Reklama

Święta Bożego Narodzenia od zawsze były dla mnie czasem pełnym sprzeczności – z jednej strony ciepło, magia i zapach piernika, z drugiej niekończące się pytania o moją samotność, których nie znosiłam. W tym roku miałam trzydzieści cztery lata, byłam sama i, wbrew temu co sądziła reszta rodziny, całkiem zadowolona ze swojego życia. Miałam pracę, mieszkanie, wolność – i jasno sprecyzowane oczekiwania wobec mężczyzny. Ale jak tu wytłumaczyć ciotkom, że nie szukam „kogokolwiek”, tylko czekam na kogoś naprawdę wyjątkowego? One myślą, że wybrzydzam.

– No dobrze, kochanie, ale czemu ty ciągle sama jesteś? – zapytała ciocia Zosia, podsuwając mi kolejną porcję karpia.

– Bo mi smakuje samotność – odpowiedziałam z uśmiechem, próbując obrócić to w żart. Niestety, ciotka potraktowała moje słowa śmiertelnie poważnie.

– Oj, przestań, Ewa! Przecież ty jesteś ładna, masz pracę, nie rozumiem...

– Może nie chce być z pierwszym lepszym, co? – wtrąciła się babcia. – Ona zawsze miała swoje wymagania, pamiętacie, jak w podstawówce powiedziała, że będzie się całować tylko z księciem?

Wszyscy wybuchnęli śmiechem

Siedziałam z kieliszkiem kompotu z suszu, dusząc w sobie irytację. Przed świętami byłam pewna, że w tym roku już sobie z tym poradzę. Że się uodporniłam. Ale w rzeczywistości znów czułam to samo ukłucie – nie tyle samotności, co niezrozumienia.

– Ewa, bo to tak nie można czekać nie wiadomo na co. Życie ucieka – odezwała się druga ciotka, Wiesia, z miną pełną troski. – Patrz, nawet Jolka z trzeciego piętra sobie kogoś znalazła, a przecież ona... no wiesz...

– Mamo, nie porównuj Ewy do Joli – westchnęła moja kuzynka. – Jola bierze, co popadnie, a Ewa po prostu ma klasę.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością, ale na niewiele się to zdało. Temat został rzucony na stół jak dodatkowy półmisek – każdy chciał coś dorzucić.

– A może ty za dużo chcesz? – spytała babcia, wbijając we mnie spojrzenie. – Wiesz, ideałów nie ma.

– Wiem – odparłam spokojnie. – Ale ja nie szukam ideału. Szukam mężczyzny, z którym będę szczęśliwa. A to nie to samo.

Zapadła cisza. Na moment. Potem znów zaczęło się klepanie – a że zegar biologiczny tyka, a że lepiej mieć kogokolwiek niż nikogo. Spojrzałam w okno. Znowu padał śnieg. I po raz pierwszy tego wieczoru zatęskniłam za swoim pustym mieszkaniem, w którym nikt nie zadawał pytań. W pierwszy dzień świąt postanowiłam, że się nie dam. Żadnych dąsów, żadnej ucieczki do łazienki, żadnych urwanych oddechów przy choince. Postanowiłam grać w tę grę do końca – uśmiechać się, zagadywać, opowiadać o pracy, podróżach, nowych książkach. Ale nie minęła godzina, a temat wrócił jak bumerang.

– A może powinnaś sie zapisać na te całe portale randkowe, co? Teraz tak się ludzie poznają – ciotka Wiesia siedziała przy stole z mandarynką w ręce i miną eksperta od związków, choć całe życie narzekała na wujka, którego ponoć nigdy nie kochała.

– To nie dla mnie – odpowiedziałam spokojnie, choć poczułam, że zaciska mi się szczęka.

– Bo ty od razu szukasz księcia, a tam trzeba być otwartym. No wiesz… dać szansę. Może ktoś nie wygląda, ale ma dobre serce?

– Tylko że serca też nie widać w opisie profilu – rzuciłam. – A jak już dojdzie do spotkania, to najczęściej się okazuje, że nie tylko serca nie ma, ale i poczucia humoru też brak.

Oho! Znowu wybrzydza! – Babcia spojrzała na mnie spod oka. – A przecież jak ja byłam młoda, to dziewczyny walczyły o kawalera, nie przebierały w nich jak w ciuchach w second-handzie.

– Babciu, świat się trochę zmienił. Teraz kobiety mogą mieć wymagania.

– A ty możesz mieć kota! – krzyknął ktoś z końca stołu, chyba kuzyn, co się wiecznie zgrywa.

– Już mam. I bardzo sobie chwalę – ucięłam z uśmiechem. – Przynajmniej nie chrapie.

Śmiech i ulga

Na chwilę znowu udało się zmienić temat. Ale tylko na chwilę. Bo zaraz potem mama zaczęła delikatnie wypytywać, czy nie powinnam bardziej się postarać. A może przestać być taka „samodzielna”? Może to odstrasza? Wstałam po ciasto. I chociaż się nie popłakałam – bo nie dam im tej satysfakcji – miałam ochotę wyjść z domu i wrócić dopiero po Trzech Królach. Albo i na Wielkanoc. Kiedyś próbowałam robić wszystko zgodnie z tym, czego ode mnie oczekiwano. Umawiałam się z facetami, których polecały koleżanki. Dawałam szansę tym, z którymi „dało się pogadać”. Przymierzałam się do bycia „miłą”, nawet jeśli po drugiej stronie siedział ktoś, kto traktował mnie jak rozmówczynię z przypadkowej ławki w parku. I co? I nic.

Było miło. Uprzejmie. Nudno. Spotkałam Marcina – zaprosił mnie na spacer, potem na pizzę, rozmawialiśmy o filmach, o pogodzie i... o jego byłej. Przez trzy godziny. Nawet się nie zapytał, czym się zajmuję. Po wszystkim napisał: „Było super. Widzimy się w piątek?. Nie odpowiedziałam. I poczułam ulgę. Później był Bartek, programista. Przystojny, inteligentny. Tylko że zanim skończyłam pierwszą herbatę, wiedziałam już, ile zarabia, jakie ma plany na inwestycje i w którym roku planuje przejść na wcześniejszą emeryturę. Kiedy próbowałam coś wtrącić, zbył mnie tekstem:

– Ciii... poczekaj, dojdę do puenty.

I tak doszedł. Sam. Do końca spotkania. A ja? Wróciłam do domu i poszłam spać z kotem na poduszce i winem w kieliszku. Wcale nie czułam się samotna. Bo ja naprawdę nie chcę byle kogo. Nie szukam mężczyzny do towarzystwa. Nie szukam opiekuna ani sponsora. Szukam partnera. Takiego, który będzie mnie słuchał, ale i potrafił powiedzieć coś głębszego niż „masz ładne oczy”. Takiego, z którym nie będę musiała się tłumaczyć z każdej swojej decyzji. Czy to za dużo? Może. Ale wolę zasnąć z książką w ręku niż z kimś, kto nie zna różnicy między „kochać” a „lubić mieć kogoś w łóżku”.

Wieczorem, już po powrocie od rodziny, usiadłam na kanapie, owinięta kocem. Kot spał mi na kolanach, w tle grała jakaś nudna komedia romantyczna, której i tak nie oglądałam. Myślałam. O tym, co usłyszałam przy wigilijnym stole, o tym, co się we mnie kotłowało. Bo prawda jest taka, że czasem jest mi źle. Nie zawsze, nie codziennie. Ale są takie wieczory, kiedy nawet kieliszek wina i miękki koc nie wystarczają. Kiedy chętnie zamieniłabym ciszę na odgłos klucza w zamku. Albo na czyjeś ramię obok. Nie po to, by coś dostać. Tylko żeby być razem.

Czy ktoś taki istnieje?

Samotność ma różne twarze. Czasem jest wolnością – możesz robić, co chcesz, spać do południa, nie rozmawiać z nikim. Ale czasem jest też zimna, jak pusty kubek po herbacie. I choć nie powiem tego głośno ciotce Zosi, to tak – czasem zazdroszczę tym, którzy mają z kim zjeść niedzielne śniadanie. Ale ta granica, za którą samotność przestaje być wyborem, a zaczyna boleć – jeszcze jej nie przekroczyłam. Jeszcze nie. Może dlatego, że wciąż mam nadzieję. Że gdzieś tam jest ktoś, kto też czeka. Może nie na księżniczkę z bajki, ale na kobietę, która wie, czego chce. I nie boi się być sama. Bo najgorzej to być z kimś i czuć się jeszcze bardziej samotną niż teraz. Więc tak – miewam chwile zwątpienia. Ale zaraz potem przypominam sobie randki, które kończyłam z ulgą, i znajomych, którzy byli w związkach tylko dlatego, że bali się ciszy. Ja się już nie boję.

Pamiętam, jak kiedyś kumpel z pracy powiedział mi półżartem:

– Ty to pewnie masz taką listę cech idealnego faceta, co?

Zaśmiałam się wtedy, bo... miał rację. Może nie fizyczną listę, ale w głowie – jak najbardziej. I nie, nie chodziło o wzrost, kolor oczu czy numer buta. Chodziło o coś znacznie więcej. W mojej głowie mój idealny mężczyzna był czuły, ale nie miękki. Miał swoje zdanie, ale nie musiał mieć racji za wszelką cenę. Potrafił słuchać. Umiał się śmiać – również z siebie. I nie bał się bliskości, ale też nie dusił mnie swoją obecnością. I choć wiele razy próbowałam z tej wyobrażonej postaci zrezygnować – bo przecież ideały nie istnieją – to za każdym razem, gdy wchodziłam w jakąś relację na siłę, kończyło się źle. Bo serce zawsze wiedziało lepiej.

To nie była kwestia kaprysu. To nie była pycha ani wygórowane oczekiwania. Po prostu wiedziałam, że nie chcę się zadowolić byle czym. Że jeśli już mam z kimś dzielić życie, to niech to będzie ktoś, z kim chcę się kłócić i godzić, z kim mogę milczeć i gadać godzinami. Nie „facet do zdjęcia na Instagramie”, tylko człowiek do realnego życia. Czy taki istnieje? Nie wiem. Ale wiem, że nie znajdę go, będąc z kimś, kto do tej wyobrażonej wersji nie pasuje ani trochę. I może właśnie dlatego wciąż jestem sama. Bo nie szukam księcia, ale partnera. Nie na święta, nie na sylwestra, nie do pozazdroszczenia koleżankom. Na życie.

Ewa, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama