„W wieku 70 lat zostałem babysitterem trójki dzieci. Ale coś za coś - one też muszą dać coś od siebie”
„W domu Anety jemy z Luckiem obiad w każdą niedzielę. Czasem przychodzę wieczorem popilnować dzieciaków. Zaczęły mówić do mnie wujku. Aneta, odkąd robię czasem za babysittera, chciała, żebym przestał płacić Kasi, ale nie zgodziłem się.”
- Jan, 70 lat
Uratowałem tego psa
Tego psa widywałem od kilku miesięcy. Uwiązany na krótkim sznurku do rozpadającej się budy całymi dniami wściekle ujadał. Kiedy zacząłem do niego zagadywać, przestawał szczekać i patrzył na mnie tak smutno. Aż któregoś dnia z oddali zamiast szczekania usłyszałem skowyt. Nad psem stał kompletnie pijany mężczyzna. Ledwie trzymał się na nogach, ale nie przeszkadzało mu to okładać psa kijem.
– Hej, zostaw pan tego psa, zabijesz go! – zawołałem.
– Odpie… się pan, to mój pies – wycharczał facet i na potwierdzenie swoich praw kopnął psa w bok. Nie mogłem na to patrzeć. Szybko zmieniłem strategię.
– No jak pana, to może mi go pan sprzeda? Przydałby mi się pies. Dam trzy dychy.
Facet podrapał się po brzuchu.
Zobacz także
– Dajesz pięć dych i kundel jest twój.
Nie targowałem się. Facet odwiązał sznurek i wyprowadził psa przed furtkę. Psiak ledwie szedł. Z pyska ciekła mu krew. Powłóczył tylną łapą. Dokonaliśmy wymiany.
– Już dobrze, piesku, pomogę ci, nic się nie martw – przemawiałem do niego łagodnie.
Zabrałem go do weterynarza. Kundelek został w klinice przez dobę. Doprowadzili go do porządku.
– Jest bardzo niedożywiony, posiniaczony, ale poza tym to zdrowy pies. Ma dwa, może trzy lata. Chce pan adres fundacji, która pomoże mu znaleźć dom? – zapytał weterynarz, gdy przyszedłem po psa.
Podziękowałem, wziąłem telefon, ale już tego samego dnia wieczorem byłem pewien, że nikomu go nie oddam.
Szukałem kogoś do pomocy
Kupiłem mu porządną obrożę i smycz. Trochę kulał, ale dzielnie maszerował ze mną. Kłopot miał na schodach, więc wziąłem go na ręce. Pies obwąchał całe mieszkanie, napił się wody i położył na dywanie. Ale gdy tylko usiadłem na kanapie – wstał i wgramolił mi się na kolana.
– No dobra, musimy ci znaleźć jakieś imię. Azor to banał. Na Reksa to ty mi nie wyglądasz… Lucek. Może być?
Pies zamerdał ogonem, więc uznałem, że mu się podoba. I tak zaczęliśmy z Luckiem gospodarzyć sobie we dwóch. Niestety, kilka miesięcy temu wróciły moje kłopoty z plecami. Pomimo masaży i rehabilitacji zrozumiałem, że nie jestem w stanie trzy razy dziennie pokonywać schodów na trzecie piętro.
– Lucuś, co z tobą będzie? Może się nauczysz korzystać z toalety, co? Nie martw się, pan coś wymyśli.
„Szukam kogoś do wyprowadzania grzecznego pieska. Stawka do ustalenia. Sprawa pilna”. Kilka takich ogłoszeń rozwiesiłem na osiedlu, przy sklepie, na bazarku.
Minął weekend, a telefon nie odezwał się ani razu. Zastanawiałem się, czy nie zadzwonić do tej fundacji od piesków, do której numer dał mi weterynarz. Może mają wolontariuszy, którzy mogliby pomóc?
Wieczorem zabrzęczała moja komórka.
– Mówi Kasia. Czy te spacery z pieskiem są ciągle aktualne?
Głosik był bardzo dziecinny, więc zapytałem, ile moja rozmówczyni ma lat.
– Czternaście. Ale jestem bardzo silna, trenuję judo – oświadczyła.
– To może się spotkajmy. Za kwadrans na skwerku? Lucek jest czarno-białym psem. Na pewno nas rozpoznasz.
Już po 10 minutach spaceru z Kasią wiedziałem, że taki ktoś jest mojemu psu potrzebny. Moje spacery ograniczały się do dreptania wokół parku i od czasu do czasu rzucenia patykiem. Kasia biegała z Luckiem po trawniku, tarzała się z nim, mocowała. Ja w tym czasie siedziałem na ławeczce. Po półgodzinie Lucek przybiegł do mnie. Brudny, z wywalonym jęzorem, ale najwyraźniej bardzo szczęśliwy.
– Bo wie pan, ja zawsze chciałam mieć psa. Ale mama mi nie pozwala. Mówi, że może jak moje rodzeństwo podrośnie, bo teraz to nie da rady. Bardzo chętnie będę z nim wychodzić, nawet nie musi mi pan płacić.
Umówiliśmy się, że przez kilka dni Kasia będzie wpadać do mnie po szkole. I będziemy wychodzić razem. Jak Lucek będzie się sprawował dobrze, to ustalimy, co dalej.
– Tylko najpierw niech zadzwoni do mnie twoja mama. Dobrze?
Ona też kogoś potrzebowała
Wieczorem zadzwoniła mama Kasi. Zaprosiła mnie na herbatę. Z Luckiem. Domyśliłem się, że chce mnie najpierw poznać, zanim pozwoli swojej córce regularnie mnie odwiedzać. Ale i tak bardzo się ucieszyłem na tę wizytę. Mieszkam sam już dwanaście lat, odkąd zmarła moja żona. Czasem samotność bardzo mi doskwiera. Ona też została sama. Może więc przysługa za przysługę?
– Pan Jan? I Lucek? Proszę, zapraszam… Jestem Aneta – kobieta, która otworzyła mi drzwi, uśmiechała się od ucha do ucha.
W niedużym mieszkaniu wszędzie walały się klocki, samochodziki, piłki. W ciągu kilku sekund z Luckiem po dywanie tarzała się nie tylko Kasia, ale i dwóch chłopców. Piski, śmiech, poszczekiwanie.
– Zostawmy ich, zapraszam do kuchni, tam jest najciszej.
Zostałem poczęstowany herbatą i ciastem. I historią gospodyni.
– Mąż zostawił nas, jak byłam z najmłodszym Antkiem w ciąży. Wyjechał do Londynu, do pracy. Wiem, że ma tam nową rodzinę. Ale dzieci tego nie wiedzą. Czasem dzwoni do nich na Skypie. Kasia i Michał z nim rozmawiają, Antek chowa się pod stołem. Dla niego to obcy człowiek. Jest, jak jest. Radzimy sobie. Starsi chodzą do szkoły, mały do przedszkola.
Opowiadała mi o swoim życiu pani Aneta, a mnie robiło się jej żal.
– Najgorzej, że nie mogę wieczorem nigdzie wyjść. Na nianię mnie nie stać. Moi rodzice mieszkają w P. W wakacje im podrzucam dzieci, ale tak na co dzień pomóc nie mogą. No dobrze, wystarczy tego użalania się – powiedziała. – To ustalmy, co z tymi spacerami. Kasia mówi, że chce jej pan płacić, choć powiedziała, że pan nie musi. Jeśli to prawda, to zgoda. Ale chcę wiedzieć ile, bo umówiłyśmy się, że ja założę Kasi subkonto i będziemy na nie wpłacać te pieniądze.
Dogadaliśmy się. Kasia miała zabierać Lucka na jeden długi spacer, zaraz po szkole.
Zrobiło się późno. Już byłem przy drzwiach, gdy przyszło mi coś do głowy.
– Pani Aneto, a co do tych pani wieczorów… Jak będzie trzeba, to ja mogę posiedzieć z dzieciakami. Nie mam wnuków, towarzystwo dzieci dobrze mi zrobi.
– Naprawdę? To byłoby super. A w najbliższą sobotę by pan mógł? Koleżanka ma urodziny…
Zostałem przyszywanym wujkiem
Spędziłem z dzieciakami bardzo miły wieczór. Graliśmy w planszówki, zbudowaliśmy wieżę z Lego. Przeczytałem chłopcom na dobranoc bajkę.
– Panie Janie – Kasia wsunęła głowę do salonu. – Fajnie, że pan z nami dziś posiedział. Ja z nimi czasem zostawałam sama, ale mama się wtedy denerwowała i zaraz wracała. A dziś proszę. Północ, a jej nie ma! Ojej, może pan jest zmęczony? Mogę panu pościelić u siebie. Ja się prześpię z Antkiem.
Podziękowałem, bo jestem nocnym markiem. Ale zapewniłem Kasię, że będę wpadać, jak tylko będzie trzeba.
– Super – aż klasnęła w ręce. Ale po chwili spoważniała. – Ojej, ale pana plecy…
– Wieczorem i tak muszę wychodzić z Luckiem, więc w kwestii schodów nic się nie zmienia. Idź spać. Dobranoc.
Pani Aneta wróciła przed pierwszą.
– Bardzo przepraszam, czas mi tak szybko zleciał. Kasia mogła panu pościelić…
– Nic się nie stało. Proszę się nie martwić. Kasia proponowała, ale w moim wieku to człowiek najbardziej lubi spać we własnym łóżku. Dobrze się pani bawiła?
– Świetnie. Naprawdę. Bardzo dziękuję.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. W domu Anety (przeszliśmy niedawno na ty) jemy z Luckiem obiad w każdą niedzielę. Czasem przychodzę wieczorem popilnować dzieciaków. Zaczęły mówić do mnie wujku. Aneta, odkąd robię czasem za babysittera, chciała, żebym przestał płacić Kasi, ale nie zgodziłem się.
– Zawarłem z nią umowę, teraz się nie wycofam. A dzieci pilnuję za niedzielne obiady. To umowa między mną i tobą. Jasne?
Niestety, z moimi plecami ostatnio jest coraz gorzej. W ostatnią niedzielę Aneta przyniosła mi obiad do domu. I w poniedziałek rano wyprowadziła przed pracą Lucka. Potem się jakoś pozbierałem, ale boję się, że nie na długo.
– Mam świetny pomysł. Tylko musimy działać szybko – Aneta zadzwoniła rano.
– U nas na klatce pojawiło się ogłoszenie. „Zamienię kawalerkę w tym bloku na dwupokojowe w okolicy”. To mieszkanie jest w naszej klatce, dwa piętra niżej. Miałbyś windę i bliżej do nas. Zadzwonić tam?
Poprosiłem o czas do namysłu. Tutaj zamieszkaliśmy z żoną po ślubie. Tyle wspomnień… Z drugiej strony – jeszcze trochę i zostanę tu więźniem. Co mi z takiego życia?
– Aneta, zgoda. Działaj.
Wygląda na to, że wkrótce zacznę nowe życie. Kto by pomyślał!