Reklama

Nigdy nie należałam do szczególnie religijnych kobiet, ale zawsze wierzyłam, że pewne rzeczy po prostu trzeba robić. Z szacunku. Z pamięci. Z wdzięczności, że los mógł się potoczyć gorzej, a jednak... dożyłam. I że nie każdy miał tyle szczęścia co ja, chociaż czasem i mnie zdawało się, że Pan Bóg o mnie zapomniał. Dlatego co roku, w Zaduszki zapalałam znicze nie tylko na grobie męża, ale i w bocznej alejce cmentarza, gdzie od lat są zapomniane groby bez zdjęć, bez kwiatów.

Reklama

Tego roku było podobnie. Mój mąż zmarł sześć lat temu. Nie płakałam na jego pogrzebie. Wtedy już nie umiałam płakać. Przez wiele lat zbierałam pytania, które bałam się zadać. To w Zaduszki, tamtego listopadowego dnia poznałam prawdę.

Serce mi przyspieszyło

Zatrzymałam się przed grobem Ludwika, ułożyłam znicz i wyprostowałam się, podpierając się na lasce.

Dobrze ci tam? – mruknęłam pod nosem. – Bo mi tutaj… różnie.

Wiedziałam, że nie odpowie. Nigdy nie był wylewny. Chwilę później podeszła do mnie kobieta – niska, starsza, może nawet starsza ode mnie, w granatowej kurtce.

– Przepraszam, pani Róża? – zapytała, marszcząc brwi.

Spojrzałam zdziwiona.

– Tak… A pani to…?

– Pracuję w kancelarii parafialnej. Mam coś dla pani. List.

– Dla mnie?

– Tak. Przyszedł pocztą. Bez nadawcy. Jest tam wyraźnie napisane pani imię i nazwisko. Ksiądz proboszcz kazał mi przekazać.

Podała mi białą kopertę. Ręka mi drżała, gdy ją brałam.

– Dziękuję… – wymamrotałam.

Kobieta skinęła głową i odeszła w kierunku głównej alejki. Stałam jak słup soli, patrząc na swoje nazwisko starannie wypisane drukowanymi literami. Nie miałam pojęcia, kto mógłby pisać do mnie przez kancelarię parafialną. Odeszłam na ławkę, usiadłam ciężko i rozerwałam kopertę. W środku było tylko jedno zdanie, napisane niebieskim długopisem:

„Powinnaś wiedzieć, że Ludwik nie umarł z czystym sumieniem”.

Zadrżałam. Serce mi przyspieszyło. Spojrzałam jeszcze raz – bez podpisu. A jednak coś we mnie już wiedziało, o czym to będzie...

Ręce mi się trzęsły

Wróciłam do domu wolniej niż zwykle. W głowie dudniło mi to jedno zdanie. Przecież Ludwik był… no, był, jaki był, ale żeby aż „nie z czystym sumieniem”? Co to miało znaczyć? Zaparzyłam sobie melisę. Ręce mi się trzęsły, więc pierwsza torebka wpadła do środka razem z papierkiem. Siedziałam przy stole, patrząc na kartkę, jakby miała się sama rozwinąć i dopisać resztę. Wtedy zadzwoniła Halina – sąsiadka z piętra niżej, która od śmierci Ludwika przychodziła do mnie na plotki i herbatę.

– Co się dzieje? Widziałam cię dziś pod klatką, wyglądałaś jak duch.

– List dostałam… dziwny. Bez podpisu.

– Od kogo?

– Właśnie nie wiem. Przez kancelarię parafialną. Że Ludwik... że nie umarł z czystym sumieniem.

W słuchawce zapanowała cisza.

– Halina?

– Słuchaj... nie chciałam mówić, bo... to stare sprawy. Skoro już zaczęło wypływać… Pamiętasz tę kobietę, co mieszkała kiedyś naprzeciwko? Taka ładna, młodsza… z długimi nogami.

– Wanda?

– Właśnie. Oni czasem razem wracali z pracy. A potem nagle zniknęła. I tak jakoś… dziwnie to wtedy wyglądało. Ty nie zauważyłaś?

– Ludwik mówił, że się rozwodzi i wyjeżdża do siostry do Holandii.

– No właśnie. On mówił. Tylko czy to była prawda?

Zamilkłam. Przed oczami miałam momenty, które kiedyś ignorowałam. Szepty przez telefon. Nagłe wyjścia. I zapach innego mydła na jego płaszczu. Wszystko zaczęło się składać.

Serce mi stanęło

Następnego dnia z samego rana poszłam do biblioteki. Nie, żeby coś sprawdzać – po prostu musiałam gdzieś wyjść, żeby nie oszaleć. Po drodze minęłam kiosk i niemal wbiegłam na znajomą twarz.

– Róża? – zapytała kobieta z lekkim wahaniem.

Zamarłam. Oczy nie kłamały.

– Wanda?

– Tak... Boże święty… ile to lat?

– Więcej niż chciałabym przyznać.

Stałyśmy chwilę w ciszy. Ona w jasnym płaszczu, z reklamówką z piekarni. Ja w tym samym czarnym płaszczu, bo innego nie miałam od pogrzebu Ludwika.

– Wyjechałaś nagle wtedy. Nawet się nie pożegnałaś – powiedziałam cicho.

– Musiałam. To nie była łatwa decyzja.

– To przez Ludwika?

Wanda spuściła wzrok. Widziałam, jak walczy ze sobą. W końcu powiedziała:

– Tak. Byliśmy razem. Krótko. Myślałam, że się rozwiedzie z tobą. Obiecywał.

– Nie miał nawet odwagi się przyznać. Mówił, że po prostu cię wywiało za granicę.

– Bo tak mu było wygodnie. Nie chciał, żebyś się dowiedziała. Chociaż… może chciał, ale się bał.

– I co? Zerwał z tobą?

– Nie. To ja wyjechałam. Wiesz, miał żonę, miał dom, miał wszystko. A ja? Zaczęłam się w tym wszystkim gubić. Nie chciałam być tą drugą.

Zamilkła na chwilę.

– Parę lat temu napisałam mu list. Chciałam zamknąć temat. Przeprosić. Może niepotrzebnie.

Serce mi stanęło.

– Wiesz coś o liście, który dostałam wczoraj?

Wanda spojrzała mi prosto w oczy.

– Nie… A może to znak, że coś trzeba wyjaśnić.

Wiedział, że mnie krzywdzi

Po spotkaniu z Wandą wróciłam do domu jak po burzy. Z jednej strony czułam ulgę – bo wreszcie coś się wyjaśniło. Z drugiej… nie byłam gotowa, by od nowa poukładać sobie w głowie przeszłość, o której myślałam, że znam ją na wylot. Usiadłam w fotelu, pogładziłam podłokietnik i spojrzałam w stronę komody. Leżał w niej stary notes Ludwika – ten, do którego nigdy nie zaglądałam, bo uważałam, że to jego prywatność. Tym razem go otworzyłam. Na pierwszej stronie był rysunek – jakiś kościół, szkicowany ołówkiem. A pod nim data: „2 listopada, Zaduszki”. Serce mi zabiło szybciej.

– Nie… – szepnęłam sama do siebie. – To niemożliwe.

Przewróciłam kolejne kartki. Notatki, daty, rachunki. I nagle...

„Wanda. Powiedziała, że mnie kocha. Ja… też. Róża... nie zasługuje na to. Jeszcze nie umiem odejść. Może nigdy nie będę umiał”.

Ręce mi się zatrzęsły. To był jego charakter pisma. Jego słowa.

– A więc wiedział, co robi. I wiedział, że mnie krzywdzi – mruknęłam, nie wiedząc, czy płakać, czy się śmiać.

Na kolejnej stronie był wpis:

„Gdybym mógł cofnąć czas, wybrałbym inaczej. Chyba już za późno. Róża mnie kocha. Wanda czeka. A ja jestem tchórzem”.

Zamknęłam zeszyt. I wtedy to poczułam – wcale nie wściekłość. Nie ból. Tylko współczucie. Ludwik całe życie się miotał. Miał nas dwie. I żadnej nie potrafił uszczęśliwić. Telefon zadzwonił. To była Wanda.

– Musimy dokończyć rozmowę.

– Przyjdź jutro. I weź wszystko, co masz z tamtych lat.

Wybaczyłam mu

Wanda przyszła punktualnie. Usiadła w kuchni, a ja postawiłam przed nią herbatę. Bez cukru – pamiętałam, że nie słodzi.

– Dziękuję, że mnie przyjęłaś – powiedziała cicho.

– Nie wiem, czy z wdzięczności, czy z ciekawości – odpowiedziałam szczerze. – Skoro już tyle lat minęło… Chciałam znać całą prawdę.

Wanda wyciągnęła z torebki kopertę i położyła ją na stole.

– To są listy od Ludwika. Pisał do mnie jeszcze przez jakiś czas, po moim wyjeździe. Nigdy nie odpisałam. Nie potrafiłam.

Spojrzałam na pożółkłe koperty. Znałam jego pismo. Nie otworzyłam ich.

– Dlaczego wtedy… nic nie powiedziałaś? Przecież byłaś moją sąsiadką. Patrzyłam ci w oczy niemal codziennie.

Wanda pokręciła głową.

Wstydziłam się. Głupio to zabrzmi, ale... ja ciebie też polubiłam, Róża. A potem zaczęłam czuć się jak złodziejka czyjegoś życia.

– Ile to trwało?

– Krótko. Może z rok. Ludwik... był rozdarty. Czasem mówił, że cię kocha. A potem, że z tobą już tylko cichość i obowiązek.

Zacisnęłam dłonie na filiżance.

– Nie był ze mną szczęśliwy?

– Myślę, że był. Tylko inaczej. Ty dawałaś mu spokój. Ja byłam burzą.

Zamilkłyśmy. I dopiero wtedy zrozumiałam – może nie chodziło o to, że kochał jedną bardziej. Tylko że sam nie wiedział, czego chce. A my obie... byłyśmy zbyt uczciwe, by go złapać na siłę.

– Dobrze, że przyszłaś – powiedziałam po chwili. – Teraz przynajmniej wiem.

– I?

– I wybaczam mu. Tobie też.

Poczułam spokój

Wieczorem znów poszłam na cmentarz. Zapałka zadrżała mi w palcach, gdy zapalałam znicz. Tym razem nie tylko dla Ludwika, ale i dla mnie. Dla wszystkich niedopowiedzeń, które latami dusiły się po kątach. Uklękłam przed płytą.

– Nie wiem, czy jesteś gdzieś tam, czy słyszysz. Jeśli tak... chciałam ci powiedzieć, że już nie mam do ciebie żalu. Może trochę żałuję, że nie umiałeś być ze mną szczery. Wiem już, że próbowałeś po swojemu.

Niebo nad cmentarzem było czyste. Nagle zerwał się wiatr – krótki, ostry powiew. Znicz prawie zgasł. Wstałam i uśmiechnęłam się lekko.

– To na znak, że słuchasz?

Wróciłam do domu, zamknęłam drzwi i opadłam na fotel. Obok leżał pamiętnik. Listy Wandy zostawiłam na razie nietknięte. Może kiedyś przeczytam, a może nie. Bo czasem odpowiedź przychodzi nie w słowach, ale w tym, że serce nagle przestaje boleć. W Zaduszki modliłam się za zmarłych, których nie znałam. A dostałam odpowiedź na pytanie, które przez lata bałam się zadać: czy on mnie kiedykolwiek naprawdę kochał? Teraz już wiem – kochał. Na swój sposób. I to mi wystarczy.

Róża, 75 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama