„W Wigilię mąż był dziwnie cichy. Po kolacji wyznał swój sekret i zniszczył naszą rodzinę jednym zdaniem”
„Zosia włożyła białą sukienkę i co chwila podbiegała do choinki, sprawdzając, czy prezenty jeszcze tam są. Lena narzekała na opłatek z babcią, ale i tak pomogła mi w kuchni. Tomasz? Milczał. Usiadł na swoim miejscu z miną, jakby ktoś kazał mu odbyć karę. Unikał mojego wzroku. Złożył życzenia chłodno, jakby recytował formułkę z kartki”.

Zawsze kochałam święta. Ta jedyna w roku chwila, gdy wszystko ma pachnieć cynamonem, brzmieć kolędą i wyglądać jak z reklamy. Od tygodni planowałam Wigilię: barszcz z uszkami, pierogi z kapustą, makowiec według przepisu mamy. Jak zawsze chciałam, żeby wszystko było idealnie. Dla dzieci, dla Tomasza. A może też… żeby przykryć to, co od jakiegoś czasu wisiało między nami. Od kilku tygodni był inny. Cichy, nieobecny, jakby rozmawiał ze mną z obowiązku. Kiedyś czekał na grudzień jak dziecko – teraz nie zapytał nawet, co kupujemy Zosi. A gdy Lena pokazała mu ozdoby, tylko skinął głową.
– Tomasz, wszystko okej? – zapytałam w kuchni, mieszając zupę. – Jesteś ostatnio… nieobecny.
– Zmęczony jestem. Praca. Tyle – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
Praca. Zawsze ta sama wymówka.
W Wigilię wstałam wcześnie. Dopięłam wszystko na ostatni guzik. Dziewczynki nakrywały stół, pachniało piernikami, a radio grało cicho „Cichą noc”. Tylko Tomasz siedział sam przy oknie i patrzył w dal. Bez uśmiechu. Bez słowa. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to będzie Wigilia, po której już nic nie będzie takie samo.
Nie na taki prezent czekałam
Stół wigilijny wyglądał pięknie. Zosia włożyła białą sukienkę i co chwila podbiegała do choinki, sprawdzając, czy prezenty jeszcze tam są. Lena narzekała na opłatek z babcią, ale i tak pomogła mi w kuchni. Tomasz? Milczał. Usiadł na swoim miejscu z miną, jakby ktoś kazał mu odbyć karę. Unikał mojego wzroku. Złożył życzenia chłodno, jakby recytował formułkę z kartki.
– Wesołych świąt – rzucił, cmokając mnie w policzek. Jakbyśmy byli obcymi ludźmi.
Barszcz wystygł, ale nikt nie narzekał. Zosia śpiewała „Lulajże Jezuniu” z takim zapałem, że Lena parsknęła śmiechem, a mi aż łzy napłynęły do oczu. Czułam się jak aktorka w przedstawieniu – udaję ciepło i radość, podczas gdy wewnątrz coś we mnie drżało. Po kolacji Tomasz wstał. Przez chwilę myślałam, że idzie po prezenty.
– Dziewczynki, dajcie mamie chwilę. Muszę porozmawiać z mamą.
– Teraz? – zapytałam zaskoczona.
Skinął głową. Poszłam za nim do sypialni.
– Nie jestem w stanie już tego ciągnąć – powiedział spokojnie, jakby mówił o pogodowej prognozie.
– Czego? – zamarłam.
– Nas. Ja... Od lat mam drugą rodzinę, Joanno. I dziś do nich wracam.
Poczułam, jak nogi uginają mi się pod ciężarem tych słów.
– Co ty pieprzysz…? – wyszeptałam.
– Mam syna. Ma cztery lata. Karina… jest matką. Kocham ją.
Wyszedł, omijając mnie, jakbym była tylko meblem.
Zostałam sama z córkami
Siedziałam później na kuchennej podłodze, przyklejona plecami do szafki, ze wzrokiem utkwionym w plamę barszczu na obrusie. Nie wiem, ile tam siedziałam. Zosia płakała, Lena zamknęła się w pokoju. Telefon milczał. Tomasz nie odbierał. Nie próbował nawet się odezwać. Nie napisał. Nic. Zosia nie rozumiała.
– Mamusiu, kiedy tata wróci? – pytała z nadzieją.
Lena przyszła do mnie. Stanęła w drzwiach, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Ty pewnie wiedziałaś – powiedziała zimno. – Od miesięcy. I co? Udawałaś, że nic się nie dzieje?
– Nie... Nie wiedziałam, Lenko, ja... – próbowałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Gdybyś przestała robić z siebie świętą męczennicę i zaczęła widzieć, co się dzieje, może... – urwała. – Może nie musielibyśmy przeżywać tego dzisiaj. W Wigilię.
Zatrzasnęła drzwi z impetem, a ja usiadłam przy komputerze Tomasza. Miałam nadzieję znaleźć odpowiedź. Cokolwiek. W folderze o nazwie „DANE” znalazłam zdjęcia. On. Z nią. Z dzieckiem. Na plaży. W lesie. Na chrzcinach. Wszystko uporządkowane, podpisane. „Rodzinny weekend – sierpień”, „Urodziny Piotrusia – marzec”. Mój mąż żył drugim życiem. Szczęśliwym. Kolorowym. Ja byłam tylko dodatkiem. Zamknęłam laptop i rozpłakałam się.
Mąż wszystko wyznał
Zadzwonił dwa dni później. Rano. Odbierałam telefon ze ściśniętym gardłem, z nadzieją, że powie, że zwariował, że chce wrócić. Ale nie.
– Możemy się spotkać? Na spokojnie. Muszę ci wszystko wyjaśnić – powiedział. Spokojnie. Jakby zapraszał na kawę, nie rozwalał życia.
Umówiliśmy się w kawiarni, w tej samej, gdzie kiedyś się oświadczył. Siedział przy stoliku, z kubkiem cappuccino, jakby czekał na klienta, nie na kobietę, którą właśnie zostawił z dwójką dzieci.
– Joanna... – zaczął, patrząc gdzieś nad moim ramieniem. – To nie jest proste. Nie planowałem tego.
– A jednak się stało – przerwałam. – Masz czteroletnie dziecko z inną kobietą. Ile to trwa?
Zawahał się.
– Sześć lat.
Zamknęłam oczy. Sześć lat. Zosia miała wtedy trzy. Lena dziesięć. My jeszcze planowaliśmy remont kuchni.
– Dlaczego teraz? – zapytałam. – Dlaczego w Wigilię?
– Bo chciałem... mieć czyste konto. Nowy rozdział. Bez kłamstw.
Zaśmiałam się gorzko.
– Czujesz ulgę?
– Joasiu... Ja nie chciałem cię ranić. Po prostu... nie mogłem już dłużej kłamać.
– Czy kiedykolwiek mnie kochałeś?
Zamarł. Wzrok wbity w stół.
– Myślałem, że tak.
Wstałam. Nie chciałam słyszeć więcej.
– Wiesz co, Tomasz? Gdybyś po prostu miał wypadek albp coś, byłoby łatwiej. Nie musiałabym cię nienawidzić.
Wyszłam, zostawiając go z jego czystym kontem i gorącą kawą.
Nie ma czego ratować
Lena wróciła dopiero po północy. Weszła do domu bez słowa, z oczami czerwonymi od płaczu.
– Gdzie byłaś?! – podbiegłam do niej, drżąc cała.
– U taty. – Zrzuciła buty. – Chciałam go zapytać, dlaczego nas zostawił. Dlaczego ciebie zostawił. Chciałam zobaczyć, czy w ogóle ma jeszcze sumienie.
Zamilkła, a ja czułam narastający strach. Następnego dnia poszłam tam sama. Do mieszkania, które Tomasz wynajmował. Otworzyła mi ona — Karina. Młodsza, ładniejsza, z pewnością siebie, której ja nigdy nie miałam.
– Joanna, prawda? – uśmiechnęła się, jakbyśmy miały omawiać rachunki za gaz. – Słyszałam o tobie.
– Chcę zrozumieć. Z kim on żył naprawdę – powiedziałam, wchodząc do środka.
W salonie stały zdjęcia: Tomasz, ona i ich syn. Uśmiechnięci. Szczęśliwi. Rodzina kompletna. Ja poczułam się jak intruz w czyimś życiu.
– On już dawno cię nie kochał – powiedziała Karina, krzyżując ręce na piersi. – Nie męcz się. Tomasz zostawał z tobą tylko dla dzieci. Ale emocjonalnie… było po wszystkim.
– Skąd ty możesz wiedzieć? – syknęłam.
– Bo ze mną był prawdziwy. – Uniosła brodę. – Mówił, że z tobą żył jak… współlokator.
Czułam, jak płoną mi policzki.
– A jego syn? – zapytałam, wskazując głową w stronę pokoju dziecka.
Karina uśmiechnęła się dumnie.
– To jego oczko w głowie.
Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyczeć, chciałam rzucić się na nią, ale zamiast tego wyszłam, zatrzaskując drzwi. W domu czekała moja przyjaciółka Dorota. Nawet nie zdążyłam zdjąć kurtki, gdy wrzuciłam się w jej ramiona.
– Dlaczego mnie zostawił? – jęknęłam, dławiąc się łzami.
– Bo jest tchórzem, Aśka. Ale ty to przeżyjesz. Ja jestem. Zawsze będę.
Udawałam, że nie cierpię
Starałam się. Naprawdę się starałam. Budzik dzwonił codziennie o siódmej, jakby nic się nie zmieniło. Zosia jadła płatki, Lena stroiła fochy. Pranie, zakupy, obiady – jakbyśmy nadal byli rodziną.
Ale nic już nie było jak dawniej. Zosia co noc wślizgiwała się do mojego łóżka.
– Mamusiu, śnił mi się tata – szeptała. – Że wrócił i kupił mi rower.
Lena nie mówiła wcale. Milczenie było jej bronią. A mnie rozsadzało od środka. W końcu usiadłam z nimi przy stole.
– Musicie wiedzieć, że... ja nie wiem, co dalej – zaczęłam. – Ale jedno wiem na pewno: kocham was. I zrobię wszystko, żebyśmy dały sobie radę.
Zosia skinęła głową, ale Lena spojrzała na mnie twardo.
– Tylko że ja chcę być z tatą – powiedziała. – Ty ciągle tylko płaczesz. Masz pretensje, nie da się z tobą wytrzymać.
Zamarłam.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Czasem... nie umiem inaczej.
Kilka dni później Tomasz zadzwonił. Chciał zabrać dziewczynki na weekend do „swojej” rodziny. Do Kariny. Do tego dziecka.
– Nie. – Głos mi się łamał. – Nie masz prawa układać sobie życia na naszych ruinach. One są moje.
– Joanno, nie rób scen. Zasługują, żeby poznać brata.
– A może twój syn zasługuje, żeby poznać, co to wstyd? – warknęłam. – Nie zabierzesz ich.
Rozłączył się. A ja zostałam sama, z poczuciem, że właśnie zaczęła się wojna, której nie planowałam.
Joanna, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Wigilię otworzyłem drzwi zupełnie obcej kobiecie i nie żałowałem. Rano przygotowała mi cudowne świąteczne śniadanie”
- „Wigilia to nie drogie prezenty i uginające się stoły. Łzy w oczach kuzynki, przypomniały mi, co jest najważniejsze”
- „Chciałam pomóc w domu przed świętami, ale matka ględzi, że do niczego się nie nadaję. Ma mnie za życiową niedorajdę”