Reklama

Zawsze uwielbiałam Wielkanoc. Może dlatego, że kojarzyła mi się z czymś więcej niż tylko jajkami i mazurkiem. U nas święta to była sprawa rodzinna – wielkie wspólne śniadanie, do którego wszyscy się przykładali. Mama z ciocią Agnieszką kłóciły się, kto przyniesie białą kiełbasę, a kto chrzan. Dziadek już tydzień wcześniej wyciągał z piwnicy dekoracje, a babcia śmiała się, że znowu wszystko trzeba będzie przetrzeć z kurzu. Pamiętam, że kiedy byłam mała, potrafiłam godzinami siedzieć przy stole i słuchać, jak dorośli się przekomarzają. Zwłaszcza mama z Agnieszką – dwie siostry, niby różne, ale jak się rozpędziły w żartach, to nie było mocnych. Czasem zazdrościłam im tej więzi. Takiej zadziornej, ale ciepłej. W tym roku miało być jak zawsze. Miało... Bo coś się zmieniło. Coś zaczęło zgrzytać.

Reklama

Najpierw to były tylko dziwne spojrzenia, krótsze rozmowy przez telefon. Później usłyszałam, że obie chcą organizować śniadanie u siebie. I że żadna nie zamierza ustąpić. Mama tylko mruknęła pod nosem:

Tym razem nie dam się wrobić. Zawsze ja ustępowałam.

Ciocia Agnieszka przestała pisać na naszym rodzinnym czacie. A dziadkowie? Udawali, że nic się nie dzieje. Że to przecież tylko święta i jakoś się dogadamy. Ale to nie chodziło o jajka, czy kiełbasę. To była cicha wojna, której nikt nie chciał nazwać.

Byłam w centrum konfliktu

Usłyszałam, że mama rozmawia z kimś przez telefon, zanim jeszcze weszłam do kuchni. Stała przy oknie, plecami do mnie.

– Zawsze ja ustępuję, ale nie w tym roku. Mam dość.

Zamarłam w progu. Wiedziałam, z kim rozmawia. Z ciocią Agą. Od kilku dni napięcie między nimi było wyczuwalne, choć nikt nie mówił nic wprost. Wróciłam cicho do swojego pokoju, ale drzwi zostawiłam lekko uchylone.

– To nie jest konkurs. Ale skoro już mówisz… – padł chłodny głos z telefonu, który mama ustawiła tryb głośnomówiący.

– Daj spokój, nie będę się z tobą licytować. Rodzie i tak będą u mnie. Powiedzieli, że to wygodniejsze – odparła mama.

– Wygodniejsze? – prychnęła Agnieszka. – Czyli jestem mniej wygodna?

Nie przekręcaj moich słów. Po prostu... jesteś daleko, a oni są już starsi. Takie są fakty.

– Fakty są takie, że jak zwykle wszystko podporządkowujecie pod siebie.

– Serio? To teraz jestem egoistką?

Mama się rozłączyła. Bez słowa. Stała potem chwilę w milczeniu, patrząc przez okno, jakby liczyła, że tam znajdzie odpowiedź, co dalej. Weszłam cicho do kuchni.

Wszystko w porządku? – zapytałam niepewnie.

Mama skinęła głową, ale wzrok miała gdzieś daleko. Wiedziałam, że ten spór to coś więcej niż tylko wybór miejsca na śniadanie.

Było mi z tym źle

Mama nie dawała po sobie poznać, że ją to gryzie. Robiła świąteczne zakupy, planowała menu, krzątała się po kuchni z notatnikiem w ręku. Pewnego popołudnia przyszli dziadkowie. Babcia przyniosła sernik i świeżo upieczony chleb. Siedzieliśmy w salonie, kiedy mama zaczęła rozmowę:

– Może to wy zdecydujecie, gdzie będzie śniadanie w tym roku?

Przez chwilę w pokoju zrobiło się niezręcznie cicho.

– Cóż… u Marty będzie bliżej – mruknął dziadek. – I wygodniej. I Natalia też będzie...

– Czyli wybieracie święta u nas? – padło z moich ust szybciej, niż zdążyłam się powstrzymać.

Mama zacisnęła usta, a babcia zaczęła coś mówić o tym, że „wszędzie dobrze, byle razem”, ale było już jasne, że wybór został dokonany. Następnego dnia zorientowałam się, że ciocia Agnieszka nie odpisała na życzenia, które wysłałam. Nie odebrała też telefonu. Cisza.

– Ma 40 lat i się obraża – powiedziała mama, udając lekki ton, ale widać było, że ją to boli.

Ja czułam się… winna. Jakby ten wybór „Natalia też będzie” sprawił, że to ja pociągnęłam linę w tę stronę. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam i myślałam – co by było, gdybym pojechała do cioci? Albo powiedziała dziadkom, żeby poszli do niej? Ale było już za późno. Decyzja zapadła. I coś w naszej rodzinie zaczęło się kruszyć.

Zaczęłam płakać

Wielkanocny poranek pachniał żurkiem, pieczonym boczkiem i świeżym chlebem. Wszystko było na swoim miejscu. Wszystko, oprócz jednej osoby. Mama niby zostawiła tam talerz dla cioci Agi „tak z przyzwyczajenia”. Nikt nic nie mówił. Dziadek próbował rozładować napięcie:

– Agnieszka zawsze mówiła, że Wielkanoc to jej ulubione święto. Pamiętasz, Danusiu?

Babcia kiwnęła głową, ale łzy błysnęły jej w oczach.

Twoja ciocia się uniosła dumą – westchnął dziadek. – Może z czasem zmięknie.

Nie wytrzymałam. Wyszłam z domu, narzucając na ramiona sweter. Telefon już miałam w dłoni. Wybrałam numer cioci. Jeden sygnał. Drugi. Połączenie przerwane. Stałam na podjeździe, czując, jak łzy napierają mi na powieki. Zadzwoniłam raz jeszcze. Tym razem nikt nie odebrał. Zsunęłam się na schodek przy wejściu i zaczęłam płakać. Cicho, żeby nikt mnie nie usłyszał. Rodzina, która zawsze była jak zgrany chór, nagle zaczęła brzmieć fałszywie. Jakby każdy śpiewał coś innego. Wróciłam do środka z czerwonymi oczami. Nikt nie pytał, czemu wyszłam. Może wszyscy czuli to samo. Może nikt nie miał odwagi tego powiedzieć.

Chciałam poznać prawdę

Wieczorem, kiedy wszyscy już rozeszli się do swoich pokojów, a w kuchni zostały tylko resztki ciasta i puste filiżanki, usiadłam przy stole naprzeciwko mamy. Popijała herbatę i przeglądała coś w telefonie, ale widziałam, że nie skupia się na ekranie.

– Mamo? – zaczęłam cicho.

Podniosła wzrok.

Czemu właściwie tak się pokłóciłyście? To naprawdę tylko o to, gdzie zjemy śniadanie?

Zamilkła. Odłożyła telefon. Przez chwilę myślałam, że znowu odgoni mnie jakimś „to nie twoja sprawa”, ale nie tym razem.

– To nie tylko o śniadanie – powiedziała w końcu. – Agnieszka... ona zawsze miała mi za złe, że rodzice mnie stawiali za wzór.

– Ale przecież jesteście dorosłe. To było dawno temu.

– Dla mnie tak. Dla niej chyba nie. I wiesz, rodzice nigdy nie potrafili jasno postawić granic. Zawsze musiałam być tą rozsądną. Tą, która ustępuje. I w końcu przestałam mieć na to siłę.

Zamilkłyśmy na chwilę.

– Ale jeśli ciocia się już nie odezwie... to co? – zapytałam. – To koniec?

Mama spojrzała na mnie z bólem.

Nie będę się jej narzucać. Nie mam już na to siły...

Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową, chociaż nie rozumiałam.

Nie mogłam tego tak zostawić

W poniedziałek spakowałam słoik żurku, kawałek mazurka i ruszyłam do cioci Agnieszki. Bez zapowiedzi. Bez żadnego „czy mogę wpaść?”. Po prostu – musiałam to zrobić. Droga dłużyła się jak nigdy. W głowie powtarzałam sobie, co jej powiem. Że za nią tęsknię. Że to wszystko mnie boli. Że to nie powinno się tak skończyć. Kiedy otworzyła drzwi, była w dresie i z rozczochranymi włosami. Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa, jakby próbowała sobie przypomnieć, kim jestem.

Co ty tu robisz? – zdziwienie w jej głosie było szczere.

– Mogę wejść?

Nie odpowiedziała, tylko się odsunęła. Weszłam z torbą w dłoni. Usiadłam w kuchni. Wszystko wyglądało jak zawsze – ten sam obrus, ten sam zapach świec zapachowych. Tylko atmosfera była inna. Ciężka.

– Święta bez twojego narzekania na chrzan to nie są święta – powiedziałam i podałam torbę, czując się idiotycznie.

Ciocia uśmiechnęła się blado, ale bez radości.

– Wiesz, co bolało najbardziej? – zaczęła cicho. – Że nikt nie zapytał, jak się z tym czuję. Ani mama, ani tata. Ani Marta. Po prostu postanowili za mnie.

– Może bali się, że się obrazisz.

– A może nie chcieli wiedzieć. Bo to wygodne.

Zapadła cisza.

– Ciociu... nie chcę, żebyś znikała z naszego życia.

– A ja nie chcę być tą „drugą” – szepnęła.

Nie powiedziała, czy wybacza. Ale nie wyrzuciła. Poczułam, że może jeszcze nie wszystko stracone.

Bałam się, co będzie za rok

Czasem mam wrażenie, że dorośli zachowują się jak dzieci. Wystrojeni, uśmiechnięci, a w środku rozbici i pogubieni. Od wizyty u cioci minęły trzy tygodnie. Nie zadzwoniła. Nie napisała. Ale też nie milczy jak wcześniej – ostatnio skomentowała moje zdjęcie. Napisała: „ładna sukienka”. To może i niewiele, ale dla mnie – jak otwarte okno w dusznym pokoju. Mama nie pytała, czy u niej byłam. Może się domyśliła. Może nie chciała wiedzieć. Ale widzę, że też czeka. Tylko że nikt nie chce być pierwszy. Każdy boi się stracić twarz. Jakby w tej rodzinnej grze chodziło o prestiż, nie o ludzi.

Święta się skończyły, ale ich cień nadal unosi się nad nami. I nie wiem, jak będzie za rok. Czy znów zasiądziemy wszyscy razem? Jednego jestem pewna. Rodzina to nie zdjęcie w ramce. To coś, co się kruszy, łamie i skleja raz po raz. Bo to, że ktoś się oddala, nie znaczy, że nie można go jeszcze dogonić.

Natalia, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama