„Wakacje w Bieszczadach miały być dla nas 2 szansą, ale gdy Kalina szła na jagody, ktoś inny zaglądał jej do koszyczka”
„Pojechałem, bo chciała. I wszystko byłoby może i znośne, gdyby nie to, że od 2. dnia wakacji moja ukochana codziennie o świcie wychodziła na jagody. Na samotne zbiory. Wracała po 4 godzinach spocona, uśmiechnięta i z koszykiem pełnym jagód. Duma z pracy rąk własnych. Myślałem – cudownie. Naiwniak”.

- Redakcja
Nie jestem fanem gór. Ani lasów. Ani porannego wstawania. Właściwie nie jestem fanem niczego, co wymaga opuszczenia wygodnej kanapy i strefy Wi-Fi. Ale kiedy twoja partnerka mówi: „Musimy się odciąć od świata”, to znaczy, że ty masz się odciąć, a ona coś planuje. Nie wiedziałem jeszcze co, ale już od początku czułem, że coś tu śmierdzi. Kalina zorganizowała ten wyjazd w Bieszczady, jakby planowała ceremonię religijną. „Tu się odnowimy, Błażej. Oczyścimy”. Oczyścić to można klozet szczotką sedesową, ale dobrze – pojechałem. I wszystko byłoby może i znośne, gdyby nie to, że od drugiego dnia wakacji moja ukochana codziennie o świcie wychodziła na jagody. Na samotne „zbiory”. Wracała po czterech godzinach spocona, uśmiechnięta i z koszykiem pełnym jagód. Duma z pracy rąk własnych. Pomyślałem – cudownie. Natura ją uzdrawia. Jeszcze zyska formę i może się nawet uśmiechnie bez patrzenia w telefon. Naiwniak ze mnie… Jeszcze nie wiedziałem, że owo uzdrawiające działanie mają tu nie tylko jagody.
Wyśledziłem Kalinę na jagodach
Nie mam w zwyczaju śledzić kobiet. Ale też nie mam w zwyczaju być traktowany jak mebel w wynajętym domku. Któregoś ranka obudziłem się razem z pierwszym kogutem – dosłownie, ten baran z sąsiedztwa miał zegarek atomowy w gardle. Kaliny już nie było. Wyszedłem na taras, rozejrzałem się. Cisza. Tylko ślady na zgniecionej trawie prowadziły w stronę lasu.
– No dobrze – mruknąłem do siebie. – Czas się dowiedzieć, gdzie te twoje jagody rosną.
Włożyłem buty, zarzuciłem bluzę i ruszyłem. Ślady szybko się gubiły, ale znałem kierunek. Po pół godziny przedzierania się przez krzaki i pajęczyny zobaczyłem ją. Kalinę. Stała tyłem, śmiała się. A obok niej stał facet. Wysoki, brodaty, w rozpiętej koszuli i z siekierą opartą o drzewo.
– Jesteś niesamowita – powiedział.
– Przestań… ktoś może usłyszeć – zachichotała Kalina.
– Tylko ptaki – odparł i pocałował ją. Długo. Za długo, by można to było pomylić z czymś innym.
Poczułem, jak coś we mnie pęka. I nie, to nie była zazdrość. To było coś gorszego – to uczucie, gdy nagle zdajesz sobie sprawę, że jesteś dodatkiem do czyjejś historii, a nie jej głównym bohaterem. Wróciłem do domku inną drogą. Powoli, z ciężkimi nogami i jeszcze cięższym sercem.
Trzymałem język za zębami
Wróciłem do domku przed nią. Wlazłem pod kołdrę i leżałem bez ruchu, wpatrzony w sufit. Niby spałem, ale każda minuta w środku mnie wrzała. Po jakichś dwóch godzinach skrzypnęły drzwi. Kalina weszła, rozbawiona, z koszykiem pełnym jagód i liściem we włosach. Radosna. Jakby nie wróciła ze schadzki, tylko z koncertu ulubionego zespołu.
– Mam dla nas jagody – zawołała wesoło, z dumą kładąc koszyk na stole.
– Fantastycznie – burknąłem spod kołdry. – W piekle będą ci zazdrościć.
– Co?
– Nic. Zmęczony jestem.
Usiadła na brzegu łóżka. Przez chwilę milczała, potem dotknęła mojego ramienia.
– Błażej, wszystko w porządku?
– Jasne – odpowiedziałem chłodno. – Idealnie. Wakacje marzeń.
Poczułem, że chce coś powiedzieć, ale się wstrzymała. Wyszła do kuchni, zaczęła myć owoce. A ja leżałem dalej, udając, że śpię. I tak mijaliśmy się przez kolejne dni. Bez słów, bez spojrzeń, z ciszą, która była głośniejsza niż jakiekolwiek krzyki.
– Chcesz herbaty? – zapytała wieczorem.
„Nie. Chcę prawdy” – pomyślałem. Ale powiedziałem tylko:
– Nie, dzięki.
Kalina westchnęła i poszła do drugiego pokoju. A ja zostałem sam ze swoją wiedzą. I z pytaniem, co dalej.
Wszystko mi pulsowało
Nie wytrzymałem. Dwa dni udawania, że nic się nie stało, wystarczyły. Kalina siedziała przy stole, piła kawę i układała puzzle z dziećmi. Niby normalnie, ale ja już nie mogłem patrzeć na tę jej lekkość. Wieczorem, gdy dzieci zasnęły, zaryzykowałem rozmowę.
– Kalina – zacząłem spokojnie, choć w środku wszystko mi pulsowało – mogę o coś zapytać?
Spojrzała na mnie, uważnie, bez uśmiechu.
– Jasne. Co jest?
– Te twoje wyprawy... Tam, do lasu. One naprawdę są tylko po jagody?
Zawahała się. I to wystarczyło.
– Widziałem was – dodałem. – Widziałem, jak się całujecie.
– Błażej...
– Nie. Nie tłumacz się. Nie chcę słuchać o tym, że to tylko chwila, że to nie miało znaczenia. Miało. Bo ja tam stałem. I patrzyłem.
– Nie planowałam tego. To się po prostu stało – powiedziała cicho. – Nie wiem, co się ze mną dzieje. Czułam się przy nim... inaczej.
– A przy mnie jak? Nudno? Przewidywalnie? Staro?
– Nie mów tak...
– To może lepiej powiedz prawdę. Przynajmniej raz.
Zamilkła. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, a potem wstała i wyszła do drugiego pokoju. Drzwi zamknęły się za nią z cichym skrzypnięciem. A ja zostałem z pustym kubkiem i jeszcze bardziej pustym sercem.
Od dawna żyliśmy obok siebie
Wieczorem usiadła obok mnie na tarasie. Trzymała kubek w dłoniach, jakby to była kotwica. Nie patrzyła mi w oczy.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła cicho.
– Naprawdę? – uniosłem brwi. – Bo myślałem, że już wszystko widziałem.
– Nie chodzi o niego – powiedziała, omijając moje spojrzenie. – Chodzi o nas. O to, że od dawna jesteśmy obok siebie, a nie razem. Że się mijamy. Że już nie czuję... bliskości.
– Bliskości – powtórzyłem gorzko. – Świetnie. Kolejne magiczne słowo.
– Błażej, ja się w tym pogubiłam. Ten facet… on po prostu słuchał mnie, patrzył tak, jak ty kiedyś.
– A ty? Patrzyłaś na niego jak na bilet ucieczki?
– Nie chcę uciekać – powiedziała po chwili. – Chcę zrozumieć, co się z nami stało.
– To może najpierw powinnaś zrozumieć, że złamałaś mi serce. W biały dzień, w lesie, między jagodami.
Zamilkła. Przez chwilę słychać było tylko cykanie świerszczy i szum liści.
– Przepraszam – wyszeptała.
– Za co? Że ci nie wystarczyłem?
Nie odpowiedziała. Wstała i weszła do środka. A ja siedziałem dalej. I próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spojrzeliśmy na siebie naprawdę.
Nie wiedziałem, czy chcę powrotu
Spakowaliśmy się bez słów. Ona składała ubrania metodycznie, jakby to miało przywrócić porządek w czymkolwiek. Ja wrzucałem rzeczy do torby bez ładu. Zaskakująco dobrze szło nam udawanie, że to zwykły powrót do domu.
– Zostawiasz te buty? – zapytała, wskazując moje stare trampki przy drzwiach.
– Nie mam już gdzie w nich pójść – odpowiedziałem bez uśmiechu.
Zamilkła. Minęła mnie w kuchni, lekko muskając ramieniem. Kiedyś takie przypadkowe dotknięcia przyprawiały mnie o dreszcz. Teraz były tylko ruchem w przestrzeni. W drodze ona patrzyła przez szybę, jakby coś zostawiła w tamtym lesie. Ja patrzyłem na drogę. Żadne z nas nie mówiło o tym, co będzie potem.
– Błażej – odezwała się nagle, gdy mijaliśmy znak z napisem „Do zobaczenia”.
– Co?
– Myślisz, że możemy to jeszcze naprawić?
– Nie wiem – powiedziałem szczerze. – Nie wiem, czy chcę.
Zacisnęła usta, ale nie zapytała więcej. Resztę drogi jechaliśmy w milczeniu. Takim, które już niczego nie udawało. Takim, które było odpowiedzią samo w sobie. Wiedziałem, że nie zapomnę tych wakacji. Nie przez lasy, nie przez góry. Przez to, jak człowiek może zgubić drugiego, mając go na wyciągnięcie ręki.
Została tylko pustka w sercu
Po powrocie długo milczeliśmy. W mieszkaniu było zbyt cicho, zbyt uporządkowanie. Nawet nasze kłótnie wydawały się teraz lepsze niż to zawieszenie. Kalina chodziła po domu jak duch, ja spędzałem godziny w słuchawkach, udając, że pracuję. Nie było żadnego wielkiego „rozstajemy się”. Po prostu pewnego dnia obudziłem się sam. Na stole leżały klucze, pusta filiżanka i ślad po jej perfumach. Wiedziałem, że już nie wróci. I wcale nie byłem pewien, czy chcę, żeby wracała.
Nie szukałem jej. Nie pisałem. Tylko raz, przez przypadek, zobaczyłem zdjęcie. Ona. Ten sam las. Tylko że uśmiechała się do innego obiektywu. Zdrada nie zawsze krzyczy. Czasem wchodzi po cichu, rozsiada się między nami i udaje zmęczenie. A potem zostawia pustkę. Nie wróciłem już w Bieszczady. I nie dlatego, że się bałem, tylko dlatego, że pewne rzeczy trzeba zostawić w miejscu, w którym się rozpadły. Może kiedyś znowu kogoś pokocham. Ale jedno wiem na pewno. Już nigdy nie pójdę z nikim na jagody.
Błażej, 34 lata
Czytaj także:
- „Kupił mi hot-doga na stacji, a ja miałam chrapkę na coś innego. Nie opłaciła mi się ta przygoda jak z taniego romansu”
- „Sąsiad dał mi nawóz do borówek, a ja odwdzięczyłam się z nawiązką w starej szopie. Mój mąż nie pochwalił tej wymiany”
- „Na weselu w Chorwacji spędziłam piękną noc z kochankiem. Życie to nie bajka i po uniesieniach przyszło twarde lądowanie”