„W Wigilię brat życzył mi lojalnego męża. Cała atmosfera świąt zepsuła się jak pierogi teściowej”
„Nie powinnam tam jechać. Wiedziałam o tym od momentu, gdy kupowałam bilet. A jednak coś mnie pchało. Może potrzeba poczucia wspólnoty? Może głupia naiwność, że tym razem będzie inaczej? Nie było inaczej, było gorzej. Totalna katastrofa. Rozwalony sernik był najmniejszym problemem tej Wigilii”.

- Redakcja
Od trzech lat spędzałam święta sama albo z przyjaciółmi, ale w tym roku postanowiłam złamać ten niepisany zakaz i wrócić do rodzinnego domu. Zderzenie z przeszłością okazało się bardziej bolesne, niż przypuszczałam. Niby wszyscy byli uśmiechnięci, ale pod stołem buzowały emocje jak pod pokrywką szybkowaru. I wystarczyła jedna scena – jedno życzenie przy opłatku – by to wszystko eksplodowało.
Zanim złamałam swój zakaz
Nie było żadnego oficjalnego zakazu. Nikt mi nigdy wprost nie powiedział, że nie mam przyjeżdżać. Po prostu po tamtej Wigilii trzy lata temu przestaliśmy się kontaktować. Mama czasem wysłała SMS-a z okazji imienin, tata zadzwonił raz, pytając, czy płacę jeszcze raty za auto. Brat milczał konsekwentnie, jakby odciął się ode mnie ostatecznie. A ja... próbowałam udawać, że mi to odpowiada. Mówiłam wszystkim, że dobrze mi z dala od rodzinnych spięć, że wolę ciszę w mieszkaniu niż pierogi.
Tylko że w tym roku, kiedy pod koniec listopada zobaczyłam pierwsze światełka na wystawie spożywczaka, coś mnie ścisnęło w żołądku. Może przez ten głupi sen z babcią, która siedziała przy naszym stole i łamała się opłatkiem z bratem, choć przecież już dawno nie żyje. Albo przez to, że ostatnio byłam dziwnie rozbita, jakby coś mnie gryzło od środka.
Kupiłam bilet na pociąg, nie mówiąc nikomu. Napisałam mamie dopiero na peronie: „Będę 24 grudnia rano. Mam nadzieję, że jeszcze gotujesz barszcz”. Odpisała po godzinie: „Gotuję. Przyjedź”.
I tak, z walizką pełną ciepłych swetrów i jeszcze cieplejszych złudzeń, przyjechałam na te święta, jakbym znowu miała dziesięć lat i łudziła się, że wszystko można naprawić, jeśli tylko bardzo się tego chce.
Tyle że w naszym domu życzenia świąteczne to nie tylko słowa – to małe ładunki emocjonalne. A jeden z nich, wypowiedziany przez mojego brata, zepsuł atmosferę szybciej niż przypalony sernik teściowej.
Zaczęło się niewinnie
Chociaż tego określenia chciałabym tu nie używać, bo przecież w naszej rodzinie nic nie było do końca niewinne. Już przy drzwiach mama przytuliła mnie jakby trochę za krótko, a tata tylko kiwnął głową, mrucząc coś o korkach. Najbardziej uderzyło mnie to, że brat nawet nie podszedł. Stał w kuchni, oparty o lodówkę, jakby nic się nie wydarzyło. Jakbym wczoraj wyszła do sklepu po bułki i dopiero teraz wróciła.
– Zostaw kurtkę, w moim pokoju masz łóżko – rzuciła mama, nie patrząc mi w oczy.
Zapach kapusty z grzybami uderzył mnie jak pięścią. Coś między ciepłem a duchotą. Starałam się uśmiechać, zagadywać o pogodzie, o tym, że PKP się nie spóźniło. Mama śmiała się nerwowo, brat chodził wkurzony. Nie miałam siły tego komentować. Wiedziałam, że w pewnym momencie zrobi się nieprzyjemnie szczery.
Przy kolacji było nas dziesięcioro. Ciocia Wiesia, której nikt nie lubił, ale zawsze była, wujek Wojtek z nową partnerką – zaskakująco młodą i zaskakująco głośną – oraz kuzyni, którzy zajmowali się głównie telefonami. I ja, w środku tego wszystkiego, z sercem bijącym jak szalone.
Na stole było wszystko. I barszcz, i uszka, i karp, i nawet makowiec w kształcie ryby. Tylko że coś się nie zgadzało. Coś wisiało w powietrzu. Wiedziałam, że to się nie skończy dobrze, bo przecież u nas zawsze coś musiało pójść nie tak. Nawet jeśli przez chwilę pachniało normalnością.
„Kiedy w końcu wyjdziesz za mąż?”
Przy opłatku mama jak zwykle wzniosła pierwszy toast w stylu: „Niech będzie zdrowie i zgoda, i żebyśmy się wszyscy kochali”. Potem poszło lawinowo. Tata życzył nam, żeby w nowym roku niczego nie zabrakło – co było ironiczne, biorąc pod uwagę, że zabrakło już od dawna szacunku i czułości. Ciocia Wiesia mruczała coś o błogosławieństwie Bożym, a kuzyn Mateusz, który od trzech lat nie mógł zdać prawa jazdy, życzył wszystkim wytrwałości.
I wtedy brat wziął opłatek.
– No, siostra – zaczął, z tym półuśmieszkiem, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa, kiedy podrzucał mi robaki do zupy. – Życzę ci zdrowia. I lojalnego męża. Bo może jakbyś miała jakiegoś chłopa przy sobie, to byś nie była taka zgorzkniała.
Uśmiechnął się szerzej, jakby właśnie rzucił najlepszy żart wieczoru. Mama spiorunowała go wzrokiem, ale nic nie powiedziała. A ja… stałam jak idiotka, z tym opłatkiem w dłoni, który nagle stał się suchy jak papier ścierny.
– Może jeszcze kota mi dorzuć, jak już rozdajesz stereotypy – powiedziałam, siląc się na lekki ton, ale głos mi zadrżał.
– Przecież żartuję – mruknął, ale już wiedział, że poszedł za daleko.
Rozmowy przy stole zamarły. Nawet kuzyn przestał klikać w telefon. Czułam, jak zbierają się we mnie łzy, ale zacisnęłam powieki. Nie teraz. Nie dam im tej satysfakcji.
A potem usłyszałam, jak ciocia Wiesia szepcze do wujka:
– Przecież ona zawsze była taka... no... problematyczna.
I wtedy wiedziałam, że święta właśnie się skończyły. Przynajmniej dla mnie.
Wujek Wojtek i jego sekret
Usiadłam z powrotem przy stole i próbowałam jeść, jakby nic się nie stało. Pieróg z kapustą i grzybami rozpadał się w środku, trochę przypalony od spodu, ale przynajmniej ciepły. Nikt już nie poruszał tematu „wiernego męża”, ale czułam, jak wszyscy mnie obserwują kątem oka. Nawet nowa dziewczyna wujka Wojtka, ta z paznokciami w kolorze metalicznej zieleni, rzucała mi ukradkowe spojrzenia.
Wujek Wojtek za to najwyraźniej nie zauważył całej tej emocjonalnej zadymy, bo właśnie wstał, stuknął w kieliszek i oznajmił:
– A teraz ja wam coś powiem! – zatoczył się lekko, bo był już na etapie piątego „symbolicznego” kieliszka. – Dobrze, że jesteśmy razem, choć niektórzy tylko ciałem, a nie duchem.
Zrobiło się cicho. Wujek spojrzał na mnie, potem na mojego brata, potem znów na mnie.
– I w ogóle… – ciągnął, machając ręką nad talerzami – …powiem wam coś, co matka nasza, czyli babcia, powiedziała mi tuż przed śmiercią. Że nie wszyscy w tej rodzinie wiedzą, kto jest kim.
Mama chrząknęła głośno, próbując przerwać tę szopkę.
– Wojtek, nie teraz. Daj spokój...
– Nie, nie – przerwał jej wujek. – Właśnie teraz. Bo skoro już mamy się łamać opłatkiem, to trzeba wiedzieć, kto tu gra w jakim teatrze.
Spojrzałam na mamę. Była blada. Brat zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.
A ja nagle poczułam, że ten pieróg, którego ledwo co przełknęłam, staje mi w gardle. Bo cokolwiek miał powiedzieć Wojtek, brzmiało jak początek końca.
Wyznanie jak trzęsienie ziemi
Wujek zamilkł. Przez chwilę wydawało się, że może się rozmyślił. Ale nie. Westchnął głęboko, rozejrzał się wokół i powiedział:
– Ty, Krzysiek – zwrócił się do mojego brata – pamiętasz, jak mama was zgarniała z przedszkola i raz była z jakimś facetem? Z tym, co miał czerwonego malucha?
Brat uniósł brew.
– No. I co z tego?
– Bo to nie był kolega z pracy. To był twój tata – rzucił Wojtek, jakby właśnie zdradził przepis na żurek, a nie prawdopodobnie rodzinny sekret sprzed trzydziestu lat.
– Co ty gadasz – powiedział brat, ale głos miał pusty.
– Mówię, co wiem. Babcia mi to powiedziała. Że mama wtedy była sama, a ojciec był za granicą i... – wujek podrapał się po głowie. – A potem się ułożyło, to wszyscy milczeli. Bo po co dzieciakowi burzyć świat?
Wszyscy zamarli. Mama wstała i bez słowa wyszła do kuchni. Nikt nie poszedł za nią.
– Super. Dzięki, Wojtek – burknął brat. – Świetne wyczucie. Serio.
Wujek wzruszył ramionami.
– Prawda was wyzwoli – rzucił, sięgając po kawałek sernika.
I wtedy się zaczęło. Mama wróciła, trzasnęła ściereczką o stół.
– Może jeszcze komuś coś wyznać? Może ktoś ma ochotę opowiedzieć, kto z kim i kiedy?! Może ktoś zdradzi, co się działo na wyjeździe integracyjnym w 2004 roku?!
A potem próbowała wyjąć blachę z sernikiem z piekarnika. Złapała ją bez rękawic, poparzyła się i rzuciła ją z powrotem. Blacha spadła na drzwiczki, sernik rozlał się po wszystkim jak lawa. I w tej właśnie chwili wszystko – dosłownie i w przenośni – zaczęło się rozlatywać.
Święta, których nikt nie zapomni
Piekarnik syczał jak wściekły. Sernik bulgotał na rozgrzanych drzwiczkach, rozlewając się jak fala gniewu. Mama stała w kuchni z czerwoną dłonią i oczami szeroko otwartymi. Nikt się nie ruszał. Nawet wujek Wojtek. Przez moment wyglądało to jak scena z filmu – zatrzymana klatka z rodzinnej katastrofy.
Brat pierwszy się odezwał.
– To prawda?
Mama nie odpowiedziała. Patrzyła w podłogę, zaciskając usta.
– Mamo, ja pytam poważnie. To prawda?
– Tak – powiedziała cicho. – Ale to nie miało znaczenia. Wychował cię ojciec. Kochał cię.
– Czyli... – brat parsknął pustym śmiechem – całe życie w teatrze. I jeszcze się śmiejecie, że to ja przesadzam. Że ja jestem „ten, co mówi głupoty”.
Wstał od stołu. Potem sięgnął po płaszcz. Nikt go nie zatrzymał. Nawet ja.
Wujek zaczął coś mamrotać, że może za ostro, może nie pora. Ciocia Wiesia próbowała zbierać z podłogi sernik, jakby to miało cokolwiek uratować. Kuzyni udawali, że nie ma ich w tej scenie. A ja siedziałam przy stole i czułam, jak cała ta wieczerza świąteczna pęka w szwach.
Wyszłam na ganek. Zimne powietrze przywróciło mi trzeźwość. Zobaczyłam brata, jak pali papierosa przy śmietniku. Podszedł do mnie, wziął ostatniego macha i rzucił niedopałek.
– Sorki za to życzenie. Chyba serio jesteś jedyną normalną w tej całej powalonej rodzinie – mruknął.
I odszedł. Może wreszcie naprawdę, a może tylko na chwilę. Nie wiem. Ale wiem jedno – te święta spaliły się szybciej niż świąteczny sernik. I już nikt z nas nigdy ich nie zapomni.
Natalia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Co roku w wigilię udajemy szczęśliwą rodzinę, a pod spodem kryje się emocjonalne bagno. Rodzice mieli swoją tajemnicę”
- „W Wigilię w moich drzwiach stanął nieznajomy z pakunkiem. Przyniósł bezcenny prezent, który pomaga mi do dzisiaj”
- „Chciałam pomóc w domu przed świętami, ale matka ględzi, że do niczego się nie nadaję. Ma mnie za życiową niedorajdę”