„W Wielkanoc teściowa przeszła samą siebie. Zamiast podzielić się jajkiem, urządziła nam inspekcję i zaglądała w gary”
„Stałem przy zlewie, obierając jajka. Wolałem pomagać w kuchni, niż uczestniczyć w tym teatrzyku. Ale nie dało się. Teściowa zamaszyście przestawiała półmiski, poprawia ułożenie widelców i wzdychała demonstracyjnie”.

- Redakcja
Mam trzydzieści pięć lat, dwoje dzieci, żonę i wiecznie oceniającą teściową. Pracuję w korporacji, gdzie marnuję osiem godzin dziennie, udając, że wszystko gra, że panuję nad projektami, terminami i życiem. Ale to nieprawda. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że udaję nawet sam przed sobą. Zwłaszcza teraz, przed Wielkanocą. Miałem ochotę uciec, zaszyć się w jakimś tanim hotelu i przespać całe to przedstawienie.
Serce mi się zatrzymało
– Nie dotykaj pisanek! – krzyknęła Kasia do naszej młodszej córki, która właśnie testowała wytrzymałość jajka.
Starszy syn biegał z palmą wielkanocną, jakby był na jakimś średniowiecznym pochodzie. A ja? Próbowałem przetrwać. W kuchni pachniało żurkiem z torebki i kupnym pasztetem. Na stole leży sernik i babka z cukierni, udające nasz wypiek. Żona nawet nie pytała, czy nas na to stać. Po prostu wrzuciła wszystko do koszyka. Przecież musi być "na poziomie". Kiedy kilka dni temu zerknąłem na saldo karty kredytowej, serce mi się zatrzymało. Już dawno przestaliśmy organizować święta dla siebie. Robimy to pod teściową, pod sąsiadów, pod ładne zdjęcia, którymi żona chwali się w internecie.
Wiedziałem, że te święta, jak każde inne, są na kredyt. I nie chodzi tylko o pieniądze. Tylko o siły, które dawno się wyczerpały. I udajemy dalej, jakby nic się nie działo.
Chciałem uciec
Teściowa weszła jak królowa. Stanęła teatralnie na środku kuchni, jakby miała zaraz wygłosić orędzie do narodu i rzuciła:
– Za moich czasów dzieci nie biegały po domu, a gospodyni miała wszystko pod kontrolą.
Moja żona, od razu wybuchnęła nerwowym śmiechem. A dzieci? Dzieci kompletnie nie przejęły się wizytą babci – właśnie przerzucały pisanki z miski do koszyczka, a z koszyczka z powrotem na stół. Jedna już się rozbiła. Na wykładzinie.
– No nie... Tak się nie da. Gdzie jest mop? Kupiliście go w końcu, czy dalej myjecie podłogę ścierką? – rzuciła teściowa.
Stałem przy zlewie, obierając jajka. Wolałem pomagać w kuchni, niż uczestniczyć w tym teatrzyku. Ale nie dało się. Teściowa zamaszyście przestawiała półmiski, poprawia ułożenie widelców i wzdychała demonstracyjnie. Za głośno.
– Mamo, naprawdę nie musisz pomagać, wszystko mamy pod kontrolą – powiedziała Kasia.
– Oczywiście. Widzę tylko, co innego. Ale nie wtrącam się, skądże znowu – powiedziała teściowa.
Zacisnąłem zęby. Jeszcze jeden taki tekst i nie wiem, czy nie rzucę tym jajkiem o ścianę. Bo to nie był pierwszy raz. I nie drugi. Te same zdania, te same aluzje. Co święta. Wystarczyło jedno zdanie, bym znowu poczuł się jak dzieciak przy tablicy – oceniany, poprawiany, ignorowany.
– Może chociaż obrus macie wyprasowany... – burknęła teściowa, strzepując wyimaginowany pyłek ze stołu.
Nie mogłem już. Czułem, jak coś we mnie narasta. Ale jeszcze się trzymałem. Jeszcze.
Coś we mnie pękło
Stałem przy zlewie, a ostry zapach cebuli i octu tylko pogarszał moje samopoczucie. Teściowa stała za mną i grzebała coś przy półkach, przesuwała słoiki, jakby szukała dowodów na to, że jesteśmy brudasy. I wtedy powiedziała coś, co mnie przebiło na wylot.
– Wiesz, Kasiu, jakbyś lepiej zorganizowała kuchnię, to może Marek nie musiałby tak długo myć po tobie naczyń. Kiedyś to mężczyzna był gościem przy stole, nie zmywarką na nogach.
Powoli odłożyłem talerz i wytarłem ręce o ścierkę. Przez chwilę nie mówiłem nic, ale czułem, że coś we mnie pękło. Ta gorycz, zmęczenie, wszystkie te durne kredyty na święta, te ciasta z cukierni. W końcu się odezwałem.
– Czy naprawdę musisz tak robić?
Cisza.
– Wiesz co? Te święta są na kredyt. Tak samo, jak to wszystko – jedzenie, ozdoby, ciasta z cukierni. Nawet ten sernik, który tak ci smakował, kosztował nas prawie dwieście złotych. Więc może nie komentuj, skoro nie masz pojęcia, ile to nas kosztuje.
Teściowa zamarła z talerzem w dłoni, a Kasia spojrzała na mnie oczami wielkości pięciozłotówek.
– Wszystko tu... to pozory – dodałem. – I już nie mam siły udawać.
Nie wytrzymałem
Dzieci popatrzyły na mnie jak na potwora, który wystraszył mamę i babcię. Teściowa odłożyła talerz na stół i długo nie mówiła nic. Stała tam z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, jakby nie wiedziała, co z nimi zrobić. Jeszcze przed chwilą teatralnie nimi wymachiwała, teraz wyglądała, jakby właśnie straciła grunt pod nogami. W końcu usiadła przy stole. Powoli. Z ostrożnością, jakby nie była pewna, czy krzesło jej nie odmówi współpracy.
– Nie wiedziałam… – odezwała się cicho. – Naprawdę nie wiedziałam.
Żona nie ruszyła się z miejsca. Nadal stała jak zamurowana.
– Dołożę się – powiedziała teściowa i spojrzała na mnie w sposób, jakiego nie znałem. Bez wyższości, bez sarkazmu. Zwyczajnie. Po ludzku. – Chociaż tak wam pomogę.
Sięgnęła do torebki i grzebała przez chwilę, a potem wyciągnęła skórzany portfel. Wzięła kilka banknotów, odliczyła powoli i położyła na stole. Nie patrzyła na nikogo.
– Ale niech ktoś wreszcie zmyje te gary – rzuciła z lekko wymuszonym uśmiechem. – Bo zaraz się za nie wezmę, a to chyba byłoby przegięcie, co?
To był ten moment. Napięcie się rozładowało. Kasia przysunęła się do mnie i ścisnęła moją rękę. Mocno. Nie powiedziała nic, ale w tym uścisku było wszystko. Zrozumienie. Strach. Może trochę wdzięczności. A ja? Nie wiedziałem, czy się cieszyć, czy wstydzić.
W końcu byłem sobą
Wieczorem dzieci spały wtulone w siebie na kanapie, jeszcze w ubraniach. Teściowa zamknęła się w pokoju gościnnym, nie wiadomo, czy z potrzeby ciszy, czy żeby nie zawadzać. W kuchni zostałyśmy tylko my. Ja i Kasia. Siedzieliśmy przy stole, gdzie jeszcze parę godzin temu dałem upust swoim emocjom.
– Trzeba było powiedzieć to wcześniej… – powiedziała Kasia cicho, bez wyrzutu.
– Wiesz, jak ciężko jest przyznać się, że sobie nie radzisz? Zwłaszcza przed twoją matką – odpowiedziałem równie cicho.
Patrzyła na mnie długo. Bez złości. Ale też bez litości. To był ten rodzaj spojrzenia, który wyraża jednocześnie troskę i zagubienie. Jakby nie wiedziała, kogo bardziej bronić – mnie, czy siebie.
– Wiem – przyznała w końcu. – Też się boję. Tego, że kiedyś się obudzę i nic z tego nie zostanie. Ani nas, ani tej rodziny, ani tego wszystkiego, co próbujemy sklecić.
Złapałem ją za dłoń. Trzymałem ją długo. W ciszy. To był pierwszy raz od niepamiętnych świąt, kiedy nie graliśmy ról. Nie byłem ojcem, który musi. Mężem, który powinien. Głową rodziny na kredyt. Po prostu byłem. Z nią. Kiedy później siedziałem już sam w salonie, w półmroku, patrzyłem na te zabawki rozrzucone po podłodze, ślady dziecięcych palców na lustrze, naklejkę zająca na szybie. I próbowałem zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Czy to był początek czegoś nowego? A może tylko przypadkowa przerwa w grze pozorów? Nie wiedziałem. Ale pierwszy raz od dawna poczułem, że przestaliśmy udawać. I może to wystarczy. Na teraz. A jutro? Nie wiem. Jutro będzie jutro.
Marek, 35 lat
Czytaj także:
- „Ja zmieniam ojcu pieluchy, a brat z siostrą nawet palcem nie kiwną. Traktują mnie jak darmową wyrobnicę”
- „Teściowa przed Wielkanocą urządziła mi kontrolę jakości w domu. Wytykała smugi w oknach i ziemniaki w żurku”
- „Mąż wrócił z niemieckiej emigracji na Wielkanoc. Powinnam się cieszyć, ale to były najgorsze święta w moim życiu”