Reklama

Po sześciu latach ślęczenia nad raportami, użerania się z projektami „na wczoraj” i przyklejonego do twarzy sztucznego uśmiechu dostałem wreszcie awans. Nie był to skok o trzy poziomy w górę, ale wystarczający, żeby zmienić stopkę maila i poczuć, że życie przyspieszyło.

Dorobiłem się

Wziąłem kredyt. Taki prawdziwy, na trzydzieści lat. Mieszkanie w nowym apartamentowcu – biała cegła, winda do podziemnego garażu i nazwa osiedla, której nikt nie umie wymówić. Przeprowadzka była szybka, koszt – znacznie większy, niż zakładałem. Lodówka, sofa, zasłony. Wpadłem w to jak w serialu o ludziach sukcesu, tylko bez scenariusza.

Chciałem świętować, zrobić Sylwestra, którego nikt nie zapomni. Miałem nowe mieszkanie, nowe stanowisko, nowe życie – wypadało zaprosić znajomych i pokazać, że jestem na swoim miejscu. Kupiłem wino i prosecco w ilości, która miała mówić: „jest na bogato, ale bez przesady”. Chipsy wsypałem do czarnych, ceramicznych misek. Patrzyłem na to wszystko i miałem dziwne uczucie, że oglądam własne życie z zewnątrz.

Znajomi zaczęli schodzić się dopiero po dwudziestej drugiej, mimo że napisałem wyraźnie: start o dwudziestej. Pierwsi byli Anka i Bartek, od razu z dodatkową trójką ludzi, których nigdy wcześniej nie widziałem. Wszedłem im na spotkanie z kieliszkiem w dłoni, udając, że mnie to nie zaskoczyło.

Chciałem się pokazać

Przedstawili się szybko, bez przekonania, jakby było to tylko formalność. Ktoś wyciągnął telefon i od razu zrobił zdjęcie mojego salonu. Bez pytania. W tle leciała jeszcze spokojna playlista, ale już po chwili ktoś przełączył na coś głośniejszego. Nie zdążyłem zareagować.

Rozlałem prosecco do kieliszków i zacząłem chodzić z butelką od jednej osoby do drugiej. Śmiali się głośno, ale ten śmiech był pusty, jakby wszyscy grali w jakimś przedstawieniu. Rozmowy się nie kleiły, tylko drobne komentarze o pracy, o pogodzie, o tym, że ktoś zna kogoś, kto zna kogoś z telewizji. Kiedy próbowałem coś powiedzieć, ktoś inny już zagłuszał mnie nowym tematem. Byłem gospodarzem, ale nie miałem kontroli nad niczym. Podszedł do mnie kolega z biura, Marek, i uśmiechnął się szeroko.

– No ładnie, stary, naprawdę ci się powodzi. Awans, apartament, imprezy. Od razu widać, że się ustawiłeś.

– Jasne, wszystko jak z katalogu – odpowiedziałem, ale uśmiech nie wyszedł mi naturalnie.

Chwilę później zauważyłem dziewczynę opartą o framugę kuchni. Nie znałem jej. Stała z kieliszkiem, jakby była tu za karę. Podszedłem i zapytałem:

– Jak tu trafiłaś?

– Bartek mnie zabrał.

Nie znałem ich

Skinąłem głową, jakbym rozumiał, o czym mówi. Patrzyła na mnie obojętnie. Miałem wrażenie, że nawet nie zapamięta mojego imienia. Obok ktoś wylał trochę wina na blat i zostawił. Z kuchni wyszedł inny typ z piwem i rzucił na cały głos, że to miejsce to niezła nora, ale przynajmniej z balkonem. Muzyka była coraz głośniejsza, a ja stałem w samym środku wszystkiego i zaczynałem rozumieć, że ta impreza nie ma nic wspólnego z tym, co sobie wyobrażałem.

Około drugiej wszystko się rozjechało. Mieszkanie przestało przypominać przestrzeń, którą tak starannie przygotowałem. Ludzie stali już nie w parach, tylko w skupiskach, mówili głośno, śmiali się z niczego. Dźwięki odbijały się od ścian, jakby ktoś krzyczał w zamkniętym pudełku. Muzyka była tak głośna, że trzeba było mówić do siebie z bliska, prawie do ucha. Ktoś zmienił playlistę na coś, co brzmiało jak stroboskop podskakujący na podłodze.

Zauważyłem, że dwie osoby przysiadły na niskim stoliku przy kanapie. Miał cienkie nogi i trzymał się tylko dlatego, że nikt wcześniej nie miał pomysłu, żeby na nim usiąść. Ostrzegłem ich półżartem:

– Ej, ej, ostrożnie z tym stolikiem, on nie jest z Ikei.

Nie kontrolowałem tego

Zareagowali śmiechem. Jeden z nich rzucił:

– Spoko, luz, przecież to tylko mebel.

Zanim zdążyłem coś powiedzieć, usłyszałem głuchy trzask. Nie patrzyli nawet na to, co zrobili. Wstali, wzruszyli ramionami i przeszli do kuchni. Zostawili za sobą pustą przestrzeń i oderwaną nogę leżącą na podłodze jak rekwizyt na scenie.

Próbowałem to posprzątać, ale już nikt na mnie nie patrzył. Byłem niewidoczny. Wszedłem do kuchni – drewniany blat był zalany, ktoś rozlał drinka, nie starł, nie zauważył. Na kanapie plama z sosu. Dziewczyna, z którą wcześniej rozmawiałem, podeszła do mnie, uśmiechnęła się lekko.

– Nie przejmuj się, impreza jest super.

Spojrzałem na nią i nie potrafiłem się uśmiechnąć.

– Super dla kogo? – zapytałem w myślach.

Na balkonie zapach papierosów. Ktoś zapalił bez pytania. Drzwi balkonowe zostawili otwarte, zimne powietrze wpadało do środka, ale nikomu to nie przeszkadzało. Czułem się jak widz na własnej imprezie, jak ktoś, kto został zaproszony, ale nie do końca wiadomo przez kogo. Przechodziłem przez pokoje, dolewałem ludziom wina, choć nie wiedziałem już, po co. W głowie miałem tylko jedną myśl: żeby to się już skończyło.

Wszystko zniszczyli

O czwartej rano zostało tylko dwóch kolesi. Jeden drzemał oparty o róg kanapy, drugi szukał kurtki, plącząc się między butami przy wejściu. Po chwili wyszli razem, nawet się nie pożegnali. Zostałem sam. Zimno, cicho. Głośnik stał na środku pokoju i mrugał niebieskim światłem, jakby próbował coś powiedzieć.

Stałem w progu, trzymając kieliszek z resztką ciepłego już prosecco. Pod stopami czułem lepkość. Na parkiecie plama wina, która rozlała się szeroko pod stół. Pusta butelka po wódce sturlała się pod komodę. Na jasnej kanapie zaschnięty sos w miejscu, gdzie wcześniej ktoś pokruszył chipsy. Przedni panel od głośnika leżał pod ścianą.

Usiadłem na krześle. Patrzyłem na mieszkanie i czułem, jakby ktoś obcy w nim grasował. Telefon zawibrował. Wiadomość: „Dzięki za imprezę, mega klimat!”. Przez chwilę patrzyłem na ekran, ale nie odpowiedziałem. Co miałem napisać? Że dziękuję, że też się bawiłem świetnie? Że warto było dla tego klimatu płacić ratę przez pół życia?

Było coś dziwnego w tym, że przegapiłem własną imprezę. Byłem na niej, ale jakby obok. Nie było tam mnie, tylko wersja, która miała zrobić wrażenie.

Marcin, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama