Reklama

Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że moje życie potoczyło się tak cicho. Nie dramatycznie, nie spektakularnie, nie z hukiem. Po prostu... cicho. Przyszłam na świat jako cicha dziewczynka, bez płaczu. Przeszłam przez szkołę, studia, pracę – wszystko cicho, z dobrymi ocenami, bez wybuchów, bez skandali. Michała poznałam na uczelni. Zakochaliśmy się – tak przynajmniej wtedy myślałam – i pobraliśmy się zaraz po studiach. Dzisiaj mamy po trzydzieści kilka lat i jesteśmy jak meble w tym samym pokoju. Stoją obok siebie, potrzebne, stabilne, ale bez żadnego napięcia między nimi.

Michał jest „w porządku”. Pracuje, nie pije, jest miły. Od czasu do czasu zrobi zakupy, raz w tygodniu sam z siebie włączy pralkę, ale kiedy wracam do domu i on pyta: „Jak w pracy?”, wiem, że nie czeka na odpowiedź. Odkładam płaszcz, gotuję makaron, oglądamy coś razem, a potem każde z nas przewraca się na bok w swoim kącie łóżka. Nie mam kochanka. Nie mam planu. Mam tylko wrażenie, że nie żyję naprawdę. Jakby coś we mnie uparcie spało. Albo jakbym była przezroczysta.

Co roku jeździmy na Wigilię do jego rodziców. Tak samo – te same talerze, te same dania, ten sam żart teścia o karpiu i ta sama udawana radość z prezentów. Michał się śmieje, ja się uśmiecham. Teściowa krzywo patrzy, jak mam czerwoną szminkę. Wiem, co mnie czeka. Znam każdy gest. Tylko że te święta nie były takie same. Coś się stało. Coś, czego nie planowałam. Coś, co mogło mnie zniszczyć. Może nadal może, ale muszę to opowiedzieć. Choćby po to, by nie zwariować. To była Wigilia, której nie zapomnę. Bo pocałował mnie brat mojego męża. A potem… było już tylko gorzej.

Spojrzał prosto na mnie

Weszliśmy do domu teściów parę minut przed siedemnastą. Już z korytarza słyszałam znajome odgłosy – stuk naczyń, pośpieszne szepty, stłumiony śmiech ciotki Jadzi. Michał od razu poszedł pomóc ojcu przy rozstawianiu krzeseł, a ja zdjęłam płaszcz i powiesiłam go w tym samym miejscu co zawsze. To wszystko było tak przewidywalne, że mogłabym zamknąć oczy i przejść przez ten wieczór bez jednego zaskoczenia, ale wtedy drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem. Wojtek. Stanął w progu z torbą podróżną, niedogolony, w ciemnym płaszczu, który wyglądał jakby miał już swoje lata. Nie rozglądał się po mieszkaniu – spojrzał prosto na mnie. I tylko na mnie. Uśmiech nie był ciepły. Raczej ironiczny, jakby coś wiedział. Michał rzucił się do niego, zaskoczony, ale radosny.

– No proszę, patrzcie, kto to się pojawił! Wojtek! Myślałem, że jednak cię nie będzie.

– Czasem człowiek robi głupie rzeczy, na przykład wraca na Wigilię do rodzinnego cyrku – odpowiedział spokojnie, jakby ten tekst był specjalnie przygotowany.

Potem ruszył w głąb mieszkania, mijając mnie tak blisko, że poczułam jego perfumy. Te same co kiedyś. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Przypomniało mi się, jak siedzieliśmy kiedyś razem w kuchni w mieszkaniu Michała. Michała wtedy nie było. Poszedł po coś do sklepu, a my zostaliśmy sami. Rozmawialiśmy o jakimś filmie, a potem o życiu. Wojtek był inny niż jego brat – bezpośredni, cyniczny, śmieszny w sposób, który zostaje w głowie. Tamtego wieczoru wypiliśmy po lampce wina i rozmawialiśmy jeszcze godzinę. Może dwie. Flirtowaliśmy, choć nigdy się do tego nie przyznałam. Potem kontakt się urwał, jakby nic się nie wydarzyło. Może rzeczywiście się nie wydarzyło. Do dziś nie wiedziałam, co o tym myśleć. Wojtek usiadł przy stole naprzeciwko mnie. Gdy mama Michała podała barszcz, rzucił niedbale:

– No i co, dalej mamy święta jak z reklamy? Te same zasłonki, ten sam karp, tylko ludzie starsi.

Michał uśmiechnął się z zażenowaniem.

– Daj spokój. Chociaż raz w roku można zjeść normalnie i nie narzekać.

– Jasne. Nic tylko celebrować – odburknął, nabierając barszczu. Spojrzał na mnie znad łyżki. – Nie zmieniłaś się. Albo właśnie… bardzo się zmieniłaś.

Udawałam, że nie słyszę, ale poczułam, jak skóra mi się napina. Michał, zapatrzony w telefon ojca, nie zauważył niczego. Nie wiedziałam, czy to był komplement, czy złośliwość, ale spojrzenie Wojtka było dłuższe, niż powinno. Pamiętałam, że kiedyś też tak na mnie patrzył. Tylko wtedy byłam pewna, że to nic nie znaczy. Teraz już nie byłam taka pewna.

Pocałował mnie przy śmietniku

Kolacja dobiegała końca. Michał rozmawiał z ojcem o jakimś samochodzie, który planowali kupić wiosną. Teściowa przynosiła po kolei ciasta – sernik, makowiec, keks – jakby bała się, że bez nich wieczerza nie będzie uznana za pełną. Siedziałam obok Michała, grzecznie kiwając głową i wkładając do ust kolejne kawałki, ale myślami byłam gdzie indziej. Przede mną siedział Wojtek. Nie jadł ciasta. Wodził wzrokiem po stole, co chwilę zatrzymując spojrzenie na mnie. Jakby coś planował. Po chwili odezwał się nagle.

– Kto wynosi śmieci po kolacji?

Zapadła cisza. Michał machnął ręką.

– Niech Joanna pójdzie, zawsze to kilka minut oddechu – zażartował. – Chyba że chcesz się przejść, Wojtek.

– Właśnie. Przejdę się – powiedział, biorąc torbę z opakowaniami po prezentach i pustymi pudełkami po ciastkach. – Asia, pomożesz?

Nie spojrzałam na Michała. Skinęłam tylko głową. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robię. Może dlatego, że od kilku godzin czułam, jak coś się we mnie zbiera. Jakieś napięcie. Ciekawość. Może tęsknota za czymś, co kiedyś było we mnie żywe. Zeszliśmy po schodach bez słowa. W windzie panowało dziwne napięcie. Nie dotykaliśmy się, nie rozmawialiśmy, ale czułam jego obecność jak coś fizycznego. Na zewnątrz było zimno, śnieg skrzypiał pod butami. Zimne światło latarni odbijało się w błyszczących śmietnikach. Podeszliśmy razem, otworzył klapę kontenera, wrzucił torby. Zatrzymał się. Odwrócił się do mnie. Stał blisko. Za blisko.

– Joanna... – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Widziałam tylko jego twarz, teraz znacznie poważniejszą niż przy stole. Nie uśmiechał się. Nie żartował. Patrzył na mnie, jakby coś właśnie postanowił. Zrobił krok. Potem drugi. Nasze twarze dzieliły centymetry. Mógłby się cofnąć. Ja mogłam się cofnąć, ale nie zrobiłam tego. Nie zdążyłam. Albo nie chciałam zdążyć. Pocałował mnie. Nie delikatnie. Nie przypadkiem. To był pocałunek pełen napięcia, nagły, krótki, namiętny. Zdążyłam zamknąć oczy i poczuć jego oddech. A potem się odsunął.

– Przepraszam – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Całe ciało mi drżało. Czułam na ustach jego smak. Chciałam go z siebie zetrzeć, ale nie teraz. Jeszcze nie teraz. Wróciliśmy na górę w milczeniu. Michał nawet nie zauważył, że nas nie było dobre dziesięć minut. Nadal opowiadał coś matce. Usiedliśmy przy stole jakby nigdy nic, ale serce waliło mi jak szalone.

Staliśmy między drzewami

Pierwszy dzień świąt zawsze wyglądał tak samo. Poranne lenistwo, herbata w kuchni, potem długie śniadanie przeciągane do południa. Michał w piżamie siedział z ojcem przy stole, oglądając jakiś powtórkowy program. Teściowa opowiadała cioci Jadzi, że makowiec wyszedł jej tym razem wyjątkowo udany. Nikt nie pytał mnie o nic. I dobrze. Nie byłam gotowa mówić. Pies szczekał przy drzwiach. Znów ktoś zapomniał go rano wyprowadzić.

– Asia, może byś poszła z Reksiem? – zaproponował teść. – On cię lubi, zawsze ładnie chodzi przy nodze.

Zanim odpowiedziałam, Wojtek podniósł się z fotela.

– Pójdę z nią. Przyda mi się spacer.

Michał nawet nie oderwał wzroku od telewizora.

– Dobra, tylko nie zgubcie go, bo matka się wścieknie.

Zapięliśmy smycz i zeszliśmy na dół. Nie rozmawialiśmy od razu. Reks ciągnął do przodu, a my szliśmy za nim, z rękami w kieszeniach, w tej samej ciszy, co wczoraj przy śmietnikach. Tylko że tym razem ona nie była już neutralna. Była pełna. Po kilku minutach to Wojtek pierwszy się odezwał.

– Nie udawaj, że nic się nie stało.

Zatrzymałam się. Spojrzałam na niego.

– Nie wiem, co my robimy. To nie powinno się dziać.

– W końcu coś się dzieje – odpowiedział bez emocji. – Z tobą. Z nami.

– Nie ma żadnego „nas” – powiedziałam cicho. – Jestem żoną twojego brata.

– Ale czy ty czujesz się jak jego żona?

Zawahałam się. To pytanie zadałam sobie już setki razy, ale dopiero teraz ktoś inny wypowiedział je na głos. I tak to bolało. Bo znałam odpowiedź. Nie powiedziałam nic. Poszliśmy dalej. Reks szedł spokojniej, jakby wyczuwał napięcie. Wyszliśmy poza osiedle, na skraj parku. Tam, między drzewami, Wojtek pociągnął mnie za rękę. Zatrzymał się. Przez chwilę patrzył mi w oczy, a potem znów mnie pocałował. Tym razem dłużej. Delikatniej. A ja znów się nie odsunęłam. Nie trzeba mówić wszystkiego. Nie trzeba opisywać każdej minuty. Powiem tylko, że staliśmy tam długo. Zbyt długo. Kiedy wróciliśmy, Reks był zadowolony, obwąchiwał wszystkich po kolei, jakby chciał pokazać, że był na najważniejszym spacerze w życiu. My weszliśmy razem, ale każde poszło w swoją stronę. Michał nadal był w piżamie. Nadal rozmawiał z ojcem. Spojrzał na mnie i powiedział:

Długo was nie było. Reks chyba zadowolony, co?

– Chyba tak – odpowiedziałam, nie patrząc na Wojtka.

Nie wiem, czy ktoś coś zauważył, ale ja już nie byłam tą samą Joanną, która wczoraj stała przy śmietniku.

Czułam się rozdarta

Zamknęłam się w łazience. Przekręciłam zamek i opadłam na krawędź wanny. Oparłam łokcie na kolanach, dłonie wsparłam o czoło. Przez chwilę po prostu siedziałam. Cicho. Z zamkniętymi oczami. Później podniosłam wzrok na lustro. Wpatrywała się we mnie kobieta, którą trudno było rozpoznać. Miała rozsądne oczy, lekko poszarzałą cerę i włosy spięte w niedbały koczek. To była twarz kogoś, kto od lat nie robił nic spontanicznego. Nic nie ryzykował. Niczego nie pragnął.

– Co ja zrobiłam? – zapytałam cicho, jakby odbicie mogło odpowiedzieć.

Przesunęłam dłonią po policzku. Skóra jeszcze pamiętała jego dotyk. Czułam się rozdarta. W jednej chwili – potwornie winna, w następnej – dziwnie silna. Jakbym przypomniała sobie, że wciąż jestem kobietą, że ktoś jeszcze może na mnie patrzeć z uwagą. Z pragnieniem, ale przecież to był Wojtek. Brat mojego męża. Westchnęłam, wstałam i odkręciłam kran. Oparłam dłonie o zimną umywalkę. Próbowałam się zebrać. Na zewnątrz było słychać ciche kroki na korytarzu. Ktoś przeszedł, ktoś coś powiedział. Potem zapadła cisza. Zanim wyszłam, jeszcze raz spojrzałam na siebie. Twarz bez wyrazu, ale w oczach było coś, czego wcześniej tam nie widziałam. Wieczorem Michał wszedł do pokoju, w którym siedziałam z książką, której nawet nie próbowałam czytać. Usiadł obok mnie i powiedział:

– Dobrze, że z nami jesteś, Asia. Mama cię bardzo lubi. Powiedziała dziś, że z tobą jakoś tak spokojniej jest przy stole.

Uśmiechnęłam się, ale nie odpowiedziałam. Zrobiło mi się gorąco.

– I dobrze, że z Wojtkiem pogadałaś. On zawsze z tobą lepiej się dogadywał niż z kimkolwiek z nas – dodał jeszcze. – Może trochę się ogarnie, kto wie.

Nie mogłam patrzeć mu w oczy. Skinęłam tylko głową i przytuliłam się do niego lekko jak zawsze. Automatycznie. W duchu chciałam zniknąć. Michał był miły. Dobry. Ciepły. Może nawet próbował się starać, ale ja... ja siedziałam obok niego, ze wspomnieniem cudzych ust na swoich. I nie umiałam poczuć nic, prócz ciężaru w piersi.

To był błąd, ale nie żałuję

W dzień wyjazdu pakowaliśmy się w ciszy. Michał z ojcem wynosili walizki do samochodu, teściowa podawała nam na drogę termos z herbatą i pojemnik z ciastem, które „koniecznie trzeba zjeść jeszcze dzisiaj”. Wszystko było przewidywalne, znajome. I właśnie dlatego czułam się, jakby brakowało mi tchu. Wojtek stał w kuchni, oparty o framugę drzwi. Nie jadł, nie mówił, tylko patrzył. Zerknęłam na Michała. Był na zewnątrz, wkładał do bagażnika ostatnie torby. Wiedziałam, że mam może minutę. Może mniej. Podeszłam do Wojtka. Nie podniósł głowy, dopóki nie stanęłam tuż przed nim. Wtedy spojrzał.

– To się nie powtórzy – powiedziałam cicho.

– Nie musisz udawać – odpowiedział spokojnie. – Tobie też tego brakowało.

Zacisnęłam dłonie w kieszeniach. Nie chciałam, żeby widział, że drżą.

To był błąd – powiedziałam powoli. – Ale… nie żałuję. Bo przypomniałeś mi, że jeszcze czuję.

Na chwilę zapadła cisza. Taka, w której nie wiadomo, co powinno paść dalej, ale nic już nie mówiłam. Odwróciłam się i odeszłam. W samochodzie Michał był zadowolony. Mówił o jakimś nowym programie, o tym, że może w styczniu wybierzemy się na weekend tylko we dwoje. Kiwałam głową. Uśmiechałam się w odpowiednich momentach, ale nic nie docierało. Myślami byłam w tej kuchni. Przy drzwiach. Wśród spojrzeń i niewypowiedzianych słów. Nie czułam się lepsza. Ani silniejsza. Czułam się rozdarta, jakby jakaś część mnie właśnie została za tymi drzwiami. Albo może właśnie się obudziła.

Joanna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama