Reklama

Wziąłem w pracy drugą zmianę. Niech inni odpoczną z bliskimi. Spojrzałem na zegarek. Minęła dopiero dziewiętnasta. Jak ten czas wolno leci... Jeszcze cztery długie godziny za kółkiem. Kończyłem robotę dopiero przed północą. Sam się zgodziłem wziąć tę ostatnią zmianę w Wigilię. Szkoda mi było kumpli, którzy spieszyli się do domów, gdzie czekały na nich rodziny.
Ja miałem zupełnie inną sytuację.

Reklama

Wiele lat temu owdowiałem i nie związałem się już z nikim, obie córki wyszły się za mąż i zamieszkały daleko od domu, nie miałem się więc gdzie spieszyć. I dlatego, jak co roku w Wigilię, wpisałem się na popołudniową zmianę. No bo skąd mogłem wiedzieć, że tym razem moje święta będą wyglądać inaczej niż zazwyczaj?

Jazda po mieście przebiegała spokojnie, ludziska już nie kręcili się po ulicach, o tej porze zasiadali już pewnie do kolacji. Pomyślałem o dzieciakach, jak tam sobie dają same radę,
i westchnęłam ciężko. Oj, nielekko mi było w ten dzień na sercu.

Córka przyjechała niespodziewanie

Otóż, dwa dni wcześniej, niespodziewanie przyjechała do mnie córka z trójką szkrabów, choć wcześniej mówiła, że nie dadzą rady przyjechać. Co prawda najstarszy, Maciek, przewyższał mnie już wzrostem, ale zawsze to jeszcze dzieciak. Jesienią skończył dopiero 15 lat. Gdy zobaczyłem ich na progu swojego mieszkania, po prostu słów mi zabrakło.

– Nie uprzedzałam cię, tato, telefonicznie, bo znowu zacząłbyś mnie przekonywać – powiedziała Wiesia, zanim zdążyłem się odezwać. – Że rodzina, że święta… – rozpłakała się. – Teraz tylko ty jesteś naszą rodziną, i dlatego przyjechaliśmy do ciebie – wskazała sporych rozmiarów pakunki. – Zrobiłam zakupy, wszystko przygotuję, uszka, karpia, kapustę tak jak lubisz, kluski z makiem dla dzieci… – załkała i ukryła twarz w dłoniach.

Zięć był łajdakiem

Wyglądało na to, że nie może już dalej mówić. Spojrzałem na swoje wnuki. Nie mieli tęgich min, a Maciek tylko wzruszył ramionami i wyszeptał, że rodzice się pokłócili. Przy szklance herbaty Wiesia wreszcie się trochę uspokoiła – i opowiedziała mi o tym, co działo się ostatnimi czasy w ich domu. Już wcześniej domyślałem się, że jej i Karolowi nie za bardzo się układa, że ciężko im, bo pensje mieli oboje niewielkie, a troje dzieci trzeba przecież nakarmić, ubrać, podręczniki kupić. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że zięć poszuka rozwiązania problemów w ramionach innej kobiety. Wiesia postawiła mu ultimatum, a on wybrał… tamtą. Głupi chłop, skoro nie pojmował, gdzie jego miejsce.

Nie mogłam zostać w domu na święta, nie zniosłabym tego, że Karola nie będzie w Wigilię – płakała córka. – Więc przyjechaliśmy, wszyscy.

Nie za bardzo popierałem taki sposób rozwiązania tej sytuacji, ale Wiesia była roztrzęsiona, więc nie powiedziałem ani słowa. Poprosiłem, żeby się rozgościli, uprzedzając, że kolację wigilijną będą musieli zjeść sami, bo ja mam zmianę prawie do północy, i już dam rady zmienić grafiku.

– Tato, ty się nic nie martw, ja wszystko przygotuję – widziałem, że Wiesia stara się jakoś pozbierać. – Zjem wcześniej z dzieciakami, a potem zaczekam na ciebie i jeszcze raz zjem z tobą – po raz pierwszy się uśmiechnęła.

Wszystko było nie tak

Myślałem, że jakoś to będzie, ale w nocy przed Wigilią córka dostała ataku pęcherzyka żółciowego, tak silnego, że musiałem wezwać pogotowie. To pewnie przez ten stres, w którym ostatnio żyła... Zabrali ją, i jak się okazało, konieczna była natychmiastowa operacja. Jeszcze tego mi brakowało! Nie dość, że zmiana w wigilijny wieczór, to jeszcze wnuki same w domu, a córka w szpitalu po zabiegu.

Wigilijne przedpołudnie spędziłem w szpitalu, na szczęście z Wiesią było wszystko dobrze, mieli ją wypisać za kilka dni. Ale niewiele zdążyłem w domu przygotować do kolacji. Jedynie barszcz nastawiłem. Zresztą, nawet gdybym miał więcej czasu, to przecież ani uszek bym nie zrobił, ani kapusty nie ugotował. Zwyczajnie nie potrafię. Wszystkie te smakołyki miała przyrządzić moja córka.

– Spoko dziadek, idź do roboty, ja się tym zajmę – Maciek, widząc moją zmartwioną minę, poklepał mnie po ramieniu. – Magda mi pomoże, potrafisz usmażyć rybę, no nie?

– No tak. Chyba… – pokiwała niepewnie głową moja wnuczka.

– Macie tu pieniądze, skocz Maciek do sklepu, kup jakieś mrożone pierogi, uszka, ugotujcie barszcz. Dasz radę? – spytałem wnuka.

– Jasne – odparł wyraźnie pewny siebie. – Ty się nie stresuj, dziadek.

No i tak to wszystko właśnie wyglądało u mnie w ten wigilijny wieczór.

Poszedłem na nocną zmianę

Z ciężkim sercem wjeżdżałem na końcówkę trasy po kolejnej pętli, myślami byłem w domu, razem z dzieciakami. Popatrzyłem w lusterko – autobus był prawie pusty. Zauważyłem tylko, że na pojedynczym siedzeniu przy kasowniku, wciąż siedzi ta sama kobieta, która wsiadła na początku trasy. I wcale nie zamierza wysiąść.

Pomyślałem, że może się zdrzemnęła, ale gdy podszedłem bliżej, dostrzegłem otwarte oczy. Kobieta patrzyła w okno i wydawała się całkiem nieobecna, nawet nie zauważyła, że stanąłem przed nią. Była elegancko ubrana i bardzo zadbana, od razu wykluczyłem więc możliwość, że to zwykła pijaczka, która nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Poza tym od pijaczki wyczułbym alkohol, a ta pani pachniała ładnie perfumami.

Przepraszam, ale to już koniec trasy – powiedziałem.

Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem, i chyba dopiero po chwili zorientowała się, kim jestem. Uśmiechnęła się – zmieszana – i zaczęła nerwowo szukać czegoś w torebce.

– Ja mam bilet całodzienny, więc… – pokazała kartonik. – Jeżeli panu nie przeszkadzam, to… No, chciałabym jeszcze pojeździsz, jeżeli można.

– Mnie pani nie przeszkadza, tylko… – mimo woli roześmiałem się. – Dziś Wigilia, a pani w autobusie…

– Cóż, właśnie o to chodzi, że… – zaczęła, ale natychmiast zamilkła i odwróciła ode mnie oczy pełne łez.

Chyba nie była w nastroju do rozmowy, postanowiłem dać jej spokój.

Niech sobie pani jeździ, nic mi do tego – wzruszyłem ramionami i wróciłem na swój fotel.

Powinienem teraz zadzwonić do dzieciaków. Wystukałem numer w komórce i czekałem na połączenie, ale nikt nie podnosił słuchawki. Wsłuchiwałem się w kolejne długie sygnały, a z każdą minutą rósł mój niepokój. Co takiego tam się dzieje, że nikt nie odbiera…

Cóż, byłem w pracy i musiałem o tym pamiętać. Spojrzałem na zegarek. Już czas odjeżdżać z pętli. Włączyłem silnik i ruszyłem w drogę. Na każdym przystanku zerkałem z ciekawością w lusterko. Kobieta wciąż siedziała na swoim miejscu i gapiła się w okno. Dziwne, że nie spieszyła się do domu… Była mniej więcej w moim wieku, może trochę młodsza. Musiała mieć jakąś rodzinę.

Wnuki mnie zaskoczyły

Gdy podjechałem na następny przystanek, ze zdumieniem ujrzałem tam swoje wnuki. Najwyraźniej czekały na mój przyjazd. Otworzyłem przednie drzwi, a dzieciaki wpadły
i od razu rzuciły mi się na szyję.

– Wesołych świąt, dziadku! – krzyknęła roześmiana Magda. – Przyszliśmy, żeby się połamać opłatkiem, bo jak wrócisz, to już pewnie będziemy spać – mały Kamilek wyciągnął do mnie rączkę.

W pierwszej chwili chciałem ich ochrzanić, że się włóczą po nocy po mieście, a przecież ciemno i zimno jak diabli. Ale gdy zobaczyłem ich uśmiechnięte zaczerwienione buzie
i opłatki w dłoniach, tak się wzruszyłem, że nie mogłem wydobyć słowa. Odwróciłem się. W autobusie na szczęście nie było już nikogo, poza tą kobietą. Wycałowałem więc dzieciaki mocno, złożyliśmy sobie życzenia, i kazałem im jak najszybciej wracać do domu.

– A, poczekajcie – zatrzymałem ich jeszcze na moment. – Zjedliście już kolację, co?

No… zrobiłam kanapki z kiełbasą – wnuczka niepewnie spojrzała na starszego brata.

– Jak to z kiełbasą? – zdumiałem się. – Toż w Wigilię nie jada się mięsa! A barszcz, ryba, pierogi?

– Dziadku, pierogi się rozgotowały, rybę Magda spaliła, a barszcz… – zająknął się Maciek. – No ugotowałem, ale to nie wyglądało jak barszcz ani tak nie smakowało. Ale głodni nie jesteśmy, cały chleb zjedliśmy…

No to pięknie! Można się było tego spodziewać… Oj, dobrze, że Halinka tego nie doczekała. Kanapki z kiełbasą w Wigilię! Westchnąłem ciężko i wygoniłem dzieci do domu.

Chciałem wracać do domu

Kiedy poszły, ruszyłem dalej. Pomyślałem, że takiej Wigilii nie wyśniłbym sobie w najgorszym koszmarze. Mogłem sobie wyobrazić, jak wyglądała moja kuchnia po tych rządach wnuków… No i żal mi się ich zrobiło, że zamiast śpiewać kolędy i zajadać się kluskami z makiem, które uwielbiały, one napychały się byle czym. W dodatku same.

Zadzwoniłem do dyspozytora i spytałem, czy nie dałoby rady skrócić tej mojej zmiany chociaż o jedno kółko, bo sytuację mam w domu awaryjną. Ale gdzież tam! Mowy o tym nie było.
Ze złością spojrzałem w lusterko, kobieta wciąż siedziała na swoim miejscu. Wigilijną wycieczkę po mieście sobie urządziła, zamiast świętować w domu, z rodziną! Ileż ja bym dał, żeby być teraz gdzie indziej…

Kobieta sama zaczęła rozmowę

Dojechaliśmy właśnie na końcówkę trasy, gdy zobaczyłem, jak moja jedyna pasażerka podnosi się z fotela. Otworzyłem więc drzwi, te koło niej, bo sądziłem, że chce wysiąść. Ale ona szła dalej, w moją stronę.

– Ja przepraszam – popatrzyła na mnie nieśmiało. – Ale słyszałam, co te dzieci mówiły… – urwała.

– To moje wnuki, córka się rozchorowała, jest w szpitalu, a ja zostałem z tym wszystkim – sam nie wiedziałem, po co zwierzałem się obcej kobiecie. – Nie przygotowywałem dla siebie wigilii, bo wiedziałem, że czeka mnie popołudniowa zmiana, ale tak się porobiło, słyszała pani zresztą…

– No właśnie, a ja chciałam powiedzieć, że mam w domu wszystko, barszcz, uszka, pstrągi w galarecie, bo zięć lubi, więc przyrządziłam. I karpia po grecku dla syna, cały półmisek. Ciasta też popiekłam, cztery blaszki, dla każdego co innego, ich ulubione… – urwała, i westchnęła.

– To czemu pani w domu z nimi nie siedzi? – spytałem niezbyt taktownie.

Kobieta przez moment milczała, jakby zbierając się na odwagę, a potem ocierając łzy, wyszeptała, że nikt nie przyjechał. Syn z żoną pojechali na narty w Alpy, zadzwonili dopiero wczoraj, a córka z mężem i dzieciakami wybrali się na święta w góry – i też wcześniej nic nie powiedzieli.

Dowiedziałem się, że jej mąż zmarł pięć lat temu i od tamtej pory zawsze któreś z dzieci spędzało z nią święta albo ona do nich jechała, a teraz mieli spotkać się u niej całą rodziną. Starała się, gotowała, piekła, prezenty kupiła… i wszystko na nic.

– Sam pan widzi, jak wyszło, nikomu nie jestem potrzebna, każdy ma swoje życie, moje dzieci też… – westchnęła. – Ciężko się z tym pogodzić.

Czasem tak się zdarza – rozłożyłem ręce. – Ja też zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Miałem być sam, a tu nagle córka z wnukami mi zjechała, bo jej mąż… – machnąłem ręką. – W każdym razie sama pani słyszała, jak wyglądała nasza wigilia. Kanapki z kiełbasą – zaśmiałem się.

Miała dla mnie propozycję

– Właśnie dlatego do pana przyszłam – kobieta uśmiechnęła się. – Bo ja mam pełną lodówkę i jeszcze na balkonie garnki stoją. A kto to będzie jadł? Jedzenia jest jak dla wojska, a te pana dzieciaki przecież nie mogą tak zostać ze spaloną rybą i rozgotowanymi pierogami. Ja mogę to panu wszystko przywieźć, wezmę samochód i podjadę pod zajezdnię, jak pan skończy pracę – mówiła szybko, jakby chciała w tym potoku słów ukryć zakłopotanie.

– Ale, co pani mówi? – patrzyłem na nią zdziwiony. – Jakoś sobie poradzimy. Naprawdę, nie trzeba… Jak wrócę do domu, to coś im tam na jutro zrobię.

– Ależ w wigilię trzeba zjeść barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i rybę! – zawołała. – Proszę mi pozwolić, te pana wnuki to zupełnie jak moje, zwłaszcza najmłodszy chłopczyk…

Spojrzałem jej prosto w oczy. Zobaczyłem tam tyle ciepła i dobrych intencji, że nie mogłem jej odmówić. Ta elegancka kobieta, która tak strasznie bała się samotnego stołu w Wigilię, że wolała spędzić ją w pustym autobusie, naprawdę była mi życzliwa i chciała pomóc w trudnej sytuacji.

W Wigilię ludzie powinni się wzajemnie wspierać – powiedziała jeszcze. – Po to są właśnie święta, żebyśmy to zrozumieli, więc proszę przyjąć moją pomoc, panie… – wyciągnęła rękę. – Ja mam na imię Zofia.

– A ja Krzysztof – uścisnąłem jej dłoń, i w tym momencie wyraźnie poczułem zapach jej perfum, jakby pomarańczy i cytryn. Naprawdę ładnie pachniała ta kobieta i miała piękne oliwkowe oczy, błyszczące teraz w słabym oświetleniu autobusu.

Uśmiechnąłem się do niej z wielką wdzięcznością, i powiedziałem:

– Zaskoczyła mnie pani tą propozycją. Sam nie wiem, co powiedzieć… – urwałem, bo poczułem się naprawdę głupio, w końcu obca kobieta ratowała właśnie moje święta.

Obca, ale taka miła i ładna na dodatek…

– Niech pan się po prostu zgodzi, nie oczekuję niczego więcej – odparła, i odsunęła z czoła kosmyk włosów.

Popatrzyłem na jej kasztanowe loki i pomyślałem, że one też mi się podobają, tak jak jej oczy, uśmiech i perfumy.

– Skoro pani tak mówi, to dobrze. Zapraszam. – skinąłem głową.

To były zaskakujące Święta

Podjechała ze mną jeszcze kilka przystanków, bliżej swojego domu i umówiliśmy się, że przyjedzie po mnie swoim samochodem pod zajezdnię, przywiezie smakołyki, a potem razem pojedziemy do mnie. Gdy wysiadła, pomachała mi jeszcze ręką, uśmiechnęła się i odeszła szybkim krokiem. Patrzyłem na nią, dopóki nie zniknęła w mroku.

Jeżdżąc tak jeszcze przez dwie godziny prawie zupełnie pustymi ulicami, myślałem o tym, jak to się los dziwnie plecie. Miałem w te święta siedzieć sam przed telewizorem, a tu proszę – nie dość, że cała chata pełna dzieciaków, córka w szpitalu, to jeszcze gościć będę obcą kobietę.

Nie wiedziałem, czy spodoba się jej w moim mieszkaniu, w końcu to było takie zwyczajne, prawie kawalerskie gospodarstwo, a ona taka elegancka, widać z dobrego domu. Ale machnąłem na to ręką, w końcu miałem poważniejsze problemy na głowie.

Pojechaliśmy do mnie

Gdy wyszedłem przed bramę zajezdni po zdaniu autobusu, na parkingu od razu zauważyłem Zofię, stojącą obok samochodu. Zacierała dłonie, pewnie zdążyła już zmarznąć. Na mój widok zamachała ręką, po czym wskoczyła szybko do wozu, otwierając dla mnie drzwiczki.

– Proszę wsiadać, szkoda czasu – uśmiechnęła się. – Niedługo północ, proszę, niech pan prowadzi.

Skinąłem tylko głową, obrzucając ją uważnym spojrzeniem. Przebrała się, miała na sobie teraz jakieś futerko, szal na głowie. No tak, miałem rację, elegancka pani z dobrego domu… Gdzie mnie tam do niej, zwykłemu kierowcy z miejskiego autobusu! Przecież jak ona zobaczy ten cały bajzel w kuchni, jakiego narobiły dzieciaki przy gotowaniu, to pewnie zaraz ucieknie.

Ale Zofia nie zwróciła najmniejszej uwagi na, jak przewidywałem, okropny bałagan. Podeszła do stołu, na którym z głowami opartymi o blat, spały młodsze dzieciaki. Wzięła Kamilka na ręce, i spojrzała na mnie pytająco. Pokazałem jej drogę do pokoju, w którym rozgościły się wnuki. Ja sam podniosłem Magdę, a ona spojrzała na mnie nieprzytomnymi od snu oczami.

Chcieliśmy zaczekać na ciebie, dziadku, ale… – ziewnęła.

Zofia układała Kamilka do snu, a ja poszedłem obudzić drzemiącego przed telewizorem Maćka i kazałem mu zmykać do łóżka. A potem oboje z moją nową przyjaciółką weszliśmy do kuchni oszacować szkody. Przyznam, bałem się tego, co zobaczę…

Oboje byliśmy zmieszani

Staliśmy przez chwilę w milczeniu, trochę zmieszani całą tą sytuacją. Patrzyłem na stos brudnych garnków w zlewie, okruchy walające się po stole, na patelnię ze spalonym karpiem,
i głowiłem się, co robić. Wciąż jeszcze czuć było w mieszkaniu ten okropny zapach po nieudanym gotowaniu.

Chociaż ja byłem gospodarzem, to Zofia wykazała się przytomnością umysłu. Obrzuciła mnie przekornym spojrzeniem, podwinęła rękawy swojego kosztownego na pewno swetra,
i rozejrzała się wokoło.

– Szukam fartucha – powiedziała szeptem. – Ja to wszystko ogarnę, a pan zajmie się sobą w tym czasie – ruchem głowy wskazała na drzwi do łazienki. – A potem może coś zjemy, te pstrągi w galarecie, bo nie wiem jak pan, ale ja straszliwie zgłodniałam od tej wigilijnej jazdy autobusem…

Podałem jej fartuch, i bez słowa ruszyłem do łazienki. Spodobało mi się, że w mojej kuchni przez najbliższe godziny będzie urzędować kobieta.

Nazajutrz zasiedliśmy wszyscy do stołu – i chociaż było już Boże Narodzenie, my jedliśmy wigilijną kolację, która była jednocześnie śniadaniem.

Teraz, po kilku latach, gdy Zosia zaczyna przygotowania do świąt w naszym wspólnym domu, zawsze się śmieje, że poderwałem ją wtedy jak prawdziwy facet – na kolację połączoną ze śniadaniem… Ale tak prawdę powiedziawszy, to ja nie wiem, kto kogo wtedy poderwał.

Reklama

Krzysztof, 65 lat

Reklama
Reklama
Reklama