„W Wigilię mój świat się zawalił, a to wszystko przez dziadka. Jedno kłamstwo rozbiło naszą rodzinę”
„Zrobiło się cicho. Mama znieruchomiała w pół kroku. Wujek patrzył na mnie, a jego oczy płonęły złością. Spojrzałem na niego z wyższością, choć wewnątrz poczułem dziwny, ściskający żołądek niepokój”.
- Redakcja
Dziadek nigdy nie darzył wujka Marka takim uczuciem jak mnie. Byłem jego „małym Patryczkiem”. Ulubieńcem, który spędzał tu całe wakacje i biegał po ogrodzie. Gdy miałem osiem lat, usłyszałem słowa, które zapamiętałem na zawsze:
– Wiesz, Patryczku, ten dom kiedyś będzie twój. Bo kto jak nie ty?
Przypominał mi wtedy starego króla – pewnego siebie, mądrego, który nie boi się podjąć męskiej decyzji. Mój dziadek. Mój bohater. A teraz? Teraz ledwo siedział na krześle.
Oczy płonęły złością
Spojrzałem na dziadka i wzniosłem toast za jego zdrowie. Wujek Marek skrzywił się, ale nie przejąłem się tym. Niech sobie zazdrości. Przecież dziadek mnie wybrał. To ja byłem jego młodszą wersją.
Wtedy dziadek chrząknął i zaczął mówić. Głos miał cichy, ale wystarczająco donośny, żeby wszyscy zamilkli.
– Patryczku... Pamiętasz, jak byłeś mały? Zawsze tutaj byłeś. Mówiłem ci wtedy, że ten dom będzie twój.
Kiedy wypowiedział te słowa, poczułem, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Uśmiechnąłem się. Nie ukrywałem dumy. Byłem przekonany, że wszyscy myślą to samo jak ja, ale wtedy usłyszałem głos wujka Marka.
– Co?! – syknął wujek Marek, odkładając widelec z głośnym stuknięciem. – Dziadek już chyba nie pamięta, kto go myje, karmi i wozi do lekarzy! A ty? Zjawiasz jak królewicz i myślisz, że wszystko ci się należy?!
Zrobiło się cicho. Mama znieruchomiała w pół kroku. Wujek patrzył na mnie, a jego oczy płonęły złością. Spojrzałem na niego z wyższością, choć wewnątrz poczułem dziwny, ściskający żołądek niepokój.
– Wujku, o co ci chodzi? – zapytałem niewinnie. – Dziadek powiedział to, co powiedział. I to chyba wystarczy. Przecież obiecał mi ten dom dawno temu.
– Dawno temu! – Marek prawie się zaśmiał, ale ten śmiech brzmiał jak duszący kaszel. – Wtedy, kiedy miałeś osiem lat i biegałeś po ogrodzie? Myślisz, że tamte słowa coś znaczą?
Zerknąłem na dziadka, licząc na jego obronę. Ale dziadek siedział z opuszczoną głową. Zrozumiałem, że wszystko wymyka mi się spod kontroli.
Gorąca fala gniewu
– Wujku, chyba przesadzasz – powiedziałem w końcu, starając się nie dać poznać, że jego słowa mnie dotknęły. – Rozumiem, że się opiekujesz dziadkiem, ale przecież to twój obowiązek, prawda?
– Patryk! – mama przerwała, próbując uspokoić sytuację. – Zmieńmy temat. Przecież to Wigilia, nie ma co psuć atmosfery…
– Nie, nie zmieniajmy tematu – przerwał jej wuj Marek, wskazując na mnie palcem. – Bo ten „paniczyk” myśli, że może tu przyjechać, powspominać stare dzieje i dostać wszystko na tacy. A prawda jest taka, że to ja jestem tutaj każdego dnia.
– Wujku… – syknąłem, ale zabrakło mi słów. Poczułem gorącą falę gniewu. To nie była jego sprawa. Przecież dziadek sam mnie wybrał.
– Spokój! – głos mamy zadrżał, ale był stanowczy. – Marek, przestań. Patryk, ty też. Naprawdę chcecie tak spędzić święta?
Nikt się nie odezwał. Wujek wbił wzrok w talerz. Patrzyłem na dziadka. Chciałem, żeby powiedział coś, cokolwiek, ale on milczał. Dlaczego? Czyżby wujek Marek miał rację?
Przez resztę kolacji nie odezwałem się ani słowem. Wuj Marek również. A dziadek? Zachowywał się tak, jakby był zupełnie gdzieś indziej.
Przed pasterką usiedliśmy w salonie, a atmosfera była jak na pogrzebie. W końcu nie wytrzymałem.
– Dlaczego jesteś na mnie zły? – rzuciłem z pretensją. – To nie moja wina, że dziadek kiedyś coś mi obiecał.
Wuj Marek uniósł głowę. Spojrzał na mnie, a jego oczy były pełne goryczy.
– Bo ty w życiu palcem nie kiwnąłeś, nic nie zrobiłeś dla tego domu – powiedział. Jego głos był cichy, ale pełen złości. – A ja poświęciłem całe swoje życie, żeby ojciec mógł spokojnie starość spędzić w tym miejscu. Nie masz prawa do tej obietnicy.
– Dziadek sam to powiedział! – uniosłem się. – To było jego słowo.
– Słowo? – prychnął. – A co ono jest warte, kiedy człowiek już sam nie wie, co mówi? Zobacz na niego.
Spojrzałem na dziadka. Wpatrywał się w ogień w kominku, jakby nie słyszał naszej kłótni. Coś we mnie pękło.
Teatr wzajemnych oskarżeń
Mama spojrzała na nas ze smutkiem.
– Przestańcie. To Wigilia, nie czas na kłótnie – powiedziała i wyszła do kuchni. Nie chciała brać udziału w rodzinnej awanturze.
– Dziadku… – zacząłem cicho. – Pamiętasz? Zawsze mówiłeś, że ten dom jest dla mnie. Wciąż tak myślisz, prawda?
Odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy były przygaszone, zmęczone.
– Patryczku… Sam nie wiem. Marek naprawdę dużo mi pomaga. Codziennie jest przy mnie. Ale przecież… – Zawahał się, a jego głos zadrżał. – Kiedyś ci to obiecałem, tak.
Czułem, jak zaciska mi się gardło. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
– Więc co teraz? – spytałem, starając się, żeby mój głos nie brzmiał jak skarga. – To już nieaktualne?
Dziadek nie odpowiedział. Spuścił głowę i zaczął nerwowo pocierać dłonie.
Może wcale nie byłem tym „wybranym”. Może dziadek mówił to wtedy, bo byłem dzieckiem, jego małym ulubieńcem. A teraz? Teraz był już tylko zmęczonym starcem, który nie chciał nikogo skrzywdzić.
Mama próbowała jeszcze ratować atmosferę, podsuwając nam talerze z ciastem. Ale wujek tylko machnął ręką.
– Nie powinniśmy tego teraz roztrząsać – powiedziała cicho mama, próbując opanować drżenie głosu. – Wigilia to nie czas na takie rozmowy.
– A kiedy? – odburknął Marek. – Jak stary odejdzie, a Patryk już będzie tu wprowadzał ekipę remontową?
– Co ty wygadujesz? – syknąłem, czując, jak krew uderza mi do głowy.
– Wszystko dostajesz pod nos, bo „dziadek obiecał” – Marek niemal wypluł te słowa. – Ja? Ja tu zjeżdżam sobie kręgosłup od lat i nikt nawet nie powiedział „dziękuję”.
– Zawsze robisz z siebie męczennika! – wyrwało mi się.
– Patryk! – Mama spojrzała na mnie ostro. – Nie mów tak.
Marek wstał gwałtownie, a krzesło zaskrzypiało na parkiecie.
– Masz rację – powiedział, spoglądając na mamę. – Może robię z siebie męczennika, ale to jedyne, co mi zostało. Bo ciebie nawet tu nie było, jak ojciec potrzebował pomocy. Raz na rok przyjeżdżasz, obrzucasz wszystkich tym swoim uśmieszkiem i myślisz, że wystarczy!
– Dość tego! – przerwała mama, teraz już wyraźnie zdenerwowana. – To nie czas ani miejsce na takie sprawy!
Ale było już za późno. Święta zmieniły się w teatr wzajemnych oskarżeń. Czułem, jak gniew rośnie we mnie, ale pod tym wszystkim pojawiło się coś jeszcze – niepewność. Spojrzałem na dziadka. Patrzył na nas pustym wzrokiem, jakby był już bardzo daleko, poza tą kłótnią, poza nami.
Patryk, 23 lata