„W Wigilię podałam kluski z makiem i z migdałami. Nie sądziłam, że świąteczne danie wywoła takie zamieszanie przy stole”
„Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Głos należał do mojego brata. Tego samego, który od czterech lat nie raczył pojawić się na żadnych świętach, nie odpisywał na wiadomości i robił z siebie ofiarę rodzinnego spisku”.

- Redakcja
Wigilia zawsze była wydarzeniem pełnym napięcia – takim z tych, co to się przygotowuje miesiącami, a i tak na końcu ktoś płacze w łazience. Teoretycznie chodziło o wspólne bycie razem, dzielenie się opłatkiem i miłością, ale w praktyce – wiadomo. Każdy miał swoje oczekiwania, swoje animozje i te ciche żale, które wyłażą na wierzch, gdy tylko zupa grzybowa nie ma wystarczająco pieprzu.
Zawsze byłam tą, która spina wszystko do kupy – to ja szykowałam stół, dekoracje, jedzenie. Niby z pomocą męża i dzieci, ale umówmy się: ich „pomoc” kończyła się na przyniesieniu krzeseł z piwnicy i ewentualnie ustawieniu serwetek. A ja chciałam, żeby było idealnie. Żeby nikt nie miał pretekstu do kręcenia nosem. W tym roku postanowiłam odświeżyć klasykę – zamiast klasycznych klusek z makiem zrobiłam wersję z migdałami. Może niekoniecznie „po naszemu”, ale za to ładnie wyglądało i pachniało bajecznie. Nie spodziewałam się jednak, że jedno z pozoru niewinne danie sprawi, że z kolacji wigilijnej zrobi się… rodzinna wojna.
Skrytykowała moje danie
Zaczęło się tuż po tym, jak podałam kluski na stół. Stały w eleganckiej misie, posypane płatkami migdałów i polane miodem. Pachniały wanilią i skórką pomarańczową. Wyglądały jak z katalogu.
– A to co? – spytała ciocia, marszcząc brwi, jakby właśnie zobaczyła na stole żabie udka.
– Kluski z makiem – odpowiedziałam spokojnie, choć już wiedziałam, że zaraz zacznie się kabaret.
– Z makiem? A to białe?
– Migdały – powiedziałam. – Taki dodatek, żeby było bardziej świątecznie.
– Aha… – mruknęła, biorąc łyżkę, jakby chciała nią stłuc robaka. – U nas w domu się takich cudów nie robiło. Mak to mak. Bez migdałów i bez wydziwiania.
– Czasy się zmieniają – wtrąciła moja siostra. – A ja na przykład lubię, jak jest inaczej. Nie wszystko musi smakować jak u babci w 1985.
– Babcia przynajmniej wiedziała, jak gotować – burknęła ciocia. – A nie jakieś eksperymenty wigilijne z telewizji śniadaniowej.
– No właśnie, może to z jakiegoś bloga? – dorzucił mój mąż, z łyżką już w połowie drogi do ust.
– Zjadłeś już? – zapytałam.
– Zjadłem. I bardzo dobre. Chociaż bardziej deser niż danie postne – przyznał.
– No właśnie – sapnęła ciocia. – Deser. Kluski z makiem mają być tradycyjne, a nie jak tort bezowy!
– To może niech ciocia nie je? – palnęła nagle moja córka, patrząc cioci prosto w oczy.
W powietrzu zawisło napięcie. I wtedy dopiero zrobiło się ciekawie.
Aż mi się ciśnienie podniosło
– Nie pyskuj do starszych – syknęła ciocia, zerkając na mnie, jakby czekała, aż dołączę do upomnienia.
– Nie pyskuję – odparła moja córka spokojnie. – Tylko skoro coś cioci nie smakuje, to po co to jeść i zatruwać atmosferę?
– No to mamy Wigilię – westchnął mój mąż, odkładając widelec. – Zawsze musi się ktoś pokłócić o żarcie.
– To nie kłótnia, tylko stwierdzenie faktu – ciocia się nie poddawała. – Od lat mówiłam, że nie ma co kombinować z menu. A ty, kochana, się zawsze musisz popisać.
– Popisać? – uniosłam brwi. – Przepraszam bardzo, ale to są kluski z makiem, a nie krewetki po tajsku.
– No właśnie! – podchwyciła siostra. – Tradycja, tylko z drobnym twistem. Migdały chyba jeszcze nie są zakazane w Kościele?
– Tylko po co ten twist? – ciocia aż się zaczerwieniła. – Jak człowiek siada do stołu wigilijnego, to nie chce się zastanawiać, czy mak jest wegański, czy bezglutenowy!
– Co to ma do rzeczy? – zapytałam, czując, że zaczyna mnie nosić. – Po prostu chciałam, żeby było smacznie i ładnie. Tylko tyle.
– A wyszło jak zawsze – wtrącił mój kuzyn spod okna. – Ktoś się obrazi, ktoś rzuci talerzem, a babcia udaje, że nie słyszy, bo przecież kolędy lecą w tle.
– I tak się właśnie tworzy magia świąt – powiedział ironicznie mój mąż i nalał sobie kompotu.
– A ja tam lubię te kluski – powiedział cicho mój syn, który do tej pory siedział bez słowa. – I te płatki są dobre. Chrupią.
Na chwilę zapadła cisza. I wtedy właśnie zadzwonił domofon.
Myślałam, że się przesłyszałam
– Kto to może być o tej porze? – zapytała babcia, ściszając kolędy z telewizora. – Przecież wszyscy są…
Zerknęłam na zegarek. Siedemnasta trzydzieści. Może sąsiedzi pomylili guziki?
– Idę otworzyć – powiedziałam, wstając od stołu.
Gdy podeszłam do domofonu i usłyszałam głos, przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam.
– Cześć… To ja. Mogę wejść?
Głos należał do mojego brata. Tego samego, który od czterech lat nie raczył pojawić się na żadnych świętach, nie odpisywał na wiadomości i robił z siebie ofiarę rodzinnego spisku.
– Ty? – wydukałam. – Przecież… Przecież mówiłeś, że w tym roku jesteś za granicą.
– Zmieniłem plany. Przyszedłem na kluski z makiem. I żeby pogadać.
Wcisnęłam przycisk. I zanim jeszcze zdążyłam wrócić do stołu, wszyscy już wiedzieli.
– Kto przyszedł? – ciocia uniosła się z krzesła, jakby właśnie ogłoszono wygraną w totka.
– On – rzuciłam krótko.
– On? – powtórzyła babcia. – Nie… nie mówisz chyba o...
– Mówię.
Drzwi się otworzyły. W progu stanął mój brat.
– Dobry wieczór wszystkim. Wesołych świąt.
Zapadła cisza. Nawet dzieciaki zamilkły.
– Wesołych – odpowiedziała po chwili babcia, wstając. – Dawno cię nie było, Wojtek.
– Wiem. Dlatego dziś przyszedłem. Nie po to, żeby robić przedstawienie. Tylko... żeby spróbować tych twoich klusek, siostra.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
Z trudem powstrzymałam śmiech
Wojtek zdjął kurtkę i usiadł przy stole. Cisza była taka, że słychać było kapanie barszczu z chochli do wazy.
– To może... – zaczęłam niezręcznie. – Podam ci talerz?
– Kluski poproszę – uśmiechnął się. – Po to przyszedłem.
Podałam mu miskę. Nabrał solidną porcję, jakby chciał udowodnić, że nie przyszedł tylko „na chwilę”.
– No proszę – mruknęła ciocia. – Ledwo wszedł, już się dorwał do tych twoich klusek. Świat się kończy.
– Ciociu, błagam – jęknęła moja córka. – Może chociaż przez pięć minut nie komentuj wszystkiego?
– Ja tylko stwierdzam fakty – burknęła.
Wojtek włożył sobie pierwszą łyżkę do ust i… zamknął oczy. Na moment.
– Mhm. Dobre. Bardzo dobre. Te migdały robią robotę.
– Dzięki – odpowiedziałam z zaskoczeniem. – Naprawdę ci smakują?
– No pewnie. Przecież nie przyszedłem się kłócić o kuchnię. Przyszedłem, bo... mam dosyć świąt bez rodziny.
Babcia wzięła łyżkę, jakby ten tekst ją przekonał bardziej niż wszystkie kazania z ambony.
– Dobrze, że przyszedłeś – powiedziała cicho.
– Też się cieszę – odpowiedział Wojtek. – Tylko... wiem, że nie wszystkim jest wszystko jedno.
Spojrzał w stronę cioci. Ta odchrząknęła, wzięła łyżkę i z absolutnie nieprzekonującą miną powiedziała:
– No dobrze, daj mi tych cudacznych klusek.
Z trudem powstrzymałam śmiech.
Poprosił o dokładkę
Wojtek dolał sobie kompotu, siorbnął cicho i powiedział:
– Wiesz, siostra... te kluski to jakiś magiczny przepis czy z dyskontu?
– Sekret tkwi w skórce pomarańczowej – odpowiedziałam, kręcąc łyżką w misce. – I w tym, że człowiek się przy nich narobi, a potem i tak usłyszy, że smakują jak karma dla królika.
– No ale efekt był – uśmiechnął się. – Zadziałały jak wezwanie duchów. Przyszedłem jak zaczarowany.
– Trochę późno, nie? – burknęła ciocia, znów jakby nie umiała się powstrzymać. – Cztery lata ciszy i nagle pach! Migdały i świąteczna iluminacja.
– Ciociu – odezwała się moja córka, odkładając łyżkę. – Może to właśnie magia świąt? Ludzie wracają, kluski pachną, a ty... jak zwykle musisz wszystko zepsuć.
– Przepraszam, że się odezwałam – odpowiedziała ciocia z teatralną miną męczennicy. – Naprawdę, przepraszam, że jeszcze mnie nie wymazaliście z rodziny. Może za rok zróbcie kolację przez internet, to się nie wtrącę!
– Albo po prostu przyjdź, zjedz, podziękuj i idź spać – mruknęła siostra.
– Dziewczyny, dość – wtrąciła babcia, gładząc obrus. – To są święta. Nie musicie się kochać, ale możecie nie mówić wszystkiego, co myślicie.
Zapadła cisza, a potem Wojtek wstał i podszedł do mnie z miską w ręce.
– Dasz dokładkę?
– Tylko dla tych, co chwalą.
– Kluski idealne, ale rodzina...
I kiedy już nalałam, dodałam półgłosem:
– Jak mi ktoś jeszcze powie, że kuchnia to nie pole bitwy, to go zaproszę na Wigilię.
Byłam zadowolona
Wieczór zbliżał się do końca. Wojtek siedział obok babci, z którą rozmawiał pierwszy raz od lat, a ciocia – o dziwo – milczała, zajęta obieraniem mandarynek. Nikt już nie komentował klusek z migdałami.
– Wiesz co, siostra? – Wojtek podszedł do mnie, opierając się o framugę. – Fajnie, że mnie wpuściłaś. I że się nie rzuciłaś we mnie widelcem.
– Chciałam, ale byłam zbyt zmęczona – odparłam z przekąsem. – Poza tym nie warto się bić przy stole, skoro są inne formy tortury. Na przykład bycie razem.
– Brzmisz jak nasza matka.
– Staram się.
Spojrzałam na stół – rozgardiasz, okruszki, puste półmiski. I mimo wszystko... było dobrze.
– A kluski? – zapytałam półżartem. – Przebiją babcine?
– Nie wiem – uśmiechnął się. – Ale zapach migdałów będę teraz kojarzył z… odwilżą.
– O, poetycko. Dajesz radę jak na faceta po czterech latach milczenia.
– No. Tylko nie każ mi co roku przychodzić.
– Zobaczymy, co powie ciocia.
Spojrzałyśmy w jej stronę – właśnie podsuwała mojemu synowi dokładkę klusek.
– Zaskoczenie roku – szepnął Wojtek.
– Migdały mają moc – odparłam.
Z kuchni dobiegł głos mojej córki:
– Mamo, zrób te kluski za rok tak samo, dobra?
– Zobaczymy – uśmiechnęłam się. – Jak się nie pokłócimy do Wielkanocy, to może nawet podwoję porcję.
Mariola, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tłumaczyłam córce, że Mikołaj może w tym roku nie przyjść. Nie chciałam niszczyć jej marzeń, ale musiała znać prawdę”
- „Teściowa na Wigilii urządziła mi inspekcję czystości. Zamiast śpiewać kolędy, wyśpiewałam jej, co o niej myślę”
- „7 dni stałam przy garach, a synowa na wigilii i tak pluła moim barszczem. Paniusia nie znajdzie miejsca przy moim stole”