„W Wigilię żona opiekowała się w salonie innym mężczyzną. Nie miałem pojęcia, że moje małżeństwo jest żałosną kpiną”
„Nic nie zapowiadało, że ten wieczór będzie inny. Dopiero gdy przyjechali pozostali, zrobiło się nieswojo. Otworzyły się drzwi i razem z siostrą żony i jej mężem wszedł obcy facet. Wysoki, krótko ścięty i z uśmiechem, który był jakiś drażniący. Wymieniliśmy uścisk dłoni. Nazywał się Sebastian”.

- Redakcja
Święta zawsze były dla mnie czasem spokoju, wspólnych chwil z rodziną i zapachu pierników unoszącego się po domu. Wigilia, choć pełna stresu, miała w sobie coś magicznego. W tym roku miało być podobnie. Miałem choinkę, prezenty, rodzinę za stołem i żonę, którą kochałem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nic nie wskazywało na to, że ten wieczór zakończy się dla mnie upokorzeniem, które będę pamiętał do końca życia. W salonie siedział obcy mężczyzna. Był za miły, zbyt obecny, zbyt pewny siebie. A ja… miałem siedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku.
Gość, którego nie zapraszałem
Wigilię spędzaliśmy jak zwykle u teściów – dom na przedmieściach, duży salon, biały obrus i makowiec, który zawsze był za suchy. Przyjechaliśmy trochę wcześniej, żeby pomóc z przygotowaniami. Żona krzątała się w kuchni z matką, a ja siedziałem z teściem, oglądając jednym okiem wiadomości. Nic nie zapowiadało, że ten wieczór będzie inny. Dopiero gdy przyjechali pozostali goście, zrobiło się nieswojo. Otworzyły się drzwi i razem z siostrą żony i jej mężem wszedł jakiś obcy facet. Wysoki, krótko ścięty, w marynarce i z uśmiechem, który był jakiś drażniący.
Wymieniliśmy uścisk dłoni – nazywał się Sebastian. Niby znajomy szwagra z pracy. Nie miał gdzie spędzić świąt, więc zaprosili go do wspólnej wieczerzy. Tak przynajmniej to tłumaczyli. Nie pasował mi do tej całej atmosfery. Był zbyt wyluzowany jak na gościa, którego nikt wcześniej nie znał. Moja żona ucieszyła się na jego widok bardziej, niż powinna. Pocałowała go w policzek, a on objął ją jak starą przyjaciółkę. Patrzyłem na to z boku, czując pierwsze ukłucie niepokoju. Kiedy zapytałem ją później w kuchni, skąd się znają, wzruszyła ramionami.
– Pracowaliśmy razem chwilę, nic wielkiego – rzuciła i odwróciła się, by wyjąć śledzie z lodówki.
Zostawiła mnie z tym uczuciem. Niepokój osiadł mi w żołądku jak kamień. I nie chciał zniknąć.
Za blisko, za długo, zbyt swobodnie
Przez całą kolację Sebastian siedział naprzeciwko mnie. Miałem więc idealny widok na jego gesty, miny i sposób, w jaki mówił do mojej żony. To, jak się do niej pochylał, jak dotykał jej dłoni, kiedy coś opowiadał. Śmiała się z jego żartów, takich, które innym zebranym nie wydawały się nawet zabawne. Widziałem, jak patrzyła na niego tak, jak już od dawna nie patrzyła na mnie.
– On zawsze taki charyzmatyczny? – zapytałem cicho, kiedy poszliśmy razem po dodatkowe talerze do kuchni.
– Daj spokój, on po prostu dobrze się czuje w każdym towarzystwie – odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc.
Zostawiła mnie znowu z tym dziwnym poczuciem, że coś się dzieje poza moim zasięgiem. Mimo że siedziałem przy tym samym stole, nie byłem częścią rozmowy. Byłem tłem. Dekoracją. Czasem ktoś zwrócił się do mnie z grzecznościowym pytaniem o pracę czy plany na sylwestra, ale to wszystko. W centrum uwagi był on. On i ona. W pewnym momencie Sebastian zażartował, że musi częściej wpadać na takie kolacje. Moja żona uśmiechnęła się wtedy tak, jakby ten pomysł bardzo jej odpowiadał. Szwagier coś parsknął, teściowa unikała mojego spojrzenia, a teść… po prostu jadł dalej, jakby nic się nie działo. Przestałem słyszeć, co mówią. Tylko patrzyłem. Jakbym oglądał jakiś spektakl, w którym zapomniano dać mi rolę.
Szepty, spojrzenia i ten dotyk
Po kolacji dzieci pobiegły do drugiego pokoju, a dorośli zostali w salonie. Ktoś nalał wina, poleciały kolędy. Atmosfera robiła się coraz luźniejsza. Przynajmniej dla nich. Ja siedziałem w fotelu, obserwując, jak moja żona i Sebastian rozmawiają półgłosem przy choince. Nie było w tym już żadnych pozorów. Nachylali się do siebie, coś szeptali, uśmiechali się zbyt szeroko. Zbyt intymnie. Widziałem, jak musnął jej ramię, jakby od niechcenia. Jak przesunął dłonią po jej plecach, kiedy podawała mu ciasto. Jak przez sekundę ich palce zetknęły się, gdy sięgała po filiżankę. Niby nic. Drobiazgi. Ale ja to widziałem. Widziałem i czułem pod skórą, że to nie są przypadkowe gesty. Spojrzałem na szwagra. Uciekł wzrokiem. Teściowa udawała, że poprawia serwetki na stole. Tylko teść zerknął na mnie i przez chwilę nic nie mówił.
– Chcesz jeszcze barszczu? – zapytał po chwili, jakby to mogło coś rozwiązać.
Wstałem, mówiąc, że pójdę zapalić. Na dworze było zimno, ale przynajmniej nie musiałem patrzeć, jak inny mężczyzna zachowuje się wobec mojej żony jak wobec swojej. Stałem przy płocie, z dłonią zaciśniętą w kieszeni kurtki. Nie miałem papierosów. Po prostu potrzebowałem uciec. Choćby na chwilę. Przez okno widziałem ich sylwetki. Światła choinki rzucały ciepłe refleksy na ich twarze. Śmiali się. Beze mnie.
Pachniała jego wodą kolońską
Kiedy wróciłem do środka, zapanowała dziwna cisza, jakby wszyscy czekali, aż wejdę. Szybko jednak wrócili do rozmowy, udając, że wszystko jest w porządku. Usiadłem na kanapie obok żony. Pachniała jego wodą kolońską. Zrobiło mi się niedobrze.
– Długo cię nie było – powiedziała cicho, nie odrywając wzroku od szklanki.
– Było mi zimno. Wolałem już tu wrócić – odpowiedziałem beznamiętnie.
Nikt nie komentował ich bliskości. Wszyscy widzieli. Może nie każdy wiedział, jak bardzo to boli, ale na pewno zauważyli, co się dzieje. Mimo to nie padło ani jedno słowo. Nikt nie zapytał, czy wszystko w porządku. Nikt nie zwrócił uwagi, że obcy mężczyzna właśnie przejął przestrzeń, która kiedyś należała do mnie. Nawet dzieci zaczęły do niego lgnąć, jakby wyczuwały, że w tej układance ma teraz większe znaczenie niż ja. Wszystko toczyło się dalej jak w sztuce, w której ktoś zapomniał zmienić scenariusz, a aktorzy woleli grać swoje role, niż cokolwiek zatrzymać. Przy stole rozmawiano o polityce, o cenach ryb, o planach na ferie. Kiedy Sebastian opowiadał, że planuje narty w Alpach, moja żona spytała z uśmiechem:
– To ty jeździsz?
– Jeszcze jak. Zabiorę cię kiedyś, jak tylko znajdziesz czas – odpowiedział z błyskiem w oku.
– Może znajdę – rzuciła i upiła łyczek kompotu.
Poczułem, jak zaciskam dłoń na obrusie. Nikt nie zareagował. Milczeli. Jakby tak miało być. Jakby wszystko już zostało ustalone – tylko mnie nikt nie pytał o zdanie.
Czułem się jak ścierka do podłogi
Po kolacji sprzątałem razem z teściem. Zajęcie mechaniczne, potrzebne – byle coś robić. On milczał. Ja też nie mówiłem nic. W kuchni panował bałagan, którego nie dało się porównać z tym w mojej głowie. Słyszałem ich śmiechy z salonu, jakby świętowali coś między sobą, do czego nie miałem wstępu. Zaniosłem naczynia, wróciłem do stołu, by zabrać kolejne, i zobaczyłem, jak Sebastian masuje mojej żonie kark. Ona siedziała w półmroku, przymykając oczy, jakby była w spa. Teściowa przeszła obok nich i tylko poprawiła świeczkę, która się przechylała. Teść spojrzał w inną stronę. Szwagier poszedł po kompot. I nikt, absolutnie nikt, nie powiedział ani słowa.
– Może ty też potrzebujesz masażu? – rzucił Sebastian do mnie, jakby to był głupi żart.
– Nie, dzięki. Dobrze się czuję – odpowiedziałem twardo i odłożyłem talerze na stół.
– Jak chcesz – parsknął.
Żona spojrzała na mnie tylko na moment. Bez skruchy. Bez winy. Jakby to wszystko było zupełnie naturalne. Jakby ktoś podjął decyzję za nas oboje, a ja miałem się tylko dostosować. Później, kiedy pojechaliśmy do domu, milczeliśmy przez całą drogę. Ona patrzyła w telefon. Ja patrzyłem na drogę. Wiedziałem, że to nie była tylko Wigilia. To był finał czegoś, co trwało dłużej. Czegoś, co przegapiłem. Albo nie chciałem widzieć. W domu zdjęła płaszcz i rzuciła:
– Jutro rano idę z Sebastianem na kawę. Musimy pogadać.
Nie zapytała o zgodę. Powiedziała. A ja kiwnąłem głową. Jak ścierka do podłogi.
Rano zachowywała się normalnie
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Leżałem obok niej, słuchając jej oddechu, równego i spokojnego, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie było obcego faceta w salonie, spojrzeń, dotyków, milczenia całej rodziny. Wstałem jeszcze przed świtem i usiadłem w kuchni. Choinka w salonie świeciła migającymi lampkami, które nagle wydawały się kiczowate i obce. Rano zachowywała się normalnie. Zrobiła kawę, zapytała, czy chcę jajecznicę. Odpowiedziałem, że nie jestem głodny. Spojrzała na mnie uważniej, jakby przez chwilę zastanawiała się, czy powiedzieć coś więcej. Nic nie powiedziała. Wyszła, mówiąc, że wróci za dwie godziny. Drzwi zamknęły się cicho.
Siedziałem sam, wsłuchując się w ciszę. W tej ciszy było wszystko, czego nikt nie odważył się wypowiedzieć na głos. Wiedziałem, że już nie wrócimy do tego, co było wcześniej. Zrozumiałem, że tamte spojrzenia przy stole były pożegnaniem. Nie ze mną. Z prawdą. Kiedy wróciła, nie pytałem, jak było. Powiedziała tylko, że musimy porozmawiać. Skinąłem głową. Tym razem już nie czułem upokorzenia. Była tylko pustka i zmęczenie. Wigilia odebrała mi resztki złudzeń, ale zostawiła coś jeszcze. Jasność. Nie krzyczałem. Nie błagałem. Wstałem od stołu, zgasiłem lampki na choince i wiedziałem, że następne święta spędzę inaczej. Bez milczenia, które boli bardziej niż najgorsze słowa.
Łukasz, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie chciałam, żeby dzieci w święta poczuły, że klepiemy biedę. Teraz widzą mnie, jak płaczę nad pustym portfelem”
- „Teść zgrywał świętoszka na Wigilii, a miał swoje grzeszki. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć mężowi”
- „Pierwsza Wigilia u rodziców mojego chłopaka miała być nowym etapem w naszym związku. Okazało się, że to początek końca”