Reklama

Moje życie było zwyczajne. Zwyczajnie szczęśliwe, zwyczajnie proste, zwyczajnie nudne. Bez wstrząsów, dramatów i niespodzianek. Dni podobne do siebie szybko umykały w przeszłość, a ja nawet ich nie zauważałam. Skupiona na pracy zawodowej, wychowaniu dzieci i prowadzeniu domu przeoczyłam swoją młodość.

Reklama

W tym zmaganiu się z życiem zawsze towarzyszył mi mąż. To dobry człowiek. Łagodny i nad wyraz odpowiedzialny, dający poczucie bezpieczeństw. Wychowaliśmy wspólnie dwoje dzieci, z których jesteśmy dumni.

Moje życie było zwyczajne, dopóki w tłumie nie ujrzałam mężczyzny, który mi się przyglądał. Tak pięknie jeszcze nikt na mnie nie patrzył. To patrzenie było jak hołd składany mojej gasnącej urodzie, jak najlepsza kuracja odmładzająca. Stałam oszołomiona jego zachwytem, dopóki nie poczułam się zakłopotana. Wówczas dopiero odwróciłam wzrok, udając, że jestem czymś zajęta.

Od tej pory moje życie już nie było zwyczajne. Z powodu zachwytu tego mężczyzny. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak na mnie patrzył. Miałam chaos w głowie. I natrętne myśli o kimś, dla kogo przez moment byłam wyjątkowa.

Wciąż o nim myślałam, próbowałam przypomnieć sobie jego twarz, lecz pamiętałam tylko oczy. Piękne oczy, na które opadało pasemko siwych włosów. Straciłam głowę, w wieku pięćdziesięciu lat przeżywałam zauroczenie kimś, kogo widziałam tylko przez chwilę.

Zobacz także

To głupie, wiem, ale również bardzo przyjemne. Przypomniało mi to młodość, która minęła, pozwalało skutecznie wyłączyć się, zapomnieć o codziennej rutynie, nudzie i obowiązkach.

Kilka dni później telefon od koleżanki przerwał moje bujanie w obłokach i sprowadził mnie na ziemię. Danusia prosiła mnie o pomoc w zorganizowaniu pewnego przedsięwzięcia.

Otóż nasze środowisko medyczne miało spotkać się z pewnym lekarzem, który po wielu latach pracy w Afryce właśnie wrócił, i chciał się podzielić z nami swoim doświadczeniem.

– To nieprzeciętny facet, przekonasz się – z zachwytem mówiła o nim Danusia. – Spędził pół życia w Afryce, pracując w miejscach, na które nie chciałabyś nawet spojrzeć. Pomożesz mi?

– Jasne, możesz na mnie liczyć – odpowiedziałam. – Zajmę się tym od razu, bo akurat w tym tygodniu nie mam żadnego dyżuru.

– Zorganizujemy to w naszym Klubie Medyka – zdecydowała Danusia. – Zrób rezerwację, a jutro spotkamy się z tym facetem i ustalimy wszystko, co i jak.

– Okej. Załatwione.

Skoro miało to być spotkanie robocze z facetem z buszu, który nie zwracał pewnie przesadnej uwagi na strój, ja również nie wykazałam szczególnej troski o swój wygląd. Włożyłam spodnie i luźny sweterek. Wygląd mój uzupełniał subtelny makijaż oraz wczorajsza fryzura w nieładzie. Wchodząc do klubu, od razu zauważyłam Danusię. Tyłem do wejścia siedział jej gość. Podeszłam do stolika, otworzyłam usta, żeby się przywitać i… zastygłam w bezruchu. Z otwartymi ustami zresztą. Przy stoliku siedział TEN facet! Nie do wiary! Ten sam, który kilka dni wcześniej tak zawrócił mi w głowie.

Stałam nieruchomo jak żona Lota, a oni na mnie patrzyli. To się nazywa mieć wejście i zrobić wrażenie. Bo wrażenie zrobiłam, bez dwóch zdań. Na Danusi również.

Przyglądając mi się przez moment, zapytała wreszcie z troską w głosie:

– Dobrze się czujesz?

– Oczywiście, a dlaczego pytasz? – odpowiedziałam, odzyskawszy oddech.

Serce wciąż waliło mi jak oszalałe.

– To jest pan Andrzej, o którym ci mówiłam, a panu przedstawiam moją znakomitą koleżankę, specjalistkę od mózgu – powiedziała pół żartem, i zaraz dodała: – jest neurologiem.

– Miło mi panią poznać – odrzekł, patrząc na mnie tymi swoimi pięknymi oczami, a potem pocałował mnie w rękę.

Mimo że udało mi się już zapanować nad twarzą i głosem, nie mogłam skupić się na rozmowie. Wszystko mnie rozpraszało. Przede wszystkim to, że zrobiłam z siebie idiotkę i to, że ten facet, o którym myślałam bez przerwy przez ostatnie dni, miał nie tylko piękne oczy, on po prostu cały był piękny… Czułam się jak zadurzona pensjonarka. Zamiast skupić się na omawianiu sprawy, zastanawiałam się, czy on jest z kimś. Obrączki wprawdzie nie miał, ale w końcu pracuje w buszu. Po co komu w buszu obrączka?

Próbowałam przywołać się do porządku, ale fakt, że siedział tak blisko mnie, nie pomagał mi w tym.

Tymczasem przy stoliku odbywała się bardzo konkretna rozmowa, do której w końcu musiałam się włączyć. Kiedy wszystko zostało ustalone, Danuśka oznajmiła, że bardzo nas przeprasza, ale się śpieszy i musi nas pożegnać. Powiedziałam, że na mnie też już czas, ale wtedy on ujął delikatnie moją dłoń i poprosił:

– Proszę wyświadczyć mi grzeczność i zostać. Pani zapewne nie pamięta, ale my spotkaliśmy się niedawno.

– Tak? A gdzie to było? – spytałam z udawanym zdziwieniem.

– W parku przed Różanką. Był tam wówczas jakiś koncert uczniów szkoły muzycznej, jeśli dobrze pamiętam. Tam panią ujrzałem. W tłumie słuchających.

Niestety nie była pani tam długo, czego ogromnie żałowałem – powiedział z uśmiechem, wciąż trzymając moją rękę w swych dłoniach. Ciepłych i aksamitnych.

– Istotnie, nie pamiętam – kłamałam jak z nut, a moje serce już nie waliło, ono wyrywało się z piersi.

– Nie chciałbym się narzucać, lecz uczyniłaby mnie pani szczęśliwym człowiekiem, dając się zaprosić do teatru. Tak rzadko mam okazję obcować z kulturą.W pani towarzystwie będzie to podwójna przyjemność.

Znów patrzył na mnie w taki sposób, że bez wahania byłam gotowa zgodzić się na wszystko. Nie tylko na teatr. Jednakże zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że powinnam wstać i odejść.

„Mam męża, udane małżeństwo, dorosłe dzieci i dobrze poukładane życie – myślałam. – Nie powinnam ulegać urokowi tego mężczyzny i brnąć w tę znajomość”.

– Niewykluczone, że będę mogła panu towarzyszyć – odpowiedziałam beznamiętnie, udając, że jedynie wyświadczam mu przysługę. – Muszę się tylko zorientować, kiedy dysponuję wolnym czasem.

Znów delikatnie ucałował moją dłoń, spojrzał na mnie oczami pełnymi zachwytu i cicho szepnął:

– Dziękuję.

Byłam jego. Ten facet mógłby zrobić ze mną, co tylko by chciał, a ja nawet nie pisnęłabym słówka.

Organizacja jego prelekcji skończyła się na tym jednym spotkaniu, lecz my widywaliśmy się nadal. Im częściej spotykałam się z Andrzejem, tym bardziej byłam zakochana. Był cudownym romantykiem, delikatnym, czułym i wrażliwym człowiekiem. Był niezwykły.

Zaczęłam okłamywać męża. Straciłam głowę

Chemia mózgu jest potężną siłą, nie trzeba być neurologiem, żeby o tym wiedzieć. Zaczyna kierować naszym życiem wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew naszej woli. Zdrowy rozsądek przypominał mi o roli matki i żony, a skołowany chemią mózg mówił, że dopiero teraz spotkałam miłość swojego życia, że tak naprawdę szczęśliwa mogę być tylko z Andrzejem, że dotąd wiodłam nijakie życie, i że nie wolno mi zmarnować okazji, jaką dał mi los.

Powoli zaczynałam tracić głowę. Do tego stopnia, że okłamywałam męża, mówiąc, że mam dodatkowe dyżury, gdy tymczasem spędzałam czas z Andrzejem. Bo uwielbiałam z nim być. Z nim czułam się młoda, piękna, pociągająca. Byłam szczęśliwa, mimo iż prowadziłam podwójne życie. Drżałam jedynie na myśl, że kiedyś może się ono skończyć, zwłaszcza że Andrzej zaczął organizować fundusze na kolejny wyjazd. Prosił, żebym z nim pojechała. Że beze mnie jego praca i życie nie mają już takiej wartości, jak kiedyś, i że razem zrobimy coś pożytecznego.

Andrzej nie był zainteresowany stabilizacją. Treścią jego życia była praca dla innych. Niósł pomoc ludziom, którym nikt inny nie chciał pomóc. Taki lekarz bez granic.

Ja jednak lubię cywilizację i wygody. Poza tym kocham moje dzieci, miałabym je zostawić? Miałabym porzucić dom, normalne, poukładane życie i ruszyć z ukochanym w busz, skazując się na niepewność jutra? I wyłącznie po to, żeby pomagać innym? To nie dla mnie. Aż taką altruistką nie jestem.

Zanim jednak podjęłam ostateczną decyzję w tej sprawie, mąż odkrył nasz romans. To było straszne. On czuł się oszukany i skrzywdzony, a ja czułam się podle. Głównie dlatego, że zawiodłam człowieka, który zawsze był moim przyjacielem, z którym przeżyłam dwadzieścia pięć lat, i który nigdy mnie nie zawiódł.

Od początku wiedziałam, że źle postępuję, że nie jestem wobec męża w porządku, lecz dopóki on niczego nie podejrzewał, czułam się w jakiś sposób rozgrzeszona. Teraz było mi niewyobrażalnie przykro. Decyzję, co do przyszłości naszego małżeństwa, pozostawiłam jemu.

Nastał dla mnie kiepski czas. Gorszego już nie można sobie wyobrazić. Skomplikowałam sobie życie. Andrzej wyjechał do Afryki, moje małżeństwo zawisło na włosku, a ja utknęłam w psychicznym dołku bez pomysłu na zmianę…

Właściwie ryczę całymi dniami i nocami. Z przerwą na pracę i nieliczne kontakty z ludźmi. Żałosne, prawda? Tak, jestem żałosna. I doskonale wiem, że jestem sama sobie winna.

Reklama

Wiem, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Przed tym moim beznadziejnym zadurzeniem. Mam świadomość, że wszystko zepsułam. Mam też jednak cichą nadzieję, że może mąż mi kiedyś wybaczy i nasze życie znów będzie do bólu zwyczajne.

Reklama
Reklama
Reklama