Reklama

Mam trzydzieści dwa lata i od dawna unikam rodzinnego domu, jakbym mógł tam zostawić całe swoje dzieciństwo, zamknąć drzwi i nigdy więcej nie wracać. Nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie zaczęło się psuć między mną a ojcem. Może wtedy, gdy po śmierci mamy oboje zaczęliśmy milknąć, zamiast rozmawiać. On zamknął się w swoim uporze, a ja – w pretensjach, które rosły ze mną jak drugie kości.

Reklama

Kiedyś dom przy ulicy Klonowej był dla mnie schronieniem. Pamiętam zapach świeżo pieczonego chleba i dźwięk radia, które ojciec ustawiał zawsze za głośno. Potem ten sam dom stał się miejscem, które bolało, które przypominało mi, jak trudno jest być synem kogoś, kto kocha tylko po swojemu. Unikałem wizyt, tłumacząc się pracą, korkami, wszystkim – byle nie musieć patrzeć mu w oczy i znów słyszeć tych samych pytań bez odpowiedzi.

Nasz kontakt ograniczał się do krótkich telefonów, w których mówiłem „wszystko w porządku”, choć nic nie było w porządku. Czułem, że tracimy siebie kawałek po kawałku, ale żaden z nas nie miał odwagi powiedzieć: „Zostań”. Aż w końcu wróciłem. Ale już nie było czasu na rozmowy.

Ostro się pokłóciliśmy

– Chcę sprzedać ten dom, Michał. Nie mam już siły tego ciągnąć – powiedział ojciec, kiedy zrzucałem plecak w korytarzu. Nawet nie zapytał, jak minęła mi podróż.

– Co proszę? – spojrzałem na niego, jakby właśnie oświadczył, że oddaje mnie do adopcji.

– Utrzymanie tego wszystkiego mnie przerasta. Ogród, cieknący dach, rachunki… Na co mi to?

– Na co? To jest nasz dom, tato. Tu mama… – głos mi się załamał, ale zacisnąłem zęby. – Tu wszystko się zaczęło.

– I wszystko się kończy – rzucił twardo. – Ty i tak tu nie bywasz. Nie interesuje cię, co się tu dzieje.

– A ty myślisz, że to takie proste? – warknąłem. – Przez lata robiłeś wszystko, żeby mnie zniechęcić. Zero ciepła, zero zainteresowania, tylko pretensje.

– Bo zawsze byłem za ciebie odpowiedzialny. Nie rozumiesz, co to znaczy być ojcem.

– A ty nie rozumiesz, co to znaczy być twoim synem! Może gdybyś choć raz zapytał, co u mnie… – zamilkłem. – Chcesz się tego pozbyć? Proszę bardzo. Sprzedaj. Może wtedy będziesz miał spokój.

– Michał…

– Wiesz co? Gdybyś ty zniknął z mojego życia, chyba nawet bym nie zauważył – rzuciłem i odwróciłem się w stronę drzwi.

Zamarł. Widziałem, jak jego twarz robi się blada. Przez chwilę myślałem, że coś odpowie, że podniesie głos jak zawsze. Ale nie. Po prostu odwrócił się i wyszedł z pokoju. Bez słowa. Zostawił mnie z bijącym sercem i pytaniem, które nie dawało mi spokoju: czy właśnie przesadziłem?

Po prostu odszedł

Do domu wróciłem następnego dnia rano z zamiarem przeprosin, może spokojnej rozmowy. Noc przespałem w hotelu – potrzebowałem przestrzeni, żeby ochłonąć. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy ojciec w ogóle będzie chciał mnie jeszcze słuchać. Może i przesadziłem, może i za bardzo się uniosłem, ale przecież on też… Zawsze był twardy, zawsze zamknięty. Może właśnie dlatego tak się zderzyliśmy.

Kiedy zajechałem pod dom, na podjeździe stał samochód cioci Aliny. To mnie zaniepokoiło. W środku zastałem ją przy kuchennym stole, z kubkiem herbaty w dłoniach. Spojrzała na mnie tak, jakby już wiedziała, co chcę zapytać.

– Michał… – powiedziała łagodnie, ale głos jej drżał. – Twój tata zmarł dziś rano.

Stanąłem jak słup soli. Nie rozumiałem. Przez moment miałem wrażenie, że się przesłyszałem.

– Co?

– Znalazł go sąsiad. To przez serce. Był sam…

Usiadłem powoli, jakby nagle ziemia przestała być stabilna. Gapiłem się w blat stołu, nie czując nic. Nie umiałem płakać. Wszystko we mnie się ścięło.

Przykro mi – szepnęła ciocia, kładąc dłoń na mojej. – Może to była ta ostatnia rozmowa, której nie powinno być…

Nie odpowiedziałem. To zdanie przebiło się przez skorupę. Rozmowa, która miała być tylko kłótnią, stała się ostatnią. I nikt już nie mógł niczego cofnąć.

Zostawił mi wiadomość

Wieczorem, kiedy ciocia zasnęła w pokoju gościnnym, krążyłem po domu bez celu. Światło w salonie było zgaszone, ale nie miałem odwagi go włączyć. Każdy kąt przypominał mi jego obecność – gazetę zostawioną na parapecie, szalik rzucony na fotel, filiżankę w zlewie. Jakby wciąż tu był. Jakby miał zaraz wrócić i powiedzieć, że wszystko to jakiś kiepski żart.

Zajrzałem do jego pokoju. Było tam schludnie jak zawsze. Na szafce nocnej leżał jego telefon. Bez zastanowienia wziąłem go do ręki. Nie wiem, czego szukałem – może jakiegoś śladu, dowodu, że zostawił coś… dla mnie?

Odblokowałem ekran. Skrzynka wiadomości. Zjechałem na dół i wtedy ją zobaczyłem – wiadomość oznaczona jako „wersja robocza”. Otworzyłem ją.

„Michał, wiem, że byłem twardy. Może za bardzo. Ale nie chcę, żeby tak to się skończyło...”.

To wszystko. Żadnego zakończenia. Nie napisał „kocham cię”, nie „przepraszam” wprost. Tylko te kilka słów, urwanych, jakby ktoś mu przerwał. Jakby nie zdążył.

Siedziałem na jego łóżku i patrzyłem na ekran, który zamazywał się przez łzy. Po raz pierwszy od lat płakałem naprawdę. Nie ze złości, nie z frustracji – z bólu. Z żalu, że nie zdążyliśmy porozmawiać. Że chciał, ale nie dał rady. Że miał odwagę zacząć, a ja nie miałem cierpliwości, żeby poczekać.

I wtedy dotarło do mnie: może nigdy nie chodziło o to, że nas nie obchodziło. Może po prostu nie umieliśmy rozmawiać. Ani on, ani ja.

A jednak był ze mnie dumny

Zostałem w domu jeszcze kilka dni. Nie umiałem tak po prostu wrócić do miasta, jakby nic się nie wydarzyło. Spacerowałem po okolicy, odwiedzałem miejsca, w których jako dzieciak biegałem z kolegami, wchodziłem na drzewa, kopałem piłkę na boisku. Wszędzie ślady przeszłości, w których ojciec zawsze był gdzieś w tle – cichy, obecny, ale jakby z boku.

Pewnego popołudnia siedziałem z ciocią Aliną w ogrodzie. Paliła papierosa, chociaż mówiła, że rzuciła. Patrzyła przed siebie, milcząc, aż w końcu odezwała się bez uprzedzenia:

– Wiesz, twój tata często o tobie mówił. Tylko… nie umiał inaczej niż: „Michał pracuje w dużej firmie, dobrze sobie radzi”. Ale ja widziałam, jak mu się oczy rozświetlały.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

– Nigdy mi tego nie powiedział.

– Bo był dumny po cichu. I uparty jak osioł. Wiesz, czasem się martwił, że już do końca życia będziecie się tylko rozmijać.

Słuchałem w milczeniu. W głowie przelatywały obrazy: jak ojciec zostawiał mi kanapki przy drzwiach, nawet kiedy się nie odzywaliśmy. Jak kładł mi rękę na ramieniu, zanim wychodziłem na pociąg. Te gesty, które wtedy ignorowałem, teraz wracały jak echo.

On cię kochał, Michał – powiedziała ciocia, zaciągając się dymem. – Tylko nigdy nie nauczył się tego mówić.

Zrozumiałem wtedy, że nasz konflikt nie był brakiem uczucia, ale brakiem języka. Mówiliśmy do siebie różnymi głosami i obaj czekaliśmy, aż ten drugi się domyśli.

Wciąż o nim myślałem

Wróciłem do siebie w poniedziałek rano. Miasto witało mnie hałasem, który kiedyś dawał mi poczucie kontroli. Tym razem denerwował. W mieszkaniu wszystko było dokładnie tak, jak je zostawiłem – sterylne, poukładane, zimne. Położyłem torbę przy drzwiach i usiadłem przy biurku, trzymając w dłoni telefon ojca. Wciąż tam była – ta niedokończona wiadomość.

Przez kilka dni zaglądałem do niej codziennie. Czytałem te kilka zdań jak modlitwę. Zastanawiałem się, co by napisał dalej. Czy prosiłby o wybaczenie? Czy próbowałby mi powiedzieć, że mnie kocha? Czy tylko chciał zakończyć to wszystko pokojem?

Nie wiedząc, co z tym zrobić, zacząłem pisać do siebie. Otworzyłem skrzynkę mailową i tworzyłem wiadomości, jakby pisał je on. A potem odpisywałem – sam sobie, ale z perspektywy syna, który próbuje coś zrozumieć. To było dziwne, trochę szalone, ale pomagało. Jak rozmowa, która nigdy się nie odbyła, a jednak była potrzebna.

Czasem zadawałem pytania, których nigdy nie miałem odwagi wypowiedzieć: „Dlaczego byłeś taki surowy?”, „Czy naprawdę byłeś ze mnie dumny?”, „Czy mi wybaczyłeś?”.

Nie znałem odpowiedzi, ale zaczynałem akceptować, że może nigdy ich nie poznam. Ta wiadomość, choć krótka, była znakiem, że próbował. Że mimo wszystko, coś we mnie chciał jeszcze dotknąć, zanim było za późno. To dawało cień ulgi. I tego cienia się trzymałem.

Przebaczyłem mu wszystko

Kilka tygodni później znów stanąłem przed domem przy Klonowej. Postanowiłem go nie sprzedawać. Wbrew logice, kosztom i obowiązkom – nie potrafiłem się go pozbyć. To miejsce było trudne, ale było też moje. Nasze. Jego ostatni ślad.

Stałem na progu, patrząc na drzwi, za którymi po raz ostatni widziałem ojca. Wciąż pamiętam dokładnie, jak wtedy wyszedł z pokoju. Bez słowa, z twarzą bez wyrazu. Myślałem, że to koniec. A to był dopiero początek czegoś, co miałem jeszcze długo w sobie układać.

Dom był cichy. Pachniał kurzem, drewnem i czymś znajomym – jakby czas tu stanął. Usiadłem w salonie, tam, gdzie kiedyś wspólnie oglądaliśmy mecze, nawet jeśli nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Wyciągnąłem zeszyt, który wziąłem z biura, i długopisem, który należał do ojca, napisałem krótką notatkę. Nie dla nikogo. Dla siebie. A może dla niego.

„Tato, też nie umiałem mówić. Ale chciałem, żebyś wiedział, że mi zależało. Przepraszam”.

Zamknąłem zeszyt. Włożyłem go do szuflady, tam, gdzie kiedyś trzymał listy. Może nigdy nie znajdzie się ktoś, kto to przeczyta. Może nie musi. Może wystarczy, że ja to napisałem.

Nie poczułem ulgi ani przebaczenia. Ale pojawiło się coś nowego – cicha, spokojna akceptacja. I świadomość, że czasem miłość nie potrzebuje wielkich słów. Czasem wystarczy jedna niedokończona wiadomość, żeby człowiek w końcu zrozumiał.

Michał, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama