„Czułam się zapomniana i nikomu niepotrzebna. Dzięki starszemu wnukowi zapomniałam, czym jest samotność”
„Nie odpowiedział. Po prostu pochylił głowę i... zjadł pierwszego pieroga. I to był najlepszy komplement, jaki mogłam dostać tego wieczoru”.

- Redakcja
Zawsze byłam tą, która pamiętała. O prezentach, o urodzinach, o imieninach, o tym, kto nie lubi cebuli w pierogach i kto wyjada makowiec palcem spod kruszonki. Potrafiłam godzinami siedzieć w kuchni, piekąc ciasteczka według przepisu mojej babci, tylko po to, żeby dzieciom przypomniał się smak dzieciństwa. Byłam babcią, matką, żoną – jak trzeba. Bez fochów, bez rozczulania się nad sobą. Bo przecież tak trzeba było. A potem… Potem nagle nikt nie miał czasu. Zajęci, zabiegani, zmęczeni. Wybierali szybkie rozwiązania, świąteczne cateringi, wigilię z teściami „bo tak wypada”, rozmowy na czacie. Nie narzekałam. Przecież nie można nikogo zmuszać do rodzinnych tradycji. Tylko że człowiek – nawet taki, co sobie wszystko racjonalnie tłumaczy – czasem też chciałby poczuć się ważny. Chociaż przez jeden wieczór.
Byłam niepocieszona
Usiadłam przy kuchennym stole z filiżanką herbaty. W radiu grali kolędy, zegar tykał leniwie. Ubrałam sweter z bałwanem, żeby było choć trochę świątecznie. Nawet makowiec upiekłam, choć wiedziałam, że pewnie nikt go nie spróbuje.
– W tym roku będzie spokojnie – mówiłam do siebie. – Odpocznę. Pośpię. Może obejrzę jakiś film. Może nawet dwa.
Tak sobie wmawiałam. Bo przecież lepiej tak niż siedzieć i płakać. Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran – numer starszego wnuka. Tego, który zawsze miał czas tylko dla swojej gitary i dziewczyn. Zmarszczyłam brwi.
– Halo?
– Cześć, babciu! – rozległ się jego głos, zaskakująco ciepły i... pewny.
– Coś się stało?
– A co, nie mogę zadzwonić bez powodu?
– Cud się stał – parsknęłam. – Jakieś święto dziś czy co?
– No właśnie! Wigilia! Pomyślałem, że wpadnę. Może masz jeszcze te pierogi z kapustą?
Zaniemówiłam.
– Ty? Wpaść? Dzisiaj?
– Już jestem w tramwaju. Za pół godziny będę. Tylko błagam, nie każ mi śpiewać kolęd.
– Nie śpiewaj, tylko przyjdź – powiedziałam, czując, jak gula w gardle rośnie mi z każdą sekundą. – I pierogi się znajdą.
– No i makowiec. Musi być makowiec.
– Zawsze jest – wyszeptałam, zanim się rozłączył.
Zaczęłam nakrywać do stołu.
– No to jednak Wigilia – powiedziałam cicho do siebie.
Spojrzał na mnie z ukosa
Stałam przy kuchence, jakbym nagle dostała zastrzyk energii. Podsmażałam pierogi, a na stole pojawił się obrus. Zapaliłam świeczki. Nawet sianko położyłam pod talerzem. Usłyszałam dzwonek. Zerknęłam przez wizjer – stał tam wnuk. Włosy miał potargane i torba zarzuconą na ramię.
– No hej! – rzucił, gdy tylko otworzyłam. – Ale pachnie!
– Zdejmij buty, bo jak naniesiesz śniegu, to cię własnoręcznie wyniosę z powrotem – burknęłam.
– Oj, babciu – zaśmiał się i zdjął trampki. – Już się stęskniłem.
– Jasne. Ostatni raz byłeś tu na Wszystkich Świętych. Dwa lata temu.
– Wiem, wiem. Przepraszam. Głupio mi.
– No to nie gadaj, tylko siadaj. Pierogi są ciepłe. I kompot z suszu.
Usiadł przy stole, uśmiechnięty, ale z takim czymś w oczach... smutkiem? Niepewnością?
– Wiesz... Tato dzisiaj z nimi... I jak zwykle usłyszałem „no to leć do babci, ona będzie sama”. Jakby to był jakiś obowiązek.
– A nie jest?
Spojrzał na mnie z ukosa.
– Jest, ale taki, który sam sobie wybrałem.
Milczałam przez chwilę, bo nagle miałam gulę w gardle większą niż na początku. Położyłam mu dłonią na przedramieniu.
– Dobrze, że przyszedłeś.
– Dobrze, że tu jesteś.
Dobrze go rozumiałam
Siedzieliśmy razem przy stole. Wnuk grzebał widelcem w pierogach, jakby nie mógł się zdecydować, który zjeść pierwszy. Obserwowałam, jak jego twarz z tego rozczochranego dzieciaka zmieniła się w prawie dorosłą. Miał zarost! Taki pierwszy, jeszcze niepewny, ale był. I oczy miał zmęczone. Jakby świat go już trochę przeżuł i wypluł.
– Babciu, a ty to tak zawsze tu sama?
– A jak myślisz? – podsunęłam mu makowiec.
– No ale… serio? Całą Wigilię?
– Kiedyś to bywało inaczej. Rodzinka zjeżdżała się, dzieci biegały, ktoś krzyczał, że barszcz za słony. Teraz to wszyscy mają swoje plany. Albo... „nie wiedzą, jak się ułoży”.
– Straszne to jest.
– Wiesz, samotność nie jest taka straszna. Dopóki nie włączy się kolęd.
Uśmiechnął się krzywo.
– No to dobrze, że przyszedłem. Nie dam ci słuchać kolęd w samotności.
– Właśnie. A ty? Jak u ciebie? Dziewczyna jakaś się znalazła?
– Babciu, ty jak moja mama kiedyś. Od razu z pytaniami.
– Bo nie mam już cierpliwości do dyplomacji. Mów, jak jest.
Wzruszył ramionami i spojrzał w talerz.
– W sumie to... było parę prób. Jakoś wszystko się rozłazi. Może to przez ten dom. Od kiedy mama odeszła, to nic nie jest tak samo. Tato wiecznie z nową rodziną, ja gdzieś między. Czasem czuję, jakby mnie tam wcale nie było.
– To czuj się tutaj. U mnie. Ja cię widzę.
Nie odpowiedział. Po prostu pochylił głowę i... zjadł pierwszego pieroga. I to był najlepszy komplement, jaki mogłam dostać tego wieczoru.
Przypominał mi córkę
Po pierogach zaproponowałam herbatę i miodem. Tę samą, którą parzyłam jego mamie, kiedy wracała zmarznięta ze szkoły. Pamiętam, że zawsze dodawała za dużo cytryny i krzywiła się po pierwszym łyku, ale nigdy nie przestała tak pić. On też się skrzywił.
– Za kwaśna? – zapytałam, ledwie ukrywając uśmiech.
– Nie, właśnie idealna. Smakuje jak dzieciństwo.
– Wiedziałam, że masz po niej kubki smakowe.
Siedzieliśmy w ciszy, tej dobrej, której się nie przerywa, bo nic nie trzeba dopowiadać. Nagle podniósł głowę.
– Babciu… a czemu ty w ogóle nie narzekasz?
– A po co? Żeby co? Żeby mi się cudownie zrobiło? Samotności to nie przepłoszysz jęczeniem. Trzeba ją oswoić. Posadzić na fotelu i dać jej robótkę do rąk.
– Masz niezłą filozofię.
– Po siedemdziesiątce nie wypada mieć głupiej.
Roześmiał się. Pierwszy raz tego wieczoru tak naprawdę, szczerze, do łez.
– Wiesz, że tęsknię za tym domem, jakim był kiedyś?
– Każdy tęskni za domem, w którym czuł się chciany.
– Myślisz, że mama by się cieszyła, że przyszedłem?
– Myślę, że by cię wypytała o oceny, obcałowała i dała po uszach, że tak rzadko dzwonisz.
– Brzmisz jak ona.
– Bo to wciąż jest ona. W twoim śmiechu, spojrzeniu, nawet jak poprawiasz rękaw bluzy, robisz to, jak ona.
Spojrzał na swoje ręce, potem na mnie.
– Zatrzymaj się tu na dłużej. Zostań na noc – powiedziałam z uśmiechem.
– Naprawdę mogę?
– Masz pokój, który czeka. I kołdrę, pod którą spała twoja mama.
Chciałam, żeby ta chwila trwała
Pościeliłam mu łóżko w dawnym pokoju córki. Wciąż stała tam komoda, którą córka pomalowała na zielono, mając siedemnaście lat. Nie miałam serca jej przemalować.
– Babciu, a masz może coś, co nadaje się na piżamę?
– Zobacz w komodzie. Druga szuflada od lewej.
– Ty naprawdę niczego nie zmieniłaś?
– A po co? Może coś się stanie i ktoś jednak wróci. Jak ty.
Zamilkł na chwilę. Położył się na łóżku, jakby wracał do miejsca, którego nie był pewien, ale które i tak pamiętało jego ciało. Przysiadłam na brzegu.
– Babciu, a ty... nie boisz się przyszłości?
– Przyszłość to luksus młodych. Ja mam przeszłość i twoją obecność. Wystarczy.
– Ale nie czujesz żalu?
– Żal jest wtedy, gdy się mleko rozleje.
Spojrzał na mnie uważnie.
– Babciu… Dziękuję, że jesteś. I że pamiętasz wszystko, nawet kiedy my zapominamy.
– Jak ja zapomnę, to komu opowiem, że kiedyś był chłopiec, który zjadał wszystkie pierogi i mówił, że nienawidzi kolęd, a potem podśpiewywał pod nosem?
– No błagam cię… Nie mów, że słyszałaś!
– Słyszałam.
Zasłoniłam mu kołdrą ramiona i pocałowałam w czoło. Chciałam, żeby ta chwila trwała. Tylko tyle.
Przytulił mnie z miłością
Rano obudziłam się przed siódmą. Moje ciało ma zegar wbudowany i nie potrzebuje budzika. Ubrałam szlafrok, zawiązałam włosy i poszłam do kuchni. Zaparzyłam dwie herbaty – jedną malinową, drugą czarną. Bo nie wiedziałam, na którą będzie miał ochotę. Wiedziałam natomiast jedno: nie pamiętałam, kiedy ostatni raz ktoś nocował u mnie w święta. W pewnym momencie usłyszałam skrzypienie podłogi. Wnuk wyszedł z pokoju w za dużej piżamie. Tej, która kiedyś należała do jego dziadka. Ramiona miał przygarbione, włosy jeszcze rozczochrane.
– Dzień dobry – mruknął, ziewając.
– Nie mów do mnie, ziewając, bo cię wygonię do łóżka.
– Jestem na nogach! I to bez kawy!
– To cud Świąt Bożego Narodzenia.
Usiadł przy stole, objął dłońmi kubek.
– Wiesz, myślałem w nocy. Dużo myślałem.
– Nie za dużo, mam nadzieję. Bo jak się za dużo myśli, to człowiek głupieje.
– Chciałbym tu częściej wpadać. Może nawet raz w tygodniu. Nie musimy od razu pierogów lepić.
– No jak to nie? Co tydzień inne nadzienie.
Uśmiechnął się tak szeroko, że aż się rozjaśniło w kuchni.
– Serio, babciu. Potrzebuję miejsca, gdzie... gdzie mnie ktoś widzi.
– To dobrze trafiłeś. Widzę cię od urodzenia. I nie przestaję.
Wrócił do pokoju po torbę, ale przed wyjściem jeszcze raz mnie przytulił. Mocno. Długo. A potem wyszedł. A ja po raz pierwszy od lat nie czułam się zapomniana.
Krystyna, 73 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zamiast prezentu, dostałam pod choinkę rozczarowanie. Odkryłam kłamstwa męża, bo chciałam puścić kolędy z jego telefonu”
- „Moje synowe są puste jak bombki choinkowe. Tylko czekają, aż trafię do przytułku, by przejąć mój majątek”
- „Mój były nie pamiętał o dziecku nawet w Wigilię, ale może to i dobrze. Ułatwił mi życie”