„W wiejskim spożywczaku miałem dodatkową, darmową usługę. Ustawiały się do nas kolejki kobiet”
„Stryjek miał ich pełno pod ladą: małe jak fasolki albo ciut większe, a zdarzały się też całkiem spore, dorównujące wielkością ziemniakowi. Białe, szare lub prawie czarne. Do wyboru, do koloru”.
.
- Bogdan, 30 lat
Marzyliśmy o dziecku
Ciąża Danuśki nie przebiegała tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, a całodzienne sterczenie za ladą mogło doprowadzić tylko do poronienia, dlatego odsunąłem ją od wszelkich zajęć związanych z naszym sklepem.
– Przecież sam sobie nie poradzisz ze wszystkim – utyskiwała, z westchnieniem ulgi sadowiąc się w fotelu.
Rozkręcałem właśnie drugi punkt sprzedaży w sąsiednim miasteczku i rzeczywiście mogłem mieć problemy, żeby utrzymać to wszystko w kupie.
– Się nie bój nic – uspokoiłem żonkę.
– Ty odpoczywaj, a ja się zajmę resztą.
Zobacz także
Nie za bardzo mi chyba dowierzała, ale nie drążyła tematu. Dziecko było dla nas priorytetową sprawą i cała reszta musiała zejść na drugi plan. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnujemy ze źródła dochodu – musiałem znaleźć jakieś zastępstwo do sklepu. Łatwo powiedzieć: „zastępstwo”, trudniej znaleźć osobę z krwi i kości, która odpowiadałaby moim oczekiwaniom. Szukałem kogoś uczciwego, lubiącego kontakt z ludźmi, w miarę ogarniętego, czystego. Miałem sporo chętnych, ale jakoś nie mogłem się zdecydować.
– Weź stryjka – poradziła mi matka, kiedy odwiedziłem rodzinną chałupę w sąsiedniej wsi.
Tego mi do szczęścia brakowało – starego pierdoły z ciągotami do alkoholu!
– Ależ, synku, Paweł od roku nie zagląda do kieliszka, nie wiedziałeś o tym? Odkąd anioł mu się ukazał… – powiedziała moja mama.
Pięknie, zatrudnię proroka do wiejskiego sklepiku, a tymczasem K., co otworzył sklep przy mleczarni, wysiuda mnie z interesu. Nie ma to jak rodzinne koligacje.
Nie chciałem go w swoim sklepie
Stanowczo się sprzeciwiłem zatrudnieniu stryjka, ale mama miała swoją koncepcję, według której nikt lepiej się nie nadawał. W młodości stryj Paweł był podobno geniuszem z matematyki w wiejskiej szkółce, ma dobry kontakt z ludźmi, a po spotkaniu z aniołem stał się człowiekiem o nieposzlakowanej uczciwości.
– Poza tym, wspomógłbyś rodzinę, bo staremu brakuje tylko dwóch lat do emerytury, a w jego wieku nie ma szans na zatrudnienie – ciągnęła mama.
Co ja jestem, milioner zajmujący się działalnością charytatywną? Dorobiłem się swojego biznesu, ale nikt nie widzi, ile mnie to kosztowało zdrowia i codziennej harówki. Żaden anioł mi tego nie ofiarował na piękne oczy, a teraz co, miałbym powierzyć dorobek życia jakiemuś nawiedzonemu alkoholikowi?
– Stryjek nie pije – przynudzała mama. – Prawdziwy anioł mu życie uratował, kiedy leżał pijany w zaspie. Przyszedł do niego w tęczowym świetle, potrząsnął za ramię, nakazał mu wstać i iść do domu, bo nie nadszedł jeszcze jego czas. Mróz był wtedy taki, że na pewno do rana stryjek by zamarzł na śmierć. Od tego czasu na wódkę nie może patrzeć i dar leczenia ludzkich słabości dostał, wiesz. Zwykłym kamieniem potrafi człowieka wyleczyć!
– Niech się tym kamieniem w głowę walnie – powiedziałem, bo nigdy nie wierzyłem w takie pierdoły. – Może się sam wyleczy, stary głupek.
Zły byłem na matkę, że ubiera mnie w niańczenie spokrewnionych nierobów, i zabroniłem nawet wspominać stryjkowi, że szukam pracownika.
Tymczasem na drugi dzień z samego rana, na popierdującym czarnymi spalinami skuterku, zajechał do nas stryjek Paweł. Nie poznałem go, zanim nie zdjął z głowy wielkiego jak bania kasku motocyklowego z przyciemnianą szybą. Myślałem, że nawiedził mnie Lord Vader, słowo daję. Stryjek, jak się okazało, przyjechał do pracy. Przygładził białą jak śnieg, schludną czuprynę, w uśmiechu błysnął świeżo wyrychtowaną protezką i rzekł:
– Dziękuję, że o mnie pamiętałeś, Bogusiu. Nie wiem, czy wiesz, ale odkąd zostałem cudownie ocalony, moje życie samo się układa. Tak jakby cały czas ktoś nade mną czuwał…
No proszę, ja też zaczynałem już wierzyć w nadnaturalne moce, które zwiastowały stryjkowi, że szukam pracownika. No bo jak inaczej by się o tym dowiedział?
Byłem zły jak cholera na te „moce”, bo czułem się przyparty do muru. Ostatecznie, zgodziłem się zatrudnić stryjka. Na razie na okres próbny, z zastrzeżeniem, że kiedy obroty sklepu spadną, bezapelacyjnie stawiam na jego miejsce innego pracownika. I oczywiście wymagam stuprocentowej trzeźwości.
– Odkąd objawił mi się… – zaczął stryjek, ale natychmiast mu przerwałem.
– Tak, wiem o aniele, który przechodził akurat obok tej zaspy, w której stryjek odpoczywał, ale to mnie nie obchodzi. Klientów też to nie dotyczy, więc historię o aniele zachowa stryjek dla siebie. Czy to jasne? – zastrzegłem poważnym tonem.
– Kto ci powiedział, że to był anioł? – stryjek Paweł nie posiadał się z oburzenia. – Ci ludzie wszystko spłycą, strywializują, doskrobią do swoich wyobrażeń. Musisz wiedzieć, że mój kontakt z wyższą mocą nie przybrał konkretnej formy…
– Nie obchodzi mnie to, stryjku, naprawdę – przerwałem brutalnie. – Mnie interesują tylko obroty sklepu.
Stary skinął głową na znak, że rozumie, ale i tak miałem wątpliwości. Przepełniały go doznania mistyczne, które musiały znaleźć jakieś ujście, miałem tylko nadzieję, że interes na tym nie ucierpi. Musiałem mieć oko na to, co będzie się działo w sklepie przez najbliższe dni.
Zdziwiłem się, bo dawał sobie radę
Na początku nic niepokojącego nie odkryłem: baby ze wsi przychodziły jak co dzień, choć wydawało się, że jest ich ciut więcej i przesiadują trochę dłużej niż zwykle. Nie zdziwiło mnie to, bo nowy człowiek za ladą to pewna odmiana w monotonnym prowincjonalnym życiu i zawsze można się czegoś nowego od niego dowiedzieć. Stryjek, przepasany gustownym fartuszkiem, zachwalał bułki i rogale, poza tym nie stronił od rozmów, więc młyn w sklepie zrobił się na całego, ale obroty na tym nie cierpiały.
Jasne, że obsłużenie klienta zajmowało mu dużo więcej czasu, jeśli prowadził z nim uczone dysputy, jednak nikomu w kolejce to jakoś nie przeszkadzało. To nie miasto, gdzie każdy śpieszy do swoich zajęć, u nas sklep pełni jeszcze rolę kulturalną, że tak się wyrażę. Baby odrywają się od garów nie tylko po to, by kupić sól, której akurat zabrakło, ale żeby zasięgnąć języka. Co nowego się stało, kto z kim sypia i gdzie?
Oczywiście, mężczyźni też przychodzą na ploty, choć udają, że bardziej interesuje ich puszka piwa, którą powoli osuszają. Piwo jest, rzecz jasna, rzeczą ważną, lecz nie najważniejszą, bo przecież mogliby je żłopać gdzieś za stodołą, a nie w tłumie obijających się o siebie ludzi. Jednak jeśli chodzi o smakoszy trunków, zauważyłem lekką tendencję spadkową.
Stryjek bardziej cenił sobie damskie towarzystwo i jemu też poświęcał więcej uwagi. Jeśli miał podać komuś piwo, krzywił się z niesmakiem i serwował klientowi opowieść o nałogu, który doprowadziłby go już na drugi świat, gdyby nie boska interwencja. Nikt nie lubi, gdy się robi przytyki do jego słabości, dlatego też liczba amatorów procentów powoli spadała – przenosili się do konkurencji. Wytknąłem to stryjkowi, jednak nie przejął się zbytnio, natomiast ja nie miałem namacalnych dowodów na stratę utargu. Przychód utrzymywał się na poziomie, a może nawet był trochę większy niż kiedyś…
Wprowadził „usługi dodatkowe”
Stryjek prowadził cały czas działalność misyjną i przez wiejskie kobiety zaczynał być traktowany jak uzdrowiciel albo co najmniej miejscowy psychoterapeuta. Przychodziły robić zakupy, i wymieniając listę potrzebnych produktów, opowiadały o dolegliwościach, które je trapią. Niektóre robiły to publicznie, inne wymagały od stryjka nadstawienia ucha.
– Może konfesjonał stryjkowi tu wstawię? – kpiłem ze starego. – I puszkę na datki, co? By stryjek połączył przyjemne z pożytecznym…
Ten tylko pobłażliwie się uśmiechał.
Wnerwiała mnie misyjna działalność w sklepie, choć interes kręcił się jak nigdy. Zauważyłem nawet, że odwiedzają nas kobiety z sąsiednich wiosek i żadnej się nie śpieszyło do domu, kiedy już zdecydowały się przyjechać taki kawał drogi, by kupić chleb. Siedziały zadowolone na krzesełkach ustawionych pod ścianą i pytlowały ozorami przez godzinę albo i dłużej.
– Nie czepiaj się, Boguś – uspokajała mnie żona. – Im więcej ludzi, tym większe obroty, a stryj Paweł znakomicie sobie radzi jako sprzedawca. W sumie ten anioł, co mu życie uratował, jest świetną reklamą naszego sklepu.
– To nie był żaden anioł – mruknąłem ponuro, kończąc dyskusję.
Niepokoiło mnie tak naprawdę coś innego – kamienie. Zwykłe otoczaki, jakie można znaleźć na polach. Stryjek miał ich pełno pod ladą: małe jak fasolki albo ciut większe, a zdarzały się też całkiem spore, dorównujące wielkością ziemniakowi. Białe, szare lub prawie czarne. Do wyboru, do koloru. Kamienie te wręczał kobietom uskarżającym się na problemy zdrowotne czy psychiczne uciążliwości.
Nie brał za nie pieniędzy, więc nie bałem się, że zostaniemy oskarżeni o nielegalny obrót towarem, martwiłem się raczej kontrolą z sanepidu, mimo iż kamienie były umyte i nie stanowiły chyba siedliska bakterii. Martwiłem się też tym, że zostaniemy oskarżeni o prowadzenie działalności gospodarczej, na którą nie mieliśmy pozwolenia. Przecież rejestrowałem sklep spożywczy, a nie przychodnię zdrowia czy gabinet psychoterapii!
– Kamienie nikomu nie szkodzą – uspokajał mnie stryjek. – Wystarczy nosić ze sobą taki kamyk albo kłaść go na bolącym miejscu, aż zabierze cały ból z człowieka. Potem trzeba go zakopać głęboko, żeby choroby nie przejął ktoś inny. Te w sklepie są zupełnie neutralne, nie bój się.
Ciąża była zagrożona
Jak miałem wytłumaczyć nawiedzonemu facetowi, że nie boję się jego kamieni, tylko kontroli z sanepidu?! Na wszelki wypadek kazałem mu trzymać całe to badziewie poza obrębem sklepu. Nawet nie wiem, czy dostosował się do moich pouczeń, bo pojawiły się problemy z utrzymaniem ciąży u mojej żony i przestało mnie obchodzić cokolwiek innego. Wcześniej Jola dwa razy poroniła, więc było się czego bać. Wylądowała w szpitalu na podtrzymaniu, a mnie pozostało tylko zaciskać pięści z bezsilności i strachu.
– Nic się nie martw – powiedziała Jola, widząc mnie w takim stanie. – To już siódmy miesiąc, poza tym mam pewność, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę, nie denerwuj się, Bogusiu.
Zawsze to ona bardziej panikowała, a tym razem wydawała się zupełnie spokojna. I faktycznie, zagrożenie wczesnym porodem minęło. Wprawdzie musiała pozostać w szpitalu, ale lekarze byli dobrej myśli. Przez trzy tygodnie kursowałem między lecznicą, dwoma sklepami i domem. Nic nie pamiętam z tej karuzeli, ale interesy nie splajtowały, a w ósmym miesiącu przyszedł w końcu na świat mój pierworodny. Był wprawdzie wcześniakiem, ale dobrze rozwiniętym i silnym.
– A nie mówiłam! – uśmiechała się do mnie żona. – Teraz musisz wziąć ode mnie ten kamyczek i zakopać go gdzieś daleko od ludzi.
Wręczyła mi czarny otoczak wielkości orzecha laskowego, który, jak się okazało, cały czas trzymała w ręce.
Kamień stryjka Pawła, cholera. Czy wierzyłem w jego cudowną moc? Nie zastanawiałem się nad tym, ale na wszelki wypadek pojechałem do lasu i zakopałem cholerstwo pół metra pod powierzchnią ściółki…
Stryjek pracował u mnie jeszcze przez pół roku, cały czas prowadząc swoją nielegalną działalność, na którą już przymknąłem oko. Potem zwolnił się na własną prośbę, zainwestował w kursy reiki i rzadko bywa w domu. Po jego odejściu obroty sklepu drastycznie spadły, ale myślę, że gdy wrócą degustatorzy piwa, przetrwamy. Najważniejsze, że mam syna.