Reklama

Listopadowe powietrze było ciężkie od dymu ze zniczy i niesionej przez tłum zadumy. Ziemia przy wejściu na cmentarz uginała się pod krokami ludzi, którzy, tak jak my, przyszli tu z obowiązku – z potrzeby serca, z przyzwyczajenia, z poczucia winy. Stałam obok Wiktora, jak zwykle lekko z tyłu. On szedł szybkim, zamaszystym krokiem, z wyrazem skupienia na twarzy. Znałam ten grymas – tak wyglądał, kiedy coś go w środku dusiło. Czy dziś to żal po matce? Czy tylko wyuczona mina na pokaz?

Mijaliśmy się

Teściowa zmarła rok temu, w sumie niespodziewanie. Nie była mi bliska, ale i nie była zła. Zawsze mi się wydawało, że to kobieta, która żyła trochę obok, nie angażowała się w naszą relację, jakby instynktownie czuła, że nic z tego nie będzie. Widziałam jej spojrzenia – nie wrogie, raczej pełne rozczarowania. Może do końca miała nadzieję, że Wiktor wybierze kogoś innego. Kogoś bardziej odpowiedniego, cokolwiek to miało znaczyć.

Zatrzymaliśmy się przy grobie. Wiktor postawił znicz, wyjął zapalniczkę, która nie zapaliła. Podałam mu moją. Nie podziękował. Milczenie było gęste. Lubiłam ciszę – tę prawdziwą, w której można było coś poczuć. Ale to nie była ta cisza. To była cisza, która ocierała się o przemoc – niema groźba, że każda iskra ją przerwie. Odwróciłam głowę i wtedy go zobaczyłam.

– Marek?

On też mnie poznał. Spojrzenie, uśmiech, lekki gest dłonią.

– Żaneta? Nie wierzę. Minęło chyba ze dwadzieścia pięć lat!

Dosłownie oniemiałam

Nie powinnam była się odezwać. Ale serce zrobiło mi się lżejsze. Przez moment nie byłam żoną Wiktora, stojącą nad grobem jego matki. Byłam dziewczyną z liceum, która śmiała się z Marka na przerwach.

– Marek, matko… Nie zmieniłeś się wcale – zaśmiałam się, po czym zreflektowałam się i ściszyłam głos – Przepraszam. Cmentarz to nie miejsce na ekscytacje.

– Tak samo było na lekcjach chemii. „To nie miejsce na twoje żarty, Marek!” – zażartował i spuścił wzrok. – A ty? Co u ciebie?

Nie zdążyłam odpowiedzieć. Wiktor podszedł bliżej, patrząc na Marka jak na kogoś, kto nie wie, że wszedł na cudzy teren. Nie przedstawiłam ich sobie. Zresztą, nie miałam kiedy. Marek skinął głową i odszedł, mówiąc:

– Trzymaj się, Żaneta. Miło cię było zobaczyć.

Patrzyłam jeszcze przez chwilę na Marka, znikającego w tłumie zniczy i ludzi. I wtedy usłyszałam ten głos.

– Miło się bawiłaś?

Podniosłam głowę.

– Uśmieszki, dotyki… Może pójdziesz z nim na kawę?

Ten szept przeciął powietrze jak brzytwa.

Był zazdrosny

Nie czułam się winna. Po prostu spojrzałam mu w oczy. Długo. I pierwszy raz poczułam, jak coś się we mnie kruszy. Coś, co przez lata tylko pękało po cichu. Milczał zacięcie, a ja próbowałam skupić się na płomieniu znicza, żeby nie słyszeć tego, co narastało między nami.

Chciałam, żeby ten dzień po prostu się skończył. Dla niego to miało być wspomnienie, dla mnie – obowiązek. Ale nie mogłam zapomnieć Marka. Zwykłe „cześć” i kilka słów wystarczyły, żebym poczuła, że naprawdę istnieję, że nie jestem tylko dodatkiem.

Potem szliśmy przez cmentarz w milczeniu. Nie zaprotestowałam, kiedy skręcił w stronę samochodu, a ja poszłam w przeciwnym kierunku. Nie odwróciłam się nawet na moment.

Wiedziałam, że nie wydarzyło się nic wielkiego, a jednak to był punkt, w którym zaczęłam myśleć inaczej. Czasami nie trzeba krzyczeć. Czasami wystarczy przestać iść obok kogoś.

Miałam go dosyć

Siedziałam w kuchni z herbatą, już zimną. Nie miałam siły jej podgrzać. Wiktor przyszedł, usiadł naprzeciwko. Patrzył w blat.

– To był dzień śmierci mojej matki. Nie powinienem…

– Więc właśnie. Dlaczego nawet tam musiałeś mnie przydusić?

Uniósł wzrok. W jego oczach nie było żalu. Było napięcie. Oskarżenie.

– On cię dotykał.

– Ty nie rozumiesz, że ja już się duszę.

Zamilkł. Wstał, przeszedł się po kuchni, jakby szukał odpowiedzi na pytanie, którego nawet nie zadałam. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. A ja pierwszy raz nie czekałam.

– Nie będę przepraszać, że ktoś mnie pamięta i że ze mną rozmawia.

– Mam patrzeć, jak odchodzisz z obcym facetem?

– Ja już dawno odeszłam. Tylko jeszcze tu jestem.

Zostawiłam go z tym zdaniem. A siebie z ciszą, która po nim została.

Stanęłam na nogi

Po kilku dniach wyprowadziłam się do przyjaciółki. Znała mnie na tyle, żeby nie pytać o zbyt wiele. Dała mi pokój i spokój. Siedziałam przy oknie, patrzyłam na osiedlowe światła. Czułam zmęczenie. I coś jeszcze – ulgę.

Nie płakałam. Może to jeszcze miało przyjść, a może już wszystko wypłakałam dawno temu. Wiedziałam, że nie będzie mi teraz łatwo, ale coś się zmieniło. Tego dnia, wśród zniczy i tłumu, zrozumiałam, że już dłużej nie potrafię być tą samą osobą. Że nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem. Zazdrość Marka, jego złośliwość, otworzyły mi oczy na fałsz relacji, w której żyliśmy. I dlatego pierwszy raz od dawna zrobiłam coś, czego się bałam. I przestałam się z tego tłumaczyć.

Żaneta, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama