„W Wigilię nie podzieliłam się opłatkiem z teściową. Zgrywa świętą, ale ja znam jej tajemnicę”
„Gdy przyszła pora na dzielenie się opłatkiem, podeszłam najpierw do dzieci, potem do Radka. Ale kiedy przyszła kolej na Mariannę, poczułam, jak moja dłoń zaciska się na kawałku opłatka. Marianna spojrzała na mnie wyczekująco, z uprzejmym uśmiechem, jakby czekała na zwyczajowe życzenia. – Nie mogę – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć”.
- Redakcja
Święta Bożego Narodzenia zawsze były dla mnie bardziej obowiązkiem niż radością. Marianna, moja teściowa, od początku dawała mi odczuć, że nie pasuję do ich rodziny. Zawsze poprawiała mnie w kuchni, krytykowała, jak wychowuję dzieci, a kiedyś, na spotkaniu rodzinnym, rzuciła niby żartem:
– Olu, w twoim wieku kobiety powinny już umieć robić schabowego tak, by się nie rozwalał.
Tylko ja widziałam, jak Radek odwraca wzrok, żeby nie musieć mnie bronić. Tak było zawsze. Zamiast stać po mojej stronie, usprawiedliwiał Mariannę. W gruncie rzeczy to ją kochał najbardziej.
Teraz miałam ją widywać przez trzy dni bez przerwy – wigilijna kolacja u nas, pierwszy dzień świąt u jej przyjaciół, a drugi na tradycyjnym obiedzie u Marianny. Tylko że tym razem coś się zmieniło. Wiedziałam coś, czego wiedzieć nie powinnam. Tajemnicę, która przewróciła moje życie do góry nogami. I nie miałam pojęcia, jak to wytrzymam.
Nakryłam ją z obcym facetem
Wracałam wcześniej z pracy. Był jeden z tych szarych, zimowych dni, kiedy chcesz tylko zrzucić buty i zwinąć się na kanapie z herbatą. Ale coś mnie tknęło, żeby przejść przez park zamiast iść prosto do domu. Nie wiem dlaczego – może dlatego, że na co dzień nie pozwalam sobie na takie spontaniczności.
Zobaczyłam ich, zanim zdążyłam pojąć, co widzę. Marianna siedziała na ławce z Pawłem, przyjacielem rodziny, tym, który zawsze przynosił wino na kolacje i rozśmieszał nasze dzieci. Ich głowy były pochylone blisko siebie. Paweł dotknął jej dłoni, a ona nie cofnęła ręki. Wręcz przeciwnie – uśmiechnęła się do niego w sposób, jakiego nigdy nie widziałam w jej oczach.
Zamarłam. „To nie może być to, co myślę,” próbowałam się oszukać. Ale nie potrafiłam odwrócić wzroku. Kiedy Paweł pochylił się, żeby ją pocałować, odwróciłam się i odeszłam szybko, niemal biegiem.
W drodze do domu w głowie miałam chaos. „Marianna? Święta Marianna, co tydzień w kościele? Pawła znam od lat! Jak mogli?” Jednocześnie wiedziałam, że nie mogę o tym zapomnieć. Nie potrafiłabym spojrzeć im w twarz, udając, że nic się nie stało. Ale co ja mam zrobić? Co powiedzieć? Radek nigdy mi nie uwierzy.
Byłam na nią zła
Następnego dnia Marianna przyszła do nas wcześniej, by pomóc w przygotowaniach do wigilii. Weszła pewnym krokiem, jakby to był jej dom. Zrzuciła płaszcz na krzesło i od razu zaczęła rozdawać polecenia.
– Radek, powieś lampki na choince. Olu, mam nadzieję, że ciasto makowe jest gotowe? – rzuciła, nawet nie patrząc w moją stronę.
Zignorowałam jej ton i zajęłam się pierogami. Lepienie ich zawsze mnie uspokajało, ale dziś moje dłonie trzęsły się przy każdej próbie zaklejenia farszu. Marianna stanęła obok mnie, patrząc krytycznie.
– Pierogi powinny być cieńsze. Takie grube ciasto jest ciężkostrawne – zauważyła, nie kryjąc dezaprobaty.
Wzięłam głęboki oddech i odłożyłam jednego zlepionego pieroga na tacę. W końcu nie wytrzymałam.
– Może nie każdy musi udawać perfekcyjnego – powiedziałam chłodno.
Jej spojrzenie natychmiast się wyostrzyło.
– Masz coś na myśli, Olu? Bo wydaje mi się, że ostatnio jesteś bardziej drażliwa.
– Nie, wszystko w porządku – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Chociaż... może nie wszyscy tutaj są tacy, za jakich się podają.
Marianna przestała wałkować ciasto i zmrużyła oczy.
– O czym ty mówisz?
– Na pewno niczego się nie domyślasz? – rzuciłam, patrząc jej prosto w oczy.
Atmosfera zgęstniała, ale zanim Marianna zdążyła odpowiedzieć, do kuchni wszedł Radek.
– Co tu tak cicho? Lepiej się pospieszcie, dzieci czekają na kolację!
Marianna odwróciła się od stołu z lodowatym uśmiechem, ale czułam, że wyczuła napięcie. I wiedziałam, że to dopiero początek.
Powiedziałam jej, że wiem
Gotowanie wigilijnego kompotu z suszu zawsze było zadaniem Marianny. W kuchni unosił się zapach suszonych śliwek i cynamonu, a ona mieszała w garnku, jakby nic nie mogło zmącić jej spokoju. Radek bawił się z dziećmi w salonie, a ja tylko czekałam na odpowiedni moment, czując, że zaraz pęknę.
Marianna odwróciła się do mnie, trzymając łyżkę, z której kapał bursztynowy płyn.
– Spróbujesz, czy jest wystarczająco słodki? – zapytała neutralnym tonem.
Nie odpowiedziałam.
– Marianna, możemy porozmawiać? – powiedziałam, próbując opanować drżenie głosu.
Uniosła brwi, zaskoczona.
– Teraz? Przecież jeszcze tyle do zrobienia.
– To ważne – naciskałam.
Zamknęłyśmy się w małym pokoju obok kuchni. Atmosfera była tak gęsta, że miałam wrażenie, iż ledwo mogę oddychać.
– Co się dzieje? – zapytała, udając spokój, choć w jej oczach mignął niepokój.
Nie zamierzałam się wycofać.
– Widziałam was. W parku.
Marianna na moment zamarła, po czym odłożyła łyżkę na parapet.
– O czym ty mówisz?
– Ty wiesz o czym. Ciebie i Pawła. Jak cię trzymał za rękę, jak cię pocałował.
Teściowa była zaskoczona
Jej twarz stężała. Próbowała coś powiedzieć, ale w końcu tylko westchnęła, odwracając wzrok.
– To nie jest takie proste – powiedziała cicho.
– Nie jest proste? Ty wiesz, co robisz?! Wszyscy ci ufają! Twój mąż, Radek...
– Myślisz, że mój mąż jeszcze mnie zauważa? Od lat żyjemy obok siebie, nie razem... To po prostu się wydarzyło.
Nie mogłam uwierzyć w jej słowa. Patrzyłam na nią, czując jednocześnie wściekłość i smutek.
– To nie usprawiedliwia tego, co robisz – wycedziłam.
Marianna zbliżyła się do mnie, patrząc mi prosto w oczy.
– Proszę, Olu. Dla dobra tej rodziny. Nie mów nikomu.
Zacisnęłam pięści, po czym wróciłam do kuchni, zostawiając ją w korytarzu z jej kłamstwami i winą.
Nie podzieliłam się opłatkiem
Kolacja wigilijna była napięta od samego początku. Dzieci radośnie śpiewały kolędy, a Radek z uśmiechem rozkładał talerze, próbując stworzyć atmosferę ciepła i radości. Marianna siedziała na swoim ulubionym miejscu, przy stole, jak królowa – pewna siebie, uśmiechnięta, jakby nic na świecie nie mogło jej zmartwić. Ja czułam, że nie wytrzymam.
Gdy przyszła pora na dzielenie się opłatkiem, podeszłam najpierw do dzieci, potem do Radka. W jego oczach widziałam szczerość i miłość, kiedy życzył mi zdrowia i spokoju. Ale kiedy przyszła kolej na Mariannę, poczułam, jak moja dłoń zaciska się na kawałku opłatka.
Marianna spojrzała na mnie wyczekująco, z uprzejmym uśmiechem, jakby czekała na zwyczajowe życzenia. Ale nie mogłam.
– Nie mogę – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć.
Wszyscy przy stole zamilkli. Radek spojrzał na mnie zaskoczony.
– Olu, co się dzieje? – zapytał, próbując zrozumieć.
Marianna milczała, patrząc na mnie uważnie.
– Po prostu… nie potrafię złożyć szczerych życzeń – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
Przy stole zapadła cisza tak głęboka, że słychać było tylko trzaskanie drewna w kominku.
– Może lepiej wróćmy do jedzenia – powiedziała Marianna z wymuszonym spokojem, łamiąc pierwszy kawałek opłatka z Radkiem.
Czułam, że moje słowa zostawiły ślad, ale świąteczna harmonia już nie wróciła. Przy każdym dźwięku sztućców na talerzach czułam ciężar niedopowiedzianych prawd, który nie pozwalał mi oddychać.
Atmosfera była napięta
Święta minęły w napiętej atmosferze, która zdawała się zawisnąć nad całą rodziną jak niewypowiedziana groźba. Po kolacji wigilijnej nikt już nie próbował udawać radości. Nawet dzieci wyczuły, że coś jest nie tak.
Nie powiedziałam Radkowi prawdy, ale czułam, że to tylko kwestia czasu, zanim coś pęknie. Moja relacja z Marianną była już nie do naprawienia. Unikałyśmy siebie przez resztę świąt, jakby obie bały się, że jedno słowo za dużo wywoła burzę, której nikt nie zatrzyma.
Gdy w drugi dzień świąt wyjeżdżali, stałam w oknie i patrzyłam, jak ich samochód znika za rogiem. Zamiast ulgi czułam tylko pustkę. W głowie krążyło mi jedno pytanie: „Jak długo można żyć w kłamstwie, zanim wszystko się rozpadnie?”
Te święta nie zostawiły miejsca na pojednanie, tylko na niedopowiedzenia i żal. Czułam, że wkraczamy w nowy rok, niosąc ciężar, który nas prędzej czy później przygniecie.
Aleksandra, 32 lata