Reklama

Przez wiele lat żyłam intensywnie: wychowywałam chłopców, dbałam o dom, łatałam dziury w domowym budżecie, pilnowałam klasówek, sprawdzianów, zebranek, zakupów, obiadu, wakacji. Olek, nasz starszy syn, ma dwadzieścia dwa lata, studiuje prawo. Od zawsze był zdystansowany, samodzielny, chłodny. Filip – młodszy, siedemnastolatek – to zupełnie inna bajka. Wrażliwy, zamknięty w sobie, milczący. Czasem mam wrażenie, że w ogóle mnie nie potrzebuje, że gdzieś znikam w jego świecie słuchawek, ekranu, samotnych spacerów.

Reklama

Nie mogłam uwierzyć

Myślałam, że nadszedł dla mnie nowy etap. Menopauza, wyciszenie. Czas dla siebie, na książkę, na herbatę w ciszy, na jogę z koleżankami.Aż któregoś dnia poczułam… coś dziwnego. Zawroty głowy, mdłości, napięcie w piersiach. Zażartowałam do koleżanki w pokoju nauczycielskim:
– Może w ciąży jestem.
Roześmiałyśmy się. A potem… zrobiłam test ciążowy. Wbrew rozsądkowi, wbrew matematyce, wbrew statystykom. I wtedy to się stało – zobaczyłam dwie kreski. Wyraźne, różowe. Patrzyłam na nie, jakby ktoś napisał mi na dłoni wyrok. Bo to przecież niemożliwe. To przecież już koniec płodności… a nie początek.

Chodziłam jak w transie. W pracy, w domu. Nie powiedziałam nikomu – bałam się reakcji Marka, chłopców, świata. Bałam się, że ktoś się roześmieje albo powie: „Pani? W tym wieku? Oszalała pani?”.

Byłam przerażona

Zebrałam się w sobie wieczorem, kiedy Marek właśnie wyłączył telewizor. Siedział w fotelu, zapatrzony gdzieś w przestrzeń. Pomyślałam, że to może jedyny moment, żeby powiedzieć. Wzięłam głęboki wdech.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam.

Spojrzał na mnie niepewnie, lekko zaniepokojony, jakby się spodziewał najgorszego.

– Jestem w ciąży – wypaliłam, zanim zdążyłam się rozmyślić.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał sprawdzić, czy dobrze usłyszał. Potem popatrzył na mnie uważnie. I… uśmiechnął się. Szeroko, łagodnie. Jakby właśnie usłyszał najlepszą wiadomość na świecie.

– To znak – powiedział. – Taka szansa się nie zdarza tak po prostu.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że się cieszył? Że w jego oczach nie było ani krzty niepokoju? Przecież to on zawsze był tym rozsądnym, powściągliwym, chłodnym. Nie spodziewałam się entuzjazmu, może milczenia, może sprzeciwu… Ale nie radości.

– Marek… wiesz, ile mam lat? – zapytałam cicho, z wahaniem.

– Wiem. I wiem, ile mamy za sobą. Może to nie koniec, tylko początek.

Był szczęśliwy

Jego słowa we mnie rezonowały. Zaskoczenie mieszało się z ulgą. Poczułam, że nie jestem z tym sama. Nie muszę się bać tak bardzo. Ale w mojej głowie pojawiła się natychmiast inna myśl. Olek, Filip – jak oni to przyjmą? Czy zrozumieją? Czy się nie odwrócą?

Najpierw powiedzieliśmy Olkowi. Przyszedł do nas wieczorem, jak co tydzień, na kolację. Usiadł do stołu z telefonem w ręce, znudzony, nieobecny. Spojrzałam na Marka, a potem powiedziałam:

– Musimy ci coś powiedzieć.

Gdy usłyszał nowinę, uniósł brew, spojrzał z ironią.

– Czekaj… ty serio? Mama, nie żartuj.

– To nie żart – odpowiedziałam spokojnie.

Odłożył widelec, spojrzał na mnie, potem na Marka. Zmarszczył czoło, jakby próbował coś zrozumieć. Z Filipem było trudniej. Od razu się odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Przez dwa dni się nie odzywał.

Obrazili się

Byłam rozdarta – Marek wierzył, że to początek, a moje dzieci traktowały to jak coś niezrozumiałego, obcego.

– To się dzieje naprawdę – powiedziałam spokojnie. – I potrzebuję was. Nawet jeśli to nie pasuje do waszego planu życia.

Nikt się nie odezwał. Olek patrzył gdzieś w bok. Tylko Marek wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń.

Wieczorem leżeliśmy z Markiem w łóżku. Lampka nocna rzucała ciepłe światło na ścianę, a on milczał przez dłuższą chwilę. W końcu się odezwał.

– Pamiętasz, jacy byliśmy, kiedy czekaliśmy na Olka? Wtedy też się bałaś.

– Miałam dwadzieścia pięć lat – odpowiedziałam. – Teraz mogę nie przeżyć porodu.

– Wiem. Ale może to nasz ostatni wspólny cud.

Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam w jego oczach coś, czego nie widziałam od dawna: czułość, ciepło, troskę, której już nie pamiętałam. Przytulił mnie, tak zwyczajnie. Jakbyśmy znowu byli młodzi. Nie rozmawialiśmy więcej tego wieczoru, ale nie musieliśmy. Wystarczyło, że byliśmy blisko.

Potrzebowałam wsparcia

Filip podszedł do mnie dwa dni później.

– Mamo… – powiedział cicho.

Odwróciłam się powoli. Stał z opuszczonymi ramionami, z miną tak poważną, jakby miał mi wyznać coś niewyobrażalnie trudnego.

– Boję się, że coś ci się stanie. Że już cię nie będzie.

Podeszłam do niego.

– Ja też się boję – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Skinął głową i zapytał:

– A jeśli to będzie dziewczynka?

Uśmiechnęłam się pierwszy raz od wielu dni.

– To będzie miała dwóch wspaniałych starszych braci.

Usiadłam na stołku. Filip zrobił kilka kroków i przysiadł obok mnie. Nie mówił już nic. Wziął moją dłoń, położył głowę na moim ramieniu. Czułam jego oddech, jego obecność. I nagle wszystko było cichsze. Spokojniejsze.

Wiedziałam, że jeszcze nie zaakceptował tego, co się dzieje. Ale przestał uciekać. To już było coś.

Wszystko się ułożyło

W przychodni pachniało świeżością, ale moje dłonie były spocone. Czekałam na badanie USG z sercem w gardle, a Marek siedział obok i co chwilę ściskał mnie za palce, jakby chciał przegnać wszystkie moje lęki.

– Chcecie znać płeć? – zapytała lekarka z uśmiechem, przesuwając głowicę po moim brzuchu.

Spojrzeliśmy na siebie z Markiem. Kiwnęłam głową.

– Chłopiec – powiedziała krótko.

Popatrzyłam na ekran, potem na Marka. On się zaśmiał cicho. Uśmiechnęłam się. Trzeci syn. Nagle poczułam coś znajomego – jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Olka na monitorze. Jak wtedy, kiedy trzymałam Filipa w ramionach. Wzruszenie, które nie ma wieku.

Zmienili się

W domu było inaczej. Olek częściej wpadał, nie na długo, ale z własnej woli. Przynosił ciastka z cukierni, komentował sprzęt, jaki Marek kupował dla dziecka. Filip rysował coś w zeszycie i w końcu przyznał, że projektuje pokój dla małego.

A ja nadal się bałam. Przed każdym badaniem spałam źle, czytałam o komplikacjach, o ryzykach, o wszystkim, co mogło pójść źle. Ale kiedy Marek opowiadał sąsiadom o naszym najmłodszym, a Olek przerywał go, by dodać chyba już masz plan, jak go nazwać, czułam coś innego. Cichą nadzieję.

Nie wiem, jak to się skończy. Nie wiem, czy wszystko pójdzie dobrze. Ale wiem, że się zaczęło. I że może jeszcze mogę być szczęśliwa.

Małgorzata, 47 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama