Reklama

Nie pamiętam, żeby moja mama kiedykolwiek mnie przytuliła ot tak, bez okazji. Może wtedy, gdy miałem cztery lata i rozciąłem kolano, ale to bardziej z obowiązku niż z potrzeby serca. W naszym domu uczucia zawsze były podporządkowane zasadom – a te były proste: Bóg, porządek i milczenie przy stole.

Była zasadnicza

Tata był cichy jak duch, pojawiał się, znikał, kiwał głową. A mama miała w oczach zimno, którym można było gasić pożary. Dorastałem w ciszy. Nauczyłem się tłumić złość, strach, nawet radość. Każde nieodpowiednie słowo mogło być „brakiem szacunku” albo „grzechem pychy”. O miłości się nie mówiło, a już na pewno się jej nie okazywało.

Kiedy poznałem Olę, nagle ktoś mnie zaczął słuchać. Pytała, czemu tak często przepraszam, czemu nie umiem powiedzieć, czego chcę, czemu kulę się, gdy ktoś podnosi głos. Z nią po raz pierwszy poczułem, że nie muszę się ukrywać, że nie jestem zły tylko dlatego, że nie jestem doskonały. Zdecydowaliśmy się spędzić razem Wigilię u moich rodziców. Ola się cieszyła, chciała poznać moją rodzinę, a ja miałem złe przeczucia. Czułem w brzuchu ten znajomy skurcz – jak przed klasówką z matematyki, gdy wiedziałem, że nic nie umiem.

Mama otworzyła nam drzwi z miną, jakbyśmy przyszli bez zapowiedzi. Miała na sobie elegancki, kremowy sweter i spódnicę w kratę. Pachniało piernikiem i od razu zrobiło się duszno, choć za oknem mróz ścinał powietrze.

– Witajcie. Pokój dla ciebie, Olu, już przygotowany. Śpicie osobno, mam nadzieję, że to oczywiste – powiedziała tonem, który nie znosił sprzeciwu.

Było mi głupio

Przez moment nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem powiedzieć coś w obronie Oli, zapytać, czy naprawdę musi tak zaczynać, ale tylko westchnąłem.

– Mamo, naprawdę? Przecież jesteśmy razem – rzuciłem, zaskoczony, ale spokojnie.

– W tym domu są zasady. Nie zamierzam ich naginać – odparła, patrząc mi prosto w oczy.

Stała wyprostowana, jakby to był egzamin. Jakby czekała, aż się potknę. Ola uśmiechnęła się krzywo i szepnęła do mnie, pochylając głowę:

– Już wiem, gdzie jestem…

Chciałem coś powiedzieć, zareagować, zażartować może, rozładować napięcie, ale znowu zamilkłem. Znałem ten dom, znałem reguły gry. Tutaj nie warto było się wychylać. Tata przywitał nas uściskiem dłoni, krótkim, niezręcznym. Jego wzrok gdzieś uciekał. Odsunął się, zrobił nam miejsce, ale nie powiedział nic więcej. Przez chwilę staliśmy w przedpokoju jak goście, których nikt nie zapraszał.

Usłyszałem, jak Ola cicho wypuszcza powietrze przez nos. Zrobiło mi się głupio. Czułem się jak chłopiec, który przyprowadził koleżankę do szkoły i teraz patrzy, jak nauczycielka ją upokarza. I nic z tym nie robi.

Nie sprzeciwiałem się

Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Dwanaście potraw, biały obrus, opłatek na środku. Wszystko jak zawsze, nawet ten sam talerz z pękniętym brzegiem, z którego od lat jadł tata. Ola trzymała sztućce nieco nerwowo, ale próbowała się uśmiechać. Widziałem, jak się stara.

– Kiedyś ludzie mieli więcej zasad – rzuciła nagle mama, łamiąc ciszę.

– A może po prostu bali się być sobą – odpowiedziała spokojnie Ola, patrząc na nią z uśmiechem.

– Nie wszystko, co modne, jest dobre. Dzieci nie rodzą się z grzechu, ale grzech nie przestaje być grzechem – odparła matka i sięgnęła po karpia.

Tata spojrzał na mnie, potem na Olę, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko nalał sobie barszczu.

– Możemy po prostu… zjeść w spokoju? – mruknąłem, nie patrząc na nikogo.

Przez chwilę nikt się nie odezwał, tylko choinka w kącie cicho mrugała lampkami. Patrzyłem na Olę. Jej twarz stężała. Już się nie uśmiechała, jadła w ciszy, jakby chciała tylko mieć to za sobą. Poczułem, że to miejsce, ten stół, ta rodzina – wszystko to nie było moje. Byłem tu tylko dodatkiem. Przypomnieniem, że nie spełniłem oczekiwań.

Atmosfera się zepsuła

Siedzieliśmy w salonie. Mama zbierała talerze, tata włączył telewizor, ale nikt nie patrzył. Światła odbijały się w szybach, na zewnątrz było już całkiem ciemno. Ola spojrzała na mnie uważnie, ale nie mówiła nic. W końcu odezwała się cicho, prawie szeptem.

– Nie musimy tu być.

Zadrżałem. Powiedziała to tak spokojnie, że aż mnie to zabolało.

– To moja rodzina – odpowiedziałem, chociaż sam nie wiedziałem, co dokładnie to miało znaczyć.

– Ja też jestem twoją rodziną. A tu mnie nie chcą.

Czułem, że ma rację. Każde słowo odbijało się we mnie głuchym echem. Spojrzałem na jej dłonie, zaciśnięte na podłokietniku. Wstałem powoli.

– Spakuję się – powiedziałem w końcu.

Zabraliśmy rzeczy w milczeniu. Mama nie wyszła z kuchni, tata udawał, że coś ogląda. Gdy wychodziliśmy, nie padło żadne pożegnanie. W samochodzie Ola zapytała:

– Nie chcę tam wracać. Ty chcesz?

Nie odpowiedziałem. Włączyłem silnik, w lusterku zobaczyłem światła domu, które paliły się w oknach.

Uciekliśmy stamtąd

Droga była pusta. Śnieg zaczynał padać gęściej, wycieraczki pracowały rytmicznie. Nie włączałem radia. Ola siedziała z głową opartą o szybę, patrzyła na ciemność za oknem. Czułem jej napięcie, ale nie potrafiłem nic powiedzieć.

– Wiem, że ci trudno – odezwała się nagle. – Ale ja się tam duszę.

Kiwnąłem głową, choć wiedziała to już wcześniej.

– Ja też… ale to dom – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.

– Dom to miejsce, gdzie cię chcą. A tam cię tylko warunkowo tolerują.

Poczułem, jak te słowa przeszywają mnie do żywego. Ola miała rację. Wiedziałem to. I tak samo wiedziałem, że nie potrafię tego przyznać głośno.

– Nie wiem, czy potrafię tak łatwo to wszystko przekreślić – powiedziałem w końcu.

Ola nie odpowiedziała. Odwróciła głowę. Zobaczyłem kątem oka, jak ociera policzek. Nie mówiłem już nic. Jechałem dalej w milczeniu.

Byłem rozdarty

W naszym mieszkaniu było cicho. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem ją na haczyku. Ola poszła do sypialni, nawet nie zapalając światła. Ja zostałem w przedpokoju. Stałem tam chwilę, jakby coś miało się jeszcze wydarzyć. W końcu zajrzałem do niej. Leżała już w łóżku, plecami do drzwi. Kołdra podciągnięta pod brodę, światło z korytarza padało na jej włosy. Wszedłem powoli, usiadłem na brzegu.

– Nie każ mi walczyć o ciebie z twoją matką – powiedziała spokojnie, ale twardo.

Zamilkłem.

– Nie musisz. To moja walka – powiedziałem w końcu i wstałem.

Zamknąłem drzwi cicho. Usiadłem na kanapie. Patrzyłem w ciemność, w której pulsowały myśli. Każde słowo z dzisiejszego wieczoru wracało. Analizowałem je, dzieliłem, obracałem w głowie, ale żadna odpowiedź nie przyszła. W końcu zasnąłem ubrany, z pustką w środku, której nie umiałem nazwać.

Nie wiem, co dalej

Obudziłem się wcześnie. W mieszkaniu było jeszcze ciemno, tylko zza okien sączyło się blade światło ulicznych latarni. Zrobiłem herbatę, usiadłem przy stole. Na zewnątrz padał śnieg – cicho, bez pośpiechu, jakby nic się nie wydarzyło. Patrzyłem przez okno, na znajome bloki, zasypane samochody, na świat, który ani na chwilę się nie zatrzymał. Myślałem o tym, że nie chcę już więcej słuchać zasad mojej matki. Po prostu inaczej już się czułem. Zrozumiałem, że nie muszę już dłużej udawać, nie muszę zasługiwać na jej uznanie.

Nie miałem w sobie złości, nie czułem nawet żalu. Była tylko cisza i świadomość, że czegoś już nie będzie, że z czegoś się wycofałem. Może jeszcze długo będę się wahał, ale nie wrócę już do domu rodziców. Coś się wreszcie skończyło.

Usłyszałem, że Ola wstała. Weszła do kuchni, miała rozczochrane włosy i nie mówiła nic, tylko usiadła naprzeciwko mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Nic nie musiałem mówić, ona też nie.

Bartek, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama