Reklama

Już od dawna siostrze radziłam: jeśli naprawdę nie chce mieć z Jackiem więcej dzieci, to przynajmniej powinni pomyśleć o jakimś zwierzaku dla małej. Taki szkrab musi mieć przyjaciela, kogoś, komu będzie mógł się wyżalić, do kogo się przytuli, gdy coś pójdzie nie tak…Nadchodzące święta były dobrą okazją, by w domu pojawił się nowy futrzasty członek rodziny, ale moja siostra był sceptyczna. Przynajmniej na początku.

Reklama

– Nie tragizuj, Aśka – zbyła mnie siostra. – Czy my byłyśmy jakoś specjalnie zżyte?

– Ja bardzo byłam z tobą zżyta – przyznałam. – Nadal jestem.

– A ja nie – odparła Klaudia obrażonym tonem i wydęła usta. – Musiałam cię wszędzie ze sobą ciągać, nawet na urodziny do koleżanek. Nie obraź się, ale miewałam chęć wepchnąć cię pod samochód, żeby się choć na chwilę uwolnić.

Żartujesz, przecież wiem – roześmiałam się, acz niepewnie. – Wszyscy mi zazdrościli takiej świetnej siory.

– A mi współczuli smarkatej – Klaudia pokazała mi jęzor. – I dawno temu już sobie obiecałam, że będę miała tylko jedno dziecko, żeby nie musiało przechodzić takiej drogi krzyżowej jak ja.

„Droga krzyżowa”, akurat! Myślałby kto, że była starsza o dziesięć lat, a nie ledwo cztery i nie miała ze mną żadnej płaszczyzny porozumienia… Zawsze ta skłonność do patosu i przesady – cała Klaudia.

To nie była fanaberia

Pewnego dnia, w drodze do przedszkola, siostrzenica była świadkiem pobicia i bardzo źle to psychicznie zniosła. Wytłumacz czterolatce, że takie rzeczy zdarzają się na świecie, a mimo to człowiek ma prawo czuć się szczęśliwie i bezpiecznie! Całą rodziną staraliśmy się pozytywnie na Nikusię oddziaływać, dziadkowie zabierali ją na działkę, ja do kina lub teatru, ale wciąż miewała momenty paniki. Klaudia poszła z nią w końcu do psychologa. To właśnie on zaproponował obecność zwierzaka w domu jako czynnika terapeutycznego.

– Zachwycona nie byłam – opowiadała siostra. – Ale skoro ma pomóc…Więc mówię mu, że mogę się zgodzić na akwarium.

– Rybki są nudne jak zbieranie znaczków – aż się wzdrygnęłam. – Ani takiego gupika pogłaskać, ani z nim pogadać. To już szczurek byłby lepszy.

Klaudia spojrzała na mnie z odrazą:

– Psycholog też to o rybkach powiedział, ale ciebie chyba pogięło. Miałabym szczura w domu trzymać?!

Gryzonie odpadały, bo były gryzoniami, ptaki śmieciły i roznosiły choroby, pies podobno śmierdział i w dodatku trzeba było go wyprowadzać kilka razy dziennie… Może jednak przepaść międzypokoleniowa między mną a siostrą jest dużo większa, niż mi się zdawało?

Został kot, niestety – stwierdziła wreszcie, podsumowując wizytę u lekarza.

– Czemu „niestety”? – zaciekawiłam się.

– Bo ktoś będzie musiał wyciągać jego kupska z kuwety, geniuszu! I niemal na pewno padnie na mnie!

– No, w końcu jesteś matką – rzuciłam.

– Kota?!

Siostra miała swoje kryteria

Osobiście, gdybym miała warunki, wybrałabym psa, ale potrafię zrozumieć, że koty mają swoich amatorów. Pomyślałam wtedy, że Nikusia może być szczęśliwa z takim futrzakiem, a on z nią. Sądziłam, że teraz już wypadki potoczą się wartko, jednak nie doceniłam Klaudii i jej zdolności do komplikowania wszystkiego. Najważniejszą kwestią, jak się okazało, stał się teraz wybór rasy. Main coon, norweski, ragdoll, a może bezwłosy sfinks? Albo błękitny rosyjski? Pers, syjamski, szkocki zwisłouchy?

– Nie wierzę własnym uszom! – wybuchłam wreszcie, gdy przy kolejnym spotkaniu siostra znów zaczęła od znajomej litanii. – To jest żywe zwierzę, wygląd jest kwestią drugorzędną, dziewczyno!

– A kto mówi o wyglądzie? – nadęła się. – Po prostu nie wszystkie rasy nadają się dla dziecka, ignorantko.

– Ale to chyba akurat łatwo sprawdzić, nie? – rzuciłam.

Odpaliłam internet w telefonie, zapytałam wuja googla i po chwili miałam gotowe odpowiedzi, których nie omieszkałam przeczytać Klaudii.

– Jasne, bo to jest takie proste! – prychnęła. – Trzeba jeszcze sprawdzić każdą z polecanych ras, czy nie ma skłonności do chorób genetycznych. Ty wiesz, ile kosztuje leczenie kota?!

I zaczęły się opowieści o koleżance z pracy, która zostawia comiesięcznie pół wypłaty u weterynarza. Coś mi się zdaje, że Klaudia nie zdecyduje się na nic, bo jedyne, w czym naprawdę jest dobra, to piętrzenie przeszkód. Albo po prostu gra na czas i ma nadzieję, że problem sam się rozwiąże? Magicznym sposobem Nikusia zapomni o traumie i stanie się znów radosnym dzieciakiem? Marne szanse, moim zdaniem. Próbowałam rozmawiać z jej mężem, gdy raczył zjechać do domu na początku listopada, ale mnie zbył. Stwierdził, że jako przebywający więcej poza domem niż w nim, nie ma moralnego prawa podejmować takich decyzji. To nie on będzie się kotem zajmował, prawda?

Miałam inny pomysł

Jakoś w tym samym czasie poznałam dziewczynę, która, chyba w ramach jakiejś fundacji, przygarnia różne kocie bidy, ogarnia je zdrowotnie, to znaczy głównie odrobacza i sterylizuje, a potem szuka im stałych domów. Można mieć zdrowego zwierzaka za darmo!

– Weź nie żartuj, Aśka – Klaudia spojrzała na mnie jak na chorą psychicznie. – Tu nie chodzi o oszczędności! Chodzi o to, że jak mam spędzić ze zwierzakiem następne dziesięć czy naście lat, to on ma być taki, jak ja chcę, kapujesz?

– Zaraz, zaraz – miałam już dość. – Niby nie liczy się wygląd, nie liczy się cena, a jednak wciąż nie potrafisz się zdecydować. Powiedz mi w takim razie, słonko, z łaski swojej… Co się liczy?

Myślałam, że na mnie naskoczy, ale wręcz przeciwnie, jakoś tak oklapła na krześle i oparła głowę na rękach.

– Tylko jeden kot podobał mi się w życiu, wiesz? Od pani R., w starym mieszkaniu jeszcze. Ty go pewnie nie pamiętasz, za mała byłaś.

– I takiego byś chciała? – upewniłam się.

– Takiego – przyznała.

Postanowiłam zrobić im prezent

No i świetnie – pomyślałam, a nazajutrz pojechałam do mamy i zabrałam się za przekopywanie kartonu ze zdjęciami. Byłam pewna na sto procent, że widziałam kiedyś fotografię, na której wielkie kocisko siedziało z moją siostrą w spacerówce stojącej pod kwitnącą jabłonią.

– Jest! – znalazłam wreszcie i od razu zapytałam, czy to buras pani R.?

Mama nie miała wątpliwości. Podobno ten kocur dwukrotnie wlazł im do domu przez balkon i uciekając po firankach przed pogonią, wszystkie poniszczył.

– Cholerny akrobata. Pamiętam, że to były nowiusieńkie firanki wystane w kilometrowej kolejce… – westchnęła mama. – Ale Klaudia go uwielbiała.

Reklama

Pożyczyłam zdjęcie kota i pojechałam prosto do koleżanki od kocich znajd zapytać, czy nie ma na stanie podobnego osobnika. Obiecała popytać – podobno takie kolorowe pół-angorki znajduje się często w dużych miastach. No i miałam nosa, że ją zapytałam! Dzisiaj zadzwoniła z dobrymi wieściami. Jest odpowiednia koteczka, niemal identyczna. Teraz miała zostać wysterylizowana, za jakiś tydzień będzie do odbioru. I tak sobie myślę, czy w ogóle mówić o tym siostrze, czy po prostu dać jej i Nikusi zwierzaka pod choinkę? To przecież idealny prezent, za jednym zamachem spełnię marzenia obu dziewczyn!

Reklama
Reklama
Reklama