„Wakacje na Santorini miały być dla nas ratunkiem. Byłam pionkiem w jego grze, ale tym razem nie przegram tej partii”
„Ten wyjazd miał być naszym nowym początkiem. Grecja, słońce, lazurowa woda, biały hotel na klifie. Zupełnie jak z folderu biura podróży. Ale już na lotnisku wiedziałam, że coś się zmieniło. Marek był nieobecny. Odpowiadał półsłówkami, zerkał w telefon. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem, gorącem”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak opisałabym siebie jedną frazą, pewnie odpowiedziałabym: „cierpliwa żona”. Nie byłam tą, co trzaska drzwiami, histeryzuje, sprawdza każdy telefon i oddech. Przez pięć lat małżeństwa z Markiem nauczyłam się wielu rzeczy – przede wszystkim milczenia. Z pozoru wszystko było dobrze. Bez dzieci, ale z planami. Bez szaleństw, ale z przewidywalnością, która kiedyś dawała mi spokój.
Ten wyjazd miał być naszym nowym początkiem. Grecja, słońce, lazurowa woda, biały hotel na klifie – zupełnie jak z katalogu biura podróży. Ale już na lotnisku wiedziałam, że coś się zmieniło. Marek był jakiś nieobecny. Odpowiadał półsłówkami, zerkając ukradkiem w telefon. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem, gorącem. Ja go tłumaczyłam sama przed sobą. Pierwsze dwa dni były względnie spokojne. Chodziliśmy na plażę, jedliśmy kolacje w hotelowej restauracji. Ale potem zaczęło się jego wieczne „zaraz wrócę”. Raz szedł po wodę, raz na siłownię, raz „na chwilkę” zadzwonić do klienta.
– Idziesz znowu? – zapytałam, gdy piątego wieczoru z rzędu wyszedł z pokoju po kolacji.
– Tak, muszę skoczyć po coś do picia. Chcesz coś?
– Mam jeszcze wodę. Ale może usiądziesz, posiedzimy razem na balkonie?
– Zaraz wrócę, tylko skoczę do sklepu.
Wyszedł, a ja usiadłam na krześle i patrzyłam na spokojne morze. Otworzyłam butelkę wody, ale nie napiłam się. Ale coś w środku mnie zaczęło palić. Nie wiem, co to było. Przeczucie? Intuicja? Albo po prostu to był ten moment, w którym kobieta przestaje udawać, że wszystko jest dobrze.
Zerknęłam do telefonu i zamarłam
To było popołudnie jak każde inne. Wyszłam wcześniej z basenu, bo poczułam chłód i lekkie mdłości – może od nadmiaru słońca. Zatrzymałam się w hotelowej restauracji po sok pomarańczowy. I wtedy zobaczyłam. Leżał na stole obok talerza z resztkami jedzenia. Telefon Marka. Rozpoznałam go od razu – ten pęknięty róg w etui, które nosił od lat. Rozejrzałam się. Ani jego, ani nikogo znajomego. Podeszłam i delikatnie podniosłam telefon. Ekran nie miał blokady. A właśnie przyszła wiadomość.
„– Tęskniłam dziś za tobą jak wariatka. Kiedy znów się wymkniesz?”
Zamarłam. Jakaś Inga. To imię widniało na ekranie, tuż pod uśmiechniętym emotikonem i miniaturką zdjęcia – tej samej kobiety, którą poznaliśmy trzy dni temu na wycieczce fakultatywnej. Radosna, gadatliwa, z tym zbyt intensywnym śmiechem i bluzką, która zbyt łatwo zsuwała się z ramienia. Nie wiem, ile czasu tam stałam. Może minutę. Może dziesięć. Serce waliło mi, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, a gardło zaciskało się, jakby chciało mnie ostrzec, zanim krzyknę. Ale nie krzyknęłam. Zamiast tego usiadłam przy stole, otworzyłam wiadomości. Były ich dziesiątki. Zdjęcia, flirtujące teksty, propozycje spotkań. A potem jedno: „Ona nic nie podejrzewa, nie martw się. Jest zbyt zajęta sobą”. Zajęta sobą? Zamknęłam telefon. Odłożyłam go na stół. I wtedy właśnie przyszedł Marek.
– O, jesteś! – powiedział z uśmiechem. – Mój telefon tu leżał? Szukałem go wszędzie. Dzięki, skarbie.
– Tak, znalazłam go tutaj – uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam.
– No to dobrze, bo jakbym go zgubił… – zająknął się, nie patrząc mi w oczy.
Patrzyłam na niego z udawanym rozczuleniem. A w głowie mi huczało. Nie miałam pojęcia, że potrafię się tak uśmiechać, wiedząc, że wszystko się właśnie skończyło.
Grałam swoją rolę koncertowo
Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Leżałam obok niego w łóżku, słuchając, jak oddycha. Jego ramię ledwo muskało moje. Jakby już od dawna był obcy. A jednak to ja uśmiechnęłam się pierwsza. Zamówiłam śniadanie do pokoju. Zasugerowałam, że może dziś zrobimy coś razem. On się zgodził, trochę zaskoczony, ale i podejrzanie chętny. Wybraliśmy się na wycieczkę statkiem po okolicznych zatokach. Przez cały dzień grałam rolę zakochanej żony.
– Zrobisz nam zdjęcie? – zapytałam chłopaka z aparatem.
– Jasne, proszę się uśmiechnąć!
Marek objął mnie w pasie, a ja wtuliłam się w niego jak nastolatka. Potem oglądałam te zdjęcia na wyświetlaczu i myślałam tylko jedno, że będzie idealne. Idealne dla niej. Niech widzi, jak cudownie się bawimy. Wieczorem poszliśmy na kolację. Zamówiłam wino. On był zdziwiony – zwykle nie piłam alkoholu w upale. Ale dziś było inaczej. Byłam ciekawa, ile potrafi znieść, zanim się zorientuje.
– A ta Inga? – zapytałam niewinnie, mieszając w kieliszku. – Fajna kobieta, nie?
– Która? A, Inga z wycieczki? Tak, spoko. Gadatliwa, ale... sympatyczna – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
– Myślisz, że można zakochać się w kimś w ciągu kilku dni?
– Co? – podniósł głowę i popatrzył na mnie z lekkim rozbawieniem. – Co to za pytanie?
– No tak pytam, z ciekawości – wzruszyłam ramionami. – Grecja, słońce, piękne chwile. Ludzie robią różne głupoty.
– Marcelina, ty się świetnie bawisz, co?
– A co mam robić? – odpowiedziałam z uśmiechem. – Szkoda czasu na martwienie się.
Grałam swoją rolę lepiej niż on kiedykolwiek grał miłość. Patrzyłam, jak pije wino, jak się śmieje, jak zerka ukradkiem na telefon. A potem wracaliśmy do hotelu, trzymając się za ręce. I tylko ja wiedziałam, że za chwilę przewrócę wszystko, co jeszcze się trzyma.
Wykręciłam mu niezły numer
Wieczór był duszny. Wiatr znad morza tylko lekko poruszał firankami. Marek powiedział, że musi zadzwonić. Zszedł na taras, myśląc, że śpię. Ale ja nie spałam. Leżałam pod kocem, z zamkniętymi oczami, gdy nagle usłyszałam jego głos. Cichy, przytłumiony, ale wyraźny.
– No, miałem dzisiaj trudniej, wiesz? – szeptał do telefonu. – Tak, była cały dzień przy mnie. Uśmiechnięta, jakby niczego nie wiedziała. – Zamilkł na chwilę. – Nie wiem, może jutro? Powiem, że mam coś służbowego, wykręcę się jakoś. – Znów przerwa. – Tak, też za tobą tęsknię...
Zacisnęłam palce na kocu. Serce znow tłukło się jak oszalałe. Każde jego słowo wbijało się we mnie jak igła. Cicho podniosłam się z łóżka i wyszłam na balkon sąsiadujący z jego. Przylgnęłam do ściany i słuchałam dalej. Słowa „kocham cię” nie padły. Ale nie musiały. Wrócił po chwili, nieświadomy, że byłam tuż obok. Spojrzał na mnie. Ja na niego.
– Wszystko w porządku? – zapytał, poprawiając włosy.
– Tak. Myślałam, że może pójdziemy jeszcze na drinka.
– E, dziś jestem zmęczony. Może jutro, co?
– Jasne. – Uśmiechnęłam się lekko.
Pocałował mnie w czoło. Jakby wszystko było dobrze. Kiedy zasnął, wzięłam jego telefon. Hasła nie zmienił. Otworzyłam czat z Ingą i napisałam: „Czekaj na mnie jutro o 18. Mam niespodziankę.” Kliknęłam „wyślij”. Potem odłożyłam telefon i wzięłam głęboki wdech. Czułam, że następny dzień nie będzie jak żaden inny.
Zostawiłam mu obrączkę
Plaża, na której miało dojść do ich spotkania, była niemal pusta. Słońce powoli chowało się za horyzont, a fale delikatnie obijały się o brzeg. Inga siedziała na kocu, ubrana w lekką sukienkę, bawiła się piaskiem między palcami i co chwilę rozglądała się niespokojnie. Przygotowała się. Widać było, że zależało jej, żeby dobrze wypaść. Myślała, że zaraz pojawi się Marek, z uśmiechem, może z winem. Nie spodziewała się mnie. Szłam powoli, ale pewnie. Nie kryłam się. Nie udawałam przypadkowego spaceru. Stanęłam przed nią i patrzyłam, jak jej twarz zmienia się w ułamkach sekund – od zaskoczenia, przez dezorientację, po coś na kształt wstydu.
– Nie Marek, ale chyba też się nadaję na tę niespodziankę – powiedziałam spokojnie.
– Marcelina... ja... – zaczęła się podnosić, ale nie dałam jej skończyć.
– Wiem wszystko. Od kilku dni wiem. Te wiadomości, spotkania, zdjęcia... – spojrzałam na nią chłodno. – Ale nie przyszłam tutaj po awanturę. Nie jestem tobą.
Inga zamilkła. Spuściła wzrok.
– Wiesz, co on mówił o tobie? – kontynuowałam. – Że jesteś chwilą. Że ja jestem stała, a ty rozrywką. Że to się szybko wypali. Tak mówił, kiedy nie próbował cię przekonywać, że jestem naiwna.
Spojrzała na mnie. W oczach miała łzy. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów.
– Nie będę walczyć o faceta, który wysyła do innej kobiety wiadomości z naszego łóżka. – Odetchnęłam głęboko. – Ale ty, jeśli jeszcze go chcesz, miej świadomość, że on takich wiadomości wysyła więcej. Ja byłam kiedyś taką „Ingą”.
Odwróciłam się i odeszłam. Wróciłam do hotelu, do pokoju, który pachniał jego wodą kolońską i moim milczeniem. Napisałam tylko jedno: „Wiem wszystko. Już nie wrócę”. Zostawiłam mu kartkę na łóżku. Obok – obrączkę.
Czułam żal, ale i ulgę
Gdy Marek wrócił późnym wieczorem pokój był już pusty. Zobaczyłam później, że napisał do mnie kilka wiadomości. Najpierw jedną. Potem dwie. Potem zaczął dzwonić. Odsłuchałam je wszystkie już w Polsce.
– Marcelina, proszę, odezwij się… To jakiś żart? Nie rozumiem, co się dzieje. Wróćmy do pokoju, porozmawiajmy.
– Kochanie, ja… Przesadziłem. Wiem, że przesadziłem. Ale to nic nie znaczyło. To nie było na serio. To nie miało cię zranić...
– Marcelina. Ja cię kocham. Proszę, wróć. Bez ciebie to wszystko nie ma sensu. Nie zostawiaj mnie…
Słuchałam, jak powoli jego głos się łamie. Ale nie odpowiedziałam. Zasługiwałam na coś więcej niż czyjeś resztki uwagi. Wróciłam do kraju dwa dni wcześniej niż planowaliśmy. Siedząc w samolocie, patrzyłam przez okno, wspominając nasze pierwsze wakacje. Te, na których obiecywał, że już zawsze będzie mnie rozśmieszał. Że nigdzie nie będzie mu lepiej niż przy mnie. Wtedy naprawdę mu wierzyłam. Teraz czułam żal. Ale był inny. Cichy, wyciszony. Jakby zagrzebany pod warstwą czegoś ważniejszego – ulgi. Wiedziałam, że nie muszę już wracać do roli, która nigdy nie była moja. Nie muszę udawać, że nie widzę, że nie słyszę. Nie muszę być tą, która wszystko wybacza. Marek pisał do mnie jeszcze długo. Wysyłał wiadomości, próbował dzwonić do mojej siostry, znajomych. Ale ja byłam już poza tym wszystkim. Odetchnęłam. I pierwszy raz od dawna – spałam spokojnie. Może kiedyś mu wybaczę. Ale najpierw muszę wybaczyć sobie, że pozwoliłam mu być tak długo w moim życiu.
Nie czuję już złości
Minęły tygodnie. Wróciłam do pracy, do codziennych obowiązków, do kawy o siódmej rano i pustego mieszkania, które na nowo zaczęłam urządzać po swojemu. Zmieniłam firanki. Przestawiłam łóżko. Zdjęłam ze ściany wspólne zdjęcia. I nie płakałam. W moim kalendarzu znów zaczęły pojawiać się notatki: fryzjer, spacer z Alicją, teatr z Karolem z działu IT, który od roku zapraszał mnie na coś „luźnego, bez zobowiązań”. Nigdy wcześniej nie miałam odwagi. Teraz powiedziałam: „Czemu nie?”
Nie wiem, co się wydarzy. Ale przestałam udawać, że czegoś nie widzę, że coś mnie nie rani. Nie uśmiecham się już z automatu. Uczę się słuchać siebie – tak naprawdę. I kiedy myślę o tamtych dniach w Grecji, nie czuję już złości. Tylko jakąś mieszaninę współczucia i dumy. Bo wyszłam z tego. Odeszłam, zanim zostałam zniszczona do końca. Czasem siedzę przy oknie z kubkiem kawy i łapię się na tym, że się uśmiecham. Ale to inny uśmiech. Prawdziwy. Dla siebie. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam komuś w pełni. Ale jedno wiem na pewno – już nigdy nie uśmiechnę się do mężczyzny, który mnie okłamuje.
Marcelina, 32 lata
Czytaj także:
- „Cieszyłem się z nowego domu, ale przez sąsiadkę nie mamy ani krzty prywatności. Mam wrażenie, że mieszkamy we trójkę”
- „Teściowa szukała na mnie brudów nawet w koszu na pranie. Po tym, co ja na nią mam, sąsiadki będą wytykać ją palcami ”
- „Moja teściowa siedziała w pierwszej ławce i prawiła kazania o wierności. Zbladła, gdy odkryłam, co robi pod osłoną nocy”