„W tym roku wielkanocny żur zjem sama. Mam dość zrzędzenia teściowej, jaki błąd popełnił mój mąż, żeniąc się ze mną”
„Zatrzymałam się przy zdjęciu z naszej pierwszej Wielkanocy. Ja w różowej sukience, on przy stole z kieliszkiem jajka w dłoni. Wtedy byłam pełna nadziei. Myślałam, że budujemy coś razem. Że rodzina, to my – nie tylko jego mama i wspomnienia o byłej”.

Od pięciu lat, każde wielkanocne śniadanie z jego rodziną jest jak występ w teatrze, do którego nikt mnie nie zaprosił. Siedzę przy stole, uśmiecham się, zadaję uprzejme pytania, a oni rozmawiają ponad moją głową – jakby mnie tam w ogóle nie było.
Ignorują mnie
Mateusz zazwyczaj śmieje się z żartów swojego brata i matki, dolewa mi soku, raz nawet poprawił mi włosy za uchem, kiedy teściowa rzuciła kąśliwą uwagę o „niewyjściowym wyglądzie”. Myślałam, że się zawstydzi, że coś powie. Ale nie – udawał, że tego nie słyszał.
Co roku odwiedzamy jego mamę, a tam nadal króluje jego była dziewczyna, Justyna. Teściowa nie przegapi okazji, by wspomnieć, jak Justynka piekła mazurki czy jak dbała o Mateusza. Raz nawet zasugerowała, że „nie każda kobieta się nadaje do roli żony”. Patrzyła wtedy na mnie.
Wieczorem, kiedy Mateusz przyszedł z pracy, rzuciłam mimochodem:
– Myślałam, że w tym roku może pojechalibyśmy do moich rodziców.
– Co? – Spojrzał na mnie jakbym mówiła po chińsku. – Przecież dobrze wiesz, że moja mama nie czuje się ostatnio najlepiej, a ty robisz z tego aferę.
Nie odpowiedziałam. Usiadłam na kanapie, patrzyłam jak zdejmuje buty. Znów czułam się jak powietrze. Jakby moja potrzeba nie istniała. Jakby bycie jego żoną oznaczało tylko jedno – podporządkować się układom tej rodziny.
A ja już nie chcę być tylko dodatkiem.
Wiedziałam, że ta rozmowa się zbliża. Właściwie od tygodnia nie mogłam spać, bo w głowie układałam, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmieć jak rozhisteryzowana żona. Ale im dłużej czekałam, tym bardziej miałam ochotę po prostu krzyknąć.
Zbuntowałam się
Zebrałam się w sobie w sobotni poranek. Siedział przy stole w kuchni, jadł jajko na miękko i przeglądał wiadomości w telefonie. Usiadłam naprzeciwko i powiedziałam bez owijania w bawełnę:
– W tym roku nie jadę do twojej mamy. Chcę spędzić święta u mojej rodziny. Albo jedziemy razem, albo ja jadę sama.
Uniósł wzrok znad telefonu i spojrzał na mnie tak, jakby słyszał, że chcę się przeprowadzić na Alaskę.
– Nie jadę tam, nie po tym, co było w zeszłym roku – dodałam, spokojnie, ale z naciskiem. – Nie dam się znów traktować jak mebel.
– Znowu to samo – westchnął i odstawił kubek z herbatą z lekkim trzaskiem. – Karolina, ile razy jeszcze będziemy do tego wracać? Święta to święta. Wszyscy się spotykają, rodzina jest najważniejsza. A moja mama… ona się naprawdę źle czuje.
– A moja mama nie ma już siły mnie pocieszać, kiedy po raz kolejny wracam z płaczem po tych waszych rodzinnych imprezach – odparłam, czując jak łzy podchodzą mi do gardła, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. – Zawsze stawiasz ją wyżej.
– Zrób jak chcesz – rzucił, wstając od stołu. – Ale nie mów mi, z kim mam spędzać święta.
Patrzyłam na jego plecy, kiedy wychodził z kuchni. Moje dłonie drżały, a serce waliło jak oszalałe. Przez chwilę miałam ochotę pobiec za nim, złapać go za rękę i poprosić, żeby mnie usłyszał, żeby naprawdę mnie zobaczył. Ale tylko siedziałam w ciszy.
Podjęłam decyzję
Obudziłam się wcześnie. Było jeszcze ciemno, ale wiedziałam, że nie zasnę już do rana. Leżałam nieruchomo, słuchając znajomych odgłosów – skrzypiącej podłogi w przedpokoju, szelestu ubrań i stukania łyżki o kubek. Mateusz krzątał się cicho, jakby nie chciał mnie obudzić, ale przecież doskonale wiedział, że nie śpię. Może właśnie o to chodziło – żeby nie musieć ze mną rozmawiać.
Nie wyszłam z sypialni. Leżałam pod kołdrą, wpatrzona w sufit. Kiedy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, odruchowo podniosłam się i podeszłam do okna. Widziałam, jak wsiada do samochodu z torbą w ręku. Nie obejrzał się. Nawet nie zostawił żadnej karteczki. Żadnego słowa. Po prostu wyszedł.
W kuchni zaparzyłam sobie kawę. Długo patrzyłam, jak czarny płyn spływa do kubka. Potem usiadłam przy stole i w milczeniu gapiłam się przez okno. Śnieg już stopniał, ale było pochmurno, jakby wiosna nie miała odwagi przyjść na dobre.
Telefon milczał. Ani jednej wiadomości przez cały dzień. Ani „wszystkiego dobrego”, ani „jak się czujesz”. Cisza. Jak kara. Jakby chciał mi pokazać, że to ja wybrałam. Że skoro postawiłam granicę, to mam teraz, co chciałam – puste mieszkanie i święty spokój.
Miałam tego dość
Wieczorem dostałam SMS-a. Jednego zwięzłego: „Wrócę jutro, mama źle się czuje”. Czytałam go kilka razy, zanim odłożyłam telefon. Gdyby ktoś mnie zapytał, jak się wtedy czułam, odpowiedziałabym: niewidzialna. A może bardziej – przezroczysta. Patrzyłam w ekran i cicho powiedziałam sama do siebie:
– A ja? Jak ja się czuję?
Zaczęłam od małej walizki. Tej granatowej, co kiedyś wzięłam na weekend w górach. Stała pod łóżkiem, zakurzona. Przeciągnęłam ją do pokoju i otworzyłam. Przez chwilę tylko siedziałam i patrzyłam w pustą przestrzeń. Potem wstałam i zaczęłam się pakować. Przy pakowaniu ubrań zaczęłam mówić do siebie półgłosem. Jakbym próbowała wytłumaczyć sobie, dlaczego to robię. Może też trochę jakby ktoś mnie słuchał.
– Tyle razy starałam się zrozumieć… naprawdę się starałam. Milczałam, uśmiechałam się. Ale nigdy nie wystarczyło. Zawsze była jakaś Justyna w tle, jakaś matczyna sugestia, jakiś żart kosztem mnie.
Chciałam być potrzebna
Zatrzymałam się przy zdjęciu z naszej pierwszej Wielkanocy. Ja w różowej sukience, on przy stole z kieliszkiem jajka w dłoni. Wtedy byłam pełna nadziei. Myślałam, że budujemy coś razem. Że rodzina, to my – nie tylko jego mama i wspomnienia o byłych.
– Zawsze byłam dodatkiem – wyszeptałam. – Uśmiechniętą twarzą do zdjęć. Nigdy nie partnerką.
Zamknęłam walizkę i usiadłam na łóżku. Wiedziałam, że jeśli teraz nie wyjdę, zostanę. A jeśli zostanę, to tylko po to, by znów udawać, że jestem kochana, że jestem ważna. Ale przecież nie jestem. Nie w tym życiu, które sobie urządził Mateusz.
Zostawiłam kartkę na stole. Nie miałam już siły tłumaczyć się w wiadomościach, nie chciałam też słuchać jego odpowiedzi. Napisałam kilka zdań, bez ozdobników, bez dramatów. Krótkie, spokojne. Może nawet zbyt spokojne jak na to, co czułam. „Nie wiem, czy wrócę. Wiem, że nie chcę tak żyć. Wesołych Świąt”.
Włożyłam płaszcz, sprawdziłam jeszcze raz, czy wszystko mam – dokumenty, portfel, klucze. Zostawiłam mu swoje. Włożyłam je do szuflady obok kartki. Nie chciałam mieć już do tego mieszkania dostępu. Chciałam, żeby zrozumiał, że tym razem to nie jest cichy foch. To decyzja.
To był koniec
Kiedy zamykałam za sobą drzwi, przez moment zawahałam się. Miałam ochotę zawrócić, usiąść w salonie i poczekać aż wróci. Ale wtedy przypomniałam sobie te święta, każde jedno, kiedy wracałam z bólem głowy i sercem ściśniętym jak pięść. Wyszłam.
W pociągu usiadłam przy oknie. Walizkę postawiłam przy nogach. Patrzyłam, jak mijają pola, domy, lasy. Wszystko wyglądało obco, ale w jakimś dziwnym sensie bezpiecznie. Po raz pierwszy od lat nie miałam w sobie napięcia. Była tylko cisza. I ta cisza była dobra.
Telefon zadzwonił, kiedy pociąg zatrzymał się na stacji w połowie drogi. Mama.
– Już jesteś w drodze?
– Tak – odpowiedziałam, zaciskając palce na słuchawce. – Sama.
Nie zapytała o nic więcej. Wiedziała. Matki po prostu wiedzą.
Karolina, 30 lat
Czytaj także:
- „Gdy zorientowałam się, że wysłałam złe w CV, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Ale los się do mnie uśmiechnął”
- „Dla własnego syna jestem życiowym rupieciem. Przychyliłam mu nieba, a on nie poda mi na starość nawet szklanki z wodą”
- „Chwile zatracenia z szefem znalazły swój finał na teście ciążowym. Zapłaciłam słony rachunek za głupotę”