„W życiu nie byłam tak rozczarowana jak po wyjeździe do SPA. Relaks we dwoje zakończył się sercowym zawodem”
„Pakowałam się z uśmiechem. Kupiłam nowy kostium kąpielowy, pachnący balsam i książkę, którą planowałam przeczytać przy hotelowym basenie. Wyobrażałam sobie, jak wieczorem wypijemy wino w jacuzzi, jak będzie przyjemnie, blisko, intymnie. I naprawdę chciałam wierzyć, że ten weekend coś naprawi. Ale tylko się łudziłam”.

- Redakcja
Mam na imię Dorota. Mam trzydzieści jeden lat i jestem graficzką. Kocham swoją pracę, bo daje mi przestrzeń, by wyrazić to, czego często nie umiem powiedzieć słowami. Od pięciu lat jestem w związku z Markiem. Mieszkamy razem w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. I tak, kiedyś naprawdę było mi z nim dobrze. Nie idealnie – nie ma co ściemniać – ale byliśmy szczęśliwi. Marek potrafił rozśmieszyć mnie w najmniej spodziewanych momentach. Wtedy, pamiętam, nosił jeszcze zegarek i nie miał telefonu przyklejonego do ręki.
Z czasem coś w nas zaczęło gasnąć. Niewypowiedziane słowa, wspólne wieczory spędzone w osobnych światach. Ja z książką, on ze smartfonem. Początkowo myślałam, że to chwilowe. Przemęczenie, pogoda, może stres w pracy. Ale te „chwilowe” momenty zmieniały się w miesiące.
Voucher do SPA dostałam od niego na urodziny. Piękna koperta, elegancka wstążka, ręcznie wypisany bon z jego podpisem: „Dla mojej najpiękniejszej – relaks we dwoje”. Kiedy to otworzyłam, poczułam w sercu promyk nadziei. Może to jakiś znak, że jeszcze mu zależy. Że chce o nas powalczyć. Że dostrzega, że jesteśmy na krawędzi.
Pakowałam się z uśmiechem. Kupiłam nowy kostium kąpielowy, pachnący balsam i książkę, którą planowałam przeczytać przy hotelowym basenie. Wyobrażałam sobie, jak wieczorem wypijemy wino w jacuzzi, jak będzie przyjemnie, blisko, intymnie. I naprawdę chciałam wierzyć, że ten weekend coś naprawi. Ale tylko się łudziłam.
Miłe złego początki
Do hotelu dotarliśmy w piątek po południu. Słońce już chyliło się ku zachodowi, kiedy podjechaliśmy pod szklane drzwi recepcji. Czułam lekkie zdenerwowanie pomieszane z nieoczekiwanym entuzjazmem. W samochodzie panowała cisza, którą Marek przerywał jedynie pytaniami kierowanymi do nawigacji. Nie spojrzał na mnie ani razu od momentu, gdy przekroczyliśmy granice miasta. Ale ja tłumaczyłam sobie, że może po prostu jest zmęczony drogą.
W recepcji przywitała nas uśmiechnięta kobieta. Powiedziała, że mamy piękny pokój z widokiem na las i że dziś wieczorem czeka nas kolacja degustacyjna. Kiedy wręczała nam klucze, spojrzałam na Marka, chcąc podzielić się tym małym zachwytem. On właśnie przeglądał coś w telefonie i tylko rzucił ciche "aha".
Pokój rzeczywiście był ładny. Przestronny, z dużym łóżkiem i balkonem, na który zaraz po wejściu wyszłam. Powietrze pachniało igliwiem i świeżością. Las był tuż obok, jakby tylko czekał, żebyśmy się w nim zanurzyli. Odwróciłam się, chcąc pokazać to wszystko Markowi, ale on siedział już na fotelu, wpatrzony w ekran.
– Zobacz, jaki piękny widok – powiedziałam.
– Mhm – mruknął bez odrywania wzroku od telefonu.
Zamilkłam. Nie chciałam zaczynać tego wyjazdu od spięcia. Przebrałam się, poprawiłam włosy i zaproponowałam, żebyśmy poszli do hotelowej restauracji. Skinął głową, jakby chodziło o obowiązek, który trzeba odbębnić. W windzie stał obok mnie, ale zamiast patrzeć na mnie, przeglądał wiadomości.
Miałam złe przeczucia
Restauracja była pięknie urządzona. Ciepłe światło, białe obrusy, dźwięk cichego jazzu w tle. Usiadłam naprzeciwko niego i uśmiechnęłam się.
– Pamiętasz ten nasz pierwszy wspólny wyjazd do Krynicy? Ten pensjonat z drewnianym tarasem?
– Tak – odpowiedział, nie podnosząc wzroku – i był o połowę tańszy.
Zamilkłam. Wzięłam łyk wina, chociaż miałam ochotę po prostu wstać i wrócić do pokoju. Czułam, jak zaciska mi się gardło.
Czemu wszystko musi porównywać? Czy te wszystkie wspomnienia, które ja noszę z czułością, dla niego były tylko punktem odniesienia do jakichś rachunków? Czy ja też jestem jakąś starszą wersją, którą teraz mierzy nowymi standardami?
Wieczorem po kolacji poszliśmy jeszcze na chwilę do strefy wellness. Marek włożył szlafrok, z którym długo walczył, kręcąc nosem na jego krój i zapach, jakby to była sprawa najwyższej wagi. W jacuzzi siedziałam z zamkniętymi oczami, próbując się odprężyć, ale każde jego westchnięcie, każde spojrzenie rzucone na zegarek, wbijało się we mnie jak szpilka.
Czułam się przy nim tak, jakbym przyszła na czyjś pogrzeb, a nie na romantyczny weekend. Jakbym była intruzem w jego świecie, który teraz ograniczał się do telefonu, wiadomości z pracy i wieczornego przeglądania portali.
Po powrocie do pokoju powiedział, że boli go głowa i położył się spać. Ja siedziałam jeszcze przez chwilę na balkonie, owinięta kocem, patrząc w czarne niebo. Szukałam tam czegoś, co mnie uspokoi, jakiejś gwiazdy, która przypomni mi, że kiedyś potrafił się śmiać. Że kiedyś, w Krynicy, grzaliśmy sobie dłonie nawzajem, bo było nam zimno i dobrze razem.
Tego wieczoru przyszło do mnie ciche, niewypowiedziane przeczucie. Że coś między nami już się skończyło, tylko żadne z nas jeszcze nie miało odwagi tego powiedzieć.
Przestałam się łudzić
Każdy wieczór wyglądał tak samo. Marek siadał z telefonem, a ja próbowałam rozmawiać, zaproponować spacer, film, chwilę bliskości. Odbijałam się od jego milczenia albo zdawkowych odpowiedzi.
– Marek, może byś odłożył telefon?
– Przecież siedzę obok – mówił, nie patrząc na mnie.
Ale nie był ze mną. Był w swoim świecie, w ekranie. Ja siedziałam obok, z książką, której nie potrafiłam przeczytać, słuchając ciszy między nami, coraz gęstszej. Czułam, jak oddalamy się od siebie z każdą minutą tej wspólnej samotności.
Ostatni dzień zaczął się od milczenia. Przy śniadaniu siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie. On jadł wpatrzony w ekran, ja w kromkę chleba. Nie wytrzymałam.
– Po co w ogóle tu przyjechałeś? – zapytałam cicho, nie patrząc na niego.
– Bo nalegałaś – odpowiedział spokojnie, niemal obojętnie.
W jednej chwili coś we mnie pękło. Poczułam, jak cała ta nadzieja, którą w sobie nosiłam, wyparowuje. Nic już nie miało sensu. Nie był tu dla mnie, nie chciał być. Ten weekend był tylko kolejnym obowiązkiem, który chciał jak najszybciej odhaczyć.
Nie chciałam takiego życia
Po powrocie do domu długo nie mówiłam nic. Tylko rozpakowywałam walizkę w milczeniu, choć czułam, jakbym wyciągała z niej wyłącznie rozczarowanie. Marek usiadł do komputera, jakby nic się nie wydarzyło.
Kilka dni później zarezerwowałam tani hostel nad morzem. Bez SPA, bez kolacji degustacyjnych. Spakowałam plecak i pojechałam zupełnie sama. Pokój był mały, z widokiem na parking. Ale czułam się lekka.
Wieczorem, gdy wracałam z plaży, sąsiadka z pokoju obok zagadnęła mnie na korytarzu.
– Z mężem przyjechałaś?
– Nie. I chyba dobrze – odpowiedziałam spokojnie.
Ostatniego dnia usiadłam na ławce przy plaży i patrzyłam na spokojne fale. Myślałam o naszym wyjeździe, o tej ciszy, która mówiła więcej niż kłótnia. Nie czułam już złości – tylko ulgę.
Wyjęłam telefon i napisałam do Marka krótką wiadomość: „Dziękuję za prezent. Właśnie teraz naprawdę go doceniłam”. Nie czekałam na odpowiedź.
Wróciłam do siebie. Nie do tamtego życia – do siebie. Do swojej przestrzeni, gdzie mogłam oddychać.
Dorota, 31 lat
Czytaj także:
- „Podróż poślubna na Majorkę zmieniła się w koszmar, gdy odkryłam, za kogo wyszłam. Teraz chciałabym cofnąć czas”
- „Mieliśmy za sobą paskudną separację. Wtedy nasza 6-latka zrobiła coś, czego nie zapomnimy do końca życia”
- „Na delegacji zintegrowałem się z koleżanką pod hotelową pościelą. Miałem się przyznać, ale żona zdążyła mnie ubiec”