„W znalezionym portfelu było tyle kasy, że już wiedziałam, na co ją wydać. Długo żałowałam swojej głupiej decyzji”
„– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytała moja przyjaciółka, spoglądając na mnie ze zdziwieniem. Siedziałyśmy w naszej ulubionej knajpce i rozmawiałyśmy o tym, co się wydarzyło parę godzin wcześniej. Wierzę, że dobrą decyzją przyciągnęłam do siebie miłość mojego życia”.
- Maria, 25 lat
Wybrałyśmy się do kina i po zakupie biletów okazało się, że mamy jeszcze sporo wolnego czasu. Zaopatrzone w popcorn postanowiłyśmy usiąść na jednej z kanap znajdujących się w holu. Kiedy już wygodnie się usadziłyśmy, zauważyłam, że w zagłębieniu między oparciem a siedziskiem kanapy znajduje się portfel. Musiał komuś wypaść. Z lekkim wahaniem wzięłam go do ręki. Spojrzałam na Kaśkę.
– Sprawdźmy, co jest w środku, może jakieś dokumenty i uda nam się znaleźć właściciela – poradziła.
Te pieniądze znacznie odciążyłyby mój budżet
Zawartość portfela przedstawiała się następująco: dowód osobisty, prawo jazdy ze zdjęciem chłopaka niewiele starszego od nas, parę zużytych biletów i cztery tysiące złotych!
W mojej obecnej sytuacji życiowej była to niebagatelna kwota. Zresztą nie tylko w mojej, razem z Kaśką jechałyśmy na tym samym wózku. Obie na ostatnim roku stomatologii i niskopłatnych stażach, z których ledwo starczało na opłatę pokoju wspólnie przez nas wynajmowanego.
– O rany, kupa kasiory. Co zrobisz? – zapytała moja przyjaciółka.
W jej oczach zobaczyłam błysk zazdrości, czy tylko mi się wydawało? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pieniądze znacznie odciążyłyby mój budżet. Odciążyły? Szczerze mówiąc, to by go ratowały. Na wszystkim musiałam oszczędzać i nawet ta nasza wyprawa do kina była okupiona wieloma wyrzeczeniami. Co zrobię? Łatwo by było schować portfel do torebki i po prostu pójść na film. to było stare kino, bez monitoringu, a obsługa na pewno niczego nie zauważyła. Cztery tysiące… Łatwo się było rozmarzyć, na co je wydać.
– Halo? Mańka, pytam, co zrobisz? – przyjaciółka ponowiła pytanie, wyrywając mnie z głębokiej zadumy.
– Jak to, co zrobię? Oddam ten portfel obsłudze, na pewno ktoś się po niego zgłosi. I tak zrobiłam. Oddałam portfel pani w kasie i poszłyśmy na film.
Kiedy wychodziłyśmy z kina, w drzwiach minął nas mężczyzna ze zdjęcia! Był bardzo zdenerwowany i pędził w stronę holu, ciągnąc za rękę kilkuletnią dziewczynkę. Stanęłam jak słup soli, jednak szybko się zreflektowałam.
– Halo! Proszę pana! – zawołałam, chcąc go zatrzymać. Odwrócił się w moją stronę zaskoczony.
– Tak?
– Czy pan czegoś szuka?
– Tak, zgubiłem portfel.
– Czeka na pana w kasach… Przed chwilą go tam oddałam.
– Naprawdę? – na jego twarzy malował się wyraz ogromnej ulgi, ale też zaskoczenia.
– Nie wiem, jak pani dziękować! Miałem tam sporo pieniędzy, które właśnie chciałem wpłacić do banku, jednak najpierw obiecałem córeczce kino. Naprawdę nie wiem, jak pani dziękować.
– Nie ma sprawy – odpowiedziałam lekko zawstydzona. – Każdy by tak zrobił.
– Oj, nie każdy. Jeszcze raz pani dziękuję – odpowiedział i popędził z córką w stronę kas, już na nas nie spoglądając.
– Ale palant. Mógł, chociaż odpalić ci jakieś znaleźne! – skwitowała całą sytuację Kaśka. Nie powiem, też odczułam lekkie rozczarowanie.
– Nie żałujesz? – dopytywała przyjaciółka.
– No pewnie, że żałuję. Żałuję, że ta kasa w ogóle nie była moja. Bo nie była, więc nie ma o czym dyskutować – zakończyłam temat i nigdy więcej do niego nie wracałyśmy.
Już przekraczając próg, wiedziałam, że coś jest nie tak
Nadszedł piękny, słoneczny i upalny czerwiec. Wkrótce miałam bronić pracę magisterską. Wyszłam właśnie zadowolona od promotora, bo pracę już miałam praktycznie napisaną. Zostały mi jeszcze tylko ostatnie poprawki, więc byłam spokojna, że zdążę do piątku oddać ją do dziekanatu – wtedy był ostatni termin. Kiedy w domu usiadłam do pracy przy komputerze, po krótkiej chwili mój ekran zaczął migać, po czym nagle zgasł i za nic nie chciał się włączyć. Zdenerwowana zadzwoniłam po kolegę. Przyjechał, popatrzył, coś tam ponaciskał.
– Spalona płyta główna! – skwitował.
– Oddaj go, bo jest na gwarancji.
Łatwo powiedzieć. Na szczęście całą pracę miałam skopiowaną na przenośny dysk, jednak i tak utrata laptopa była dla mnie poważnym problemem. Zaniosłam sprzęt do sklepu, w którym go kupiłam, a potem popędziłam do kafejki internetowej, żeby dokończyć poprawki. Zajęło mi to parę godzin, jednak ostatecznie, mimo mniej komfortowych warunków, skończyłam, wydrukowałam pracę w pobliskim punkcie ksero i razem z pendrivem wrzuciłam ją do teczki.
Akurat zaczęło kropić, więc poszłam w stronę przystanku. Wsiadłam do tramwaju, żeby wrócić do domu. Szczęśliwa zadzwoniłam jeszcze do mamy, aby zdać jej relację z moich postępów, i wróciłam do mieszkania na późny obiad. Już przekraczając próg, wiedziałam, że coś jest nie tak. Szybka chwila zastanowienia i nagle ogarnęła mnie panika, ponieważ nie miałam przy sobie teczki! Musiałam ją zostawić na przystanku lub w tramwaju! W tym momencie do przedpokoju weszła Kaśka i, widząc moją minę, zapytała, co jest grane.
– Ale nieszczęście – skwitowała… – gdy opowiedziałam jej, co się stało. – Pracę trzeba oddać do piątku, a dziś środa.
– Miałam na tym pendrivie wszystko, prace, poprawki, wyniki badań – lamentowałam.
– Chodźmy jej szukać! – Kaśka narzuciła na siebie kurtkę, przytomnie wzięła parasol i wybiegłyśmy z mieszkania.
Pędziłyśmy „moją” trasą, dokładnie rozglądając się po drodze. Na przystanku stało tylko kilkoro zmokniętych ludzi, ale nikt z nich nie widział mojej teczki. Chwytając się ostatniej deski ratunku, zadzwoniłam do MPK i zapytałam, czy motorniczy nie zgłosił znalezienia teczki. Niestety – nie. Pocieszałam się drugim terminem obron, który był za trzy miesiące. Wprawdzie uniemożliwiało mi to wyjazd do Hiszpanii, gdzie mieszkała moja koleżanka i obiecała mi wakacyjną pracę, ale trudno. Będę musiała przysiąść i odtworzyć moje badania.
Przez wizjer ujrzałam przystojnego chłopaka
Kaśka, chcąc mnie pocieszyć, kupiła wino, przy którym spędziłyśmy resztę wieczoru. Następnego dnia zadzwoniłam do promotora. Bardzo mi współczuł i bez problemu zgodził się na przesunięcie terminu obrony. Wydawało się, że w tej sprawie jest już, jak to się mówi, pozamiatane. W piątek rano obudził mnie natarczywy dzwonek do drzwi. Przez wizjer ujrzałam przystojnego chłopaka. Na pewno nie był moim sąsiadem, bo bym go zapamiętała.
– Tak? – zapytałam, uchylając drzwi.
– Czy ma pani na imię Maria?
– Tak, to ja – odparłam.
– O, jak dobrze. – uśmiechnął się. – Tyle czasu pani szukałem!
– Ale, o co chodzi? – nie kryłam zaskoczenia.
– Znalazłem pani pracę magisterską – powiedział z szerokim uśmiechem, wyciągając w moją stronę teczkę. Zaniemówiłam z wrażenia. – Leżała na przystanku, więc ją zabrałem, żeby nie zmokła – kontynuował chłopak. – Ciężko było panią znaleźć. Na szczęście w teczce był rachunek z drukarni, gdzie obsługa panią pamiętała. Wiedzieli, że mieszka pani niedaleko, więc angażując znajomych i nieznajomych szukałem pani. I udało się – dodał zadowolony z siebie.
– Dziękuję! – wydukałam, gdy zdołałam odzyskać głos. – Jestem panu bardzo wdzięczna.
– Nie ma sprawy. Wierzę, że dobre uczynki wracają – słysząc te słowa, przypomniała mi się historia z portfelem sprzed kilku miesięcy i po prostu nie mogłam się z nim nie zgodzić.
– A tak w ogóle, to Marek jestem – podał mi rękę. – W ramach rewanżu możesz mnie zaprosić na kawę albo nawet kawę i spacer – dodał zachęcająco.
Nie mogłam mu odmówić. Zresztą, nawet bym nie chciała. Jednak najpierw zaprosiłam go do środka, a sama zadzwoniłam do promotora z nadzieją, że uda mi się odkręcić zmianę terminu obrony. Udało się.