Reklama

Nie wiem, co właściwie poszło nie tak. Może to był nieudany rok, pełen niedopowiedzeń i krzywych spojrzeń. Może to my – pozornie zgrana rodzina, która z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej przypominała zbieraninę ludzi z przypadku, a nie bliskich sobie osób. Tradycja kazała nam zasiąść razem przy stole wigilijnym. I usiedliśmy. Tak jak co roku. Z tym że tym razem w powietrzu nie unosił się zapach cynamonu i mandarynek, tylko ciężka cisza. Nawet babcia Ela nie narzekała, a to już o czymś świadczyło.

Na stole było wszystko, co trzeba: dwanaście potraw, opłatek, sianko pod obrusem. Nawet ryba po grecku, której nikt poza wujkiem Jankiem nie jadał. Choinka wyglądała obłędnie, świece paliły się równym płomieniem, a mimo to coś było nie tak. Coś pękło. Coś, co wcześniej trzymało nas razem, choćby z grzeczności, nagle zniknęło. I kiedy babcia Ela podała swój słynny sernik, a nikt nawet nie spojrzał w jego stronę.

Byłam zażenowana

– No to co, zaczynamy? – zapytała babcia Ela, trzymając w dłoni opłatek.

Wszyscy milczeli. Ojciec udawał, że coś sprawdza przy choince, matka nerwowo poprawiała obrus, a siostra ukradkiem wpatrywała się w telefon.

– No, ludzie, jest Wigilia! Opłatek! – babcia próbowała rozruszać towarzystwo.

Może ktoś inny zacznie? – wymamrotała mama, nie patrząc na nikogo.

– Ja to bym z chęcią, ale nie jestem wierzący – rzucił z kąta wujek Jacek, który rok w rok robił z siebie ateistyczną atrakcję wieczoru.

– To po co tu w ogóle przyszedłeś? – zapytała cicho moja siostra, nie podnosząc wzroku.

– Bo mnie matka zaprosiła. A matce się nie odmawia – wzruszył ramionami wujek, jakby właśnie wygłosił coś głębokiego.

Babcia już nie odpowiadała. Po prostu zaczęła łamać opłatek z każdym z osobna, w milczeniu, jakby to była kara, a nie gest życzenia sobie dobra. Kiedy przyszła kolej na mnie, powiedziała tylko:

– Zdrowia. Na więcej nie liczę.

– Tobie też, babciu – odpowiedziałam.

Kiedy wszyscy przeszli przez tę żenującą pantomimę, matka ruszyła do kuchni.

– Karp, pierogi, barszcz, kutia, makowiec… wszystko na stole. Smacznego – oznajmiła beznamiętnie, jakby mówiła przez megafon w stołówce szkolnej.

Nikt się nie zaśmiał. Jedzenie było. Ludzie też. Tylko emocji brakowało. Zamiast kolęd, słychać było tylko stukot widelców o talerze i ciche wzdychanie babci Eli.

Nie wierzyłam w Mikołaja

– A może... może zaśpiewamy jakąś kolędę? – rzuciła babcia z ostatnią nadzieją w oczach.

Śpiewaliśmy rok temu, wystarczy – odburknął ojciec, nie podnosząc wzroku znad śledzia w oleju.

– Tato, nie musisz się wysilać, nikt tu nie przyszedł po duchowe uniesienia – powiedziała siostra, wbijając widelec w pieroga z taką determinacją, jakby to był jej były chłopak.

– Przepraszam, czy ktoś może przypomnieć, kiedy ostatnio byliśmy normalną rodziną? – zapytałam cicho.

Jak żył dziadek – powiedziała babcia cicho.

Wszyscy zamilkli. Na sekundę.

– I jak nikt nie wiedział, że ojciec miał romans z koleżanką z pracy – dorzuciła siostra, nawet nie przerywając jedzenia.

Ojciec odłożył widelec. Mama zesztywniała. A ja? Miałam ochotę wstać i zacząć klaskać.

– Serio, musiałaś? – zapytałam siostrę.

– A co, nieprawda? Lepiej udawać, że wszystko w porządku, tak? Bo Wigilia? Bo tradycja?

– Dzieci, opamiętajcie się – jęknęła mama.

– Dorośli jesteśmy. Nikt tu już nie wierzy w Mikołaja ani w szczęśliwe rodziny – powiedziała siostra. – Jemy, udajemy, rozchodzimy się. Taki teatr, tylko że nikt nie bije braw.

Cisza, która potem zapadła, była już nie do zniesienia. Nikt się nie ruszył.

Było mi żal

– Ktoś się napije herbaty? – zapytałam, przerywając to żałobne milczenie.

– Pomogę ci – powiedziała babcia Ela i wstała, ale ją zatrzymałam.

– Babciu, usiądź. Ja zrobię. Ty się dzisiaj nie ruszaj.

Coś ty taka miła nagle? – mruknęła siostra.

– Może po prostu ktoś musi się ogarnąć. Chociaż raz – odcięłam się, zbierając filiżanki.

W kuchni mama stała z dłońmi opartymi o blat, jakby miała zemdleć.

– Wszystko w porządku? – spytałam cicho.

– Tak, tylko... już nie wiem, po co ja to wszystko robię. Co roku to samo. Napięcie, cisza, żale. Tylko że teraz nawet babcia się nie uśmiecha.

– Może właśnie dla niej to robimy? – odpowiedziałam, nie do końca przekonana, czy naprawdę tak myślę. – Przynajmniej ona się stara.

– Wiesz, że ojciec w zeszłym tygodniu wrócił o drugiej w nocy, pachnąc damskimi perfumami?

– Myślisz, że ja o tym nie wiem?

Mama pokiwała głową i wzruszyła ramionami.

– A ja i tak dalej kroję te śledzie. Jak idiotka. Bo przecież Wigilia.

Wróciłam z herbatą do salonu. Wujek Jacek drzemał z otwartymi ustami, siostra grzebała w telefonie, a babcia... babcia siedziała i patrzyła w choinkę.

– Pachnie pomarańczami. Tak jak kiedyś – powiedziała nagle. – Szkoda, że zapach to jedyne, co zostało z dawnych świąt.

Spojrzałam na siostrę. Na mamę. Na ojca, który udawał, że nie słyszy. I poczułam coś dziwnego. Chyba żal.

Czułam się nieswojo

– Wiesz co, babciu? Może zróbmy zdjęcie – zaproponowałam, łapiąc za telefon. – Takie rodzinne. Jak kiedyś.

– No proszę cię – jęknęła siostra. – Nie dość, że atmosfera jak na pogrzebie, to jeszcze zdjęcie chcesz? Do albumu wspomnień z piekła?

Czemu nie? – wtrącił ojciec.

– To może wszyscy powiemy „zdrada” zamiast „ser”? – dorzuciła mama z miną, jakby sama siebie nie poznawała.

– Przestańcie – powiedziała babcia cicho. – Ja wiem, że nie jesteście już dziećmi. I że życie to nie bajka. To nie znaczy, że trzeba się w tym babrać. Nie dzisiaj.

– A kiedy, babciu? – zapytała siostra. – Myślisz, że jak powiemy sobie wszystko za tydzień, to nagle będzie lepiej?

– Nie będzie – odpowiedziała babcia. – Ale przynajmniej nie niszczmy tego jednego dnia w roku.

– Już za późno – westchnęłam, siadając z powrotem.

– Może i tak. Wiecie co? Przez całe życie myślałam, że rodzina to coś, co się ma na zawsze. A potem zorientowałam się, że to trzeba codziennie ratować. Inaczej zostaje tylko stół. I talerze. I sernik, którego nikt nie zje.

Wszyscy zamilkli. W końcu siostra bez słowa podeszła do babci, ukroiła kawałek sernika.

– No dobra, zjem. I to tylko dlatego, że wygląda lepiej niż moje życie uczuciowe.

Babcia parsknęła śmiechem. Krótkim, suchym, ale prawdziwym.

Coś się zmieniło

– No dobra – odezwał się ojciec, odkładając widelec – powiedzmy, że przeszliśmy fazę wyciągania trupów z szafy. Co teraz?

– Teraz się milczy – odparła siostra z pełnymi ustami sernika. – Jak w każdej normalnej rodzinie.

– Może byśmy spróbowali się po prostu nie zabijać spojrzeniem? – zaproponowałam. – Na próbę. Na jedno popołudnie.

– Jak detoks? – zapytał wujek Jacek, który właśnie się obudził i najwyraźniej nie wiedział, w którym momencie opuścił ten statek rozpaczy.

– Raczej jak ostatnia deska ratunku – rzuciła mama. – Choćby dla babci.

Babcia podniosła głowę znad sernika.

– Wiecie co? Ten sernik wcale nie wyszedł – westchnęła. – Za dużo cukru. I te rodzynki… chyba jednak niepotrzebne.

W pewnym momencie ojciec spojrzał na mamę, a mama na ojca. I nagle, zupełnie niespodziewanie, uśmiechnęli się do siebie. Nie szeroko. Nie na pokaz. Tak... delikatnie. Jakby coś przypomnieli sobie, czego nikt inny już nie pamiętał.

Czyli jednak się udało – powiedziała babcia, siadając wygodniej. – Trochę późno, ale dobre i to.

– Nie przesadzaj, mamo – odezwał się ojciec. – Przecież są jeszcze prezenty.

I wtedy, po raz pierwszy tego wieczoru, wszyscy się zaśmialiśmy.

Musiałam udawać

Po kolacji nie było cudów. Prezenty rozdaliśmy jak urzędowe druki – szybko, bez zbędnych ceremonii. Siostra znowu dostała książkę, której nie przeczyta, ojciec kolejne skarpetki, babcia herbatę, jakby to miało rozwiązać wszystko. Ja dostałam krem przeciwzmarszczkowy. Od mamy.

– To znaczy... nie że masz – zaczęła się tłumaczyć – tylko tak... zapobiegawczo.

– Jasne – odpowiedziałam z uśmiechem. – Na wypadek, gdyby mi się chciało jeszcze kiedyś młodnieć.

– A ty czego się spodziewałaś? – dodała siostra. – Pierścionka zaręczynowego?

– Może raczej vouchera do spa – odparłam.

Z kuchni dochodził odgłos podgrzewanego barszczu, bo wujek Jacek przypomniał sobie, że jednak jest głodny. Mama siedziała z ojcem na kanapie, nawet blisko siebie, jakby zapomnieli, że jeszcze rano nie mogli na siebie patrzeć. Babcia nuciła cicho kolędę. Wyszłam na balkon. Zimne powietrze przywitało mnie jak stary znajomy. Śnieg nie padał, nie było bajki, tylko blokowisko i światła z sąsiednich mieszkań. A jednak coś się zmieniło. Może niewiele, ale dość, żeby zostać jeszcze chwilę.

– Zimno ci? – zapytała siostra, wychylając się z drzwi.

– Trochę, ale w sumie... lepsze to niż lodowata atmosfera w salonie.

– I tak się ociepliło, nie? Jakby nie patrzeć – dodała i stanęła obok.

– Może za rok nie będzie trzeba udawać, że się lubimy. Że wszystko gra.

– Albo przynajmniej, że sernik jest dobry.

Z uśmiechem kiwnęłam głową.

Joanna, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama