku, przecież kiedyś oboje śmialiśmy się z ludzi, którzy zasłaniali ekran przed partnerem. A teraz?

Nie odzywał się do mnie przez całe popołudnie. Wieczorem zamknął się w gabinecie, tłumacząc, że musi skończyć jakiś raport. Gdy wychodziłam z psem, zastałam go, jak siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Ekran był odwrócony w drugą stronę.

Tamtego wieczoru po raz pierwszy zaczęłam się bać, że to wszystko naprawdę może się skończyć. Że ten dom, który budowaliśmy razem przez dziesięć lat, wcale nie był już „nasz” i że jedno małe znalezisko mogło być początkiem czegoś, czego nie da się już zatrzymać.

Nakryłam go

Tamtego dnia wyszłam z pracy wcześniej, bo musiałam coś załatwić w mieście. Przechodziłam przez rynek, kiedy coś mnie zatrzymało. Jakaś potrzeba, może niepokój. Zeszłam w boczną uliczkę i wtedy ich zobaczyłam. Siedzieli razem w kawiarni, przykryci jednym kocem. Ona miała rude włosy i śmiała się głośno, a on trzymał jej dłoń w swoich rękach, nachylał się i coś szeptał. Nie wyglądał, jakby się spieszył. Nie wyglądał, jakby był w pracy.

Stałam za witryną sklepu z ceramiką i nie ruszyłam się z miejsca. Patrzyłam na własnego męża, który śmiał się z kobietą, której nie znałam i nagle wszystko się poskładało. Kolczyk, milczenie, hasło w telefonie, obce perfumy, które czułam na jego kurtce, ale tłumaczyłam sobie, że może koleżanka z pracy przytuliła go na przywitanie.

Odwróciłam się i poszłam w drugą stronę. Przez całą drogę powtarzałam sobie jedno zdanie: To naprawdę się dzieje. Wieczorem Marek wrócił jak zwykle późno. Wyszedł z psem, wziął prysznic, pocałował mnie w czoło.

– Nie czekaj jutro z kolacją – mruknął. – Mam długie spotkanie.

Nie przyznał się

Nie powiedziałam nic, nie pytałam. Przez kolejne godziny siedziałam w sypialni i pakowałam walizkę. Rano, zanim jeszcze wstał, wyszłam. Kierunek? Bieszczady. Tylko tam nikt mnie nie znał i nikt nie patrzył na mnie, jakbym powinna się pozbierać.

Droga była długa, biała i pusta. Śnieg sypał gęsto, ale jechałam dalej. Nie słuchałam radia, nie odbierałam telefonu. W głowie miałam tylko jedno: nie wracać, nie myśleć, przeżyć tę ciszę, którą zostawił po sobie Marek. Zatrzymałam się w małej wsi pod Cisną. Domek z bali, wynajmowany przez starsze małżeństwo, które nie zadawało pytań. Klucze dostałam do ręki od kobiety o ciepłym spojrzeniu. Powiedziała tylko:

– Jest kominek, drwa są w szopie. Jakby co, proszę dzwonić.

Przez pierwsze dni nie robiłam nic poza spaniem i spacerami. Luna cieszyła się wolnością, biegała po śniegu jak oszalała, ja nie rozmawiałam z nikim. W domu leżałam pod kocem, wpatrując się w płomienie i starając się nie myśleć o niczym.

Nie odezwałam się

Nie wróciłam na Wigilię do domu. Nie odebrałam telefonów, choć Marek próbował dzwonić. Napisałam tylko jednej osobie, mojej siostrze Karolinie, krótko: że żyję, że potrzebuję czasu. Poprosiłam, żeby nie mówiła nikomu, gdzie jestem.

Myślałam o rozwodzie coraz częściej. Nie z gniewu, ale z potrzeby zamknięcia tego, co już się skończyło. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię, ale wiedziałam jedno – nie chcę wracać do życia, w którym trzeba udawać, że wszystko jest w porządku.

Pomyślałam, że może ten kolczyk był znakiem. Nie dramatycznym objawieniem, tylko zwykłym, małym przedmiotem, który wypchnął mnie z miejsca, w którym już nie mogłam oddychać. Może gdyby nie on, tkwiłabym tam dalej, gotowa na kompromisy, które bolały coraz mocniej? A teraz mam przed sobą ciszę, prawdę i kawałek świata, w którym nikt mnie nie okłamuje.

Basia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama