„Wakacje w głuszy, bez atrakcji to nie moja bajka. Tak myślałam, dopóki nie okazało się, że jestem na taki urlop skazana”
„Tego lata planowałam wyprawę na Sycylię. Brakowało mi włoskiego słońca i tamtejszych ludzi. Niestety wraz z przepięciem prądu kuchenne sprzęty przestały działać, a fundusze zbierane na urlop wydałam na nowe urządzenia. Propozycja wakacji na wsi spadła mi więc z nieba. Tyle że to nie dla mnie: dzika przyroda, cisza, brak atrakcji. Jak tu przetrwać choćby jeden dzień?!”.

- Żaneta, 28 lat
Dwa tygodnie w domku na wsi, gdzie nie ma żadnych atrakcji? Brzmi jak straszna nuda… Nie miałam jednak pieniędzy na zagraniczne wojaże, więc przyjęłam tę propozycję. Każdego roku wyjeżdżałam na urlop gdzieś za granicę. Hiszpania, Włochy, południe Francji, Kanary, Cypr… Preferowałam wypoczynek aktywny. Zwiedzałam od rana do wieczora, zaglądałam do większości zabytków i muzeów, starałam się poznać lokalną kuchnię, zamiast raczyć się okropnym hotelowym jedzeniem. Nie była to najtańsza wersja wakacji, ale moja i bardzo ją lubiłam.
Tego lata planowałam wyprawę na Sycylię. Brakowało mi włoskiego słońca, ale też tamtejszych ludzi. Ich radości i prostoty życia, jedzenia, które wynosi na wyżyny smaku jakość użytych składników, języka, który brzmi jak śpiew. Już odliczałam tygodnie do urlopu, dni do wyjazdu, już się niemal zaczynałam pakować…
Przepięcie prądu podczas letniej burzy pozbawiło mnie w ciągu sekundy lodówki, zmywarki i pralki. I to na amen; nie opłacało się ich naprawiać. Serwisant stwierdził, że powinnam się cieszyć, bo mogła mi się chałupa się spalić, a wtedy miałabym o wiele większe wydatki.
– Szlag by to… – mruczałam ze złością pod nosem, jadąc do sklepu ze sprzętem AGD. I to by było na tyle z funduszy na wyczekane wakacje…
Takie wiejskie klimaty nie były w moim stylu, ale lepszy rydz niż nic
Potem przyjaciółka wysłuchiwała moich gorzkich żalów na temat spędzania lata w mieście, w betonie osiedla, bo jest się spłukanym. Włoskie słońce i boski Adriatyk były na wyciągnięcie ręki… i pozostaną nieosiągalne.
– A nie chciałabyś popilnować chałupki mojej ciotki? – rzuciła z głupia frant Alina.
– Co? Jakiej znowu chałupki?
Okazało się, że jej ciotka jedzie do sanatorium, akurat w tym czasie, gdy ja powinnam być na urlopie. Nie miał kto jej przypilnować domu, bo była wdową, z mężem nie doczekali się dzieci, a Alina nie dostała w tym czasie urlopu.
– To żadna filozofia. Trzeba nakarmić psa i kota, zapalić światło wieczorem, żeby złodzieje się nie połakomili na opuszczoną chatę, podlać kwiaty i warzywa w ogródku. Wiem, że to nie wakacje w twoim stylu, ale zawsze coś. Wyrwiesz się z miasta, pospacerujesz po okolicy, odpoczniesz… No i nie zapłacisz ani złotówki.
Faktycznie, takie wiejskie klimaty nie były w moim stylu, ale lepszy rydz niż nic. Nie zastanawiałam się długo. Poprosiłam Alinę, by przedstawiła ciotce moją kandydaturę na ochroniarkę. Pół godziny później już wiedziałam, że ciotka się zgodziła. W końcu to Alina mnie poleciła…
Miałam więc w perspektywie dwa tygodnie spokoju i nudy na wsi, gdzie nic się nie dzieje, bo w rynku – czyli w centrum, jak nazwała środek tej dziury Alina – są dwa sklepy na krzyż, szkoła i kościół. Tyle atrakcji. Nie bardzo mi się to podobało, ale nie zamierzałam wybrzydzać. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Alina miała rację: zmiana środowiska ułatwia odpoczynek. Spakowałam więc kilka książek i płyt – bo przyjaciółka ostrzegła, że z internetem może być tam problem – i pojechałam.
Przywitał mnie piękny zielony krajobraz. Tuż po drugiej stronie drogi znajdowało się jeziorko, a za nim las. No, no, pomyślałam, całkiem ładnie. Domek był nieduży. Przed nim znajdował się ogródek pełen kolorowych kwiatów, a na tyłach warzywne grządki. Ciocia Aliny uściskała mnie na powitanie tak serdecznie, jakbym też była jej siostrzenicą.
– Z nieba mi spadasz, dziewczyno! Bałabym się zostawić mój dobytek bez opieki na całe trzy tygodnie. Chodź, wszystko ci pokażę.
Domek może był skromny, ale przytulny i wysprzątany na błysk. Zostawiłam walizkę w przydzielonym mi pokoju i poszłam zwiedzać dalej. Kuchnia, łazienka, standard. Za domem prócz warzywniaka był niewielki sad, w którym dojrzewały gruszki i jabłka.
– Korzystaj, z czego zechcesz, czuj się jak u siebie. Tu jest hamak. Bujaj się bez obaw, solidnie uwiązany. A tu są warzywa. Zrywaj i zjadaj. Maliny też, inaczej opadną i tylko się osy zlecą. Basenu się nie dorobiłam, ale w stawie ludzie się kąpią. Jeśli masz ochotę, to po prostu trzeba przejść przez ulicę – powiedziała.
Czułam się trochę dziwnie i bałam się nocy na tym odludziu
Po kilku godzinach pomogłam pani cioci zapakować torbę i walizkę do taksówki. Po czym gospodyni, machając mi radośnie przez okno, odjechała w kierunku dworca, a ja zostałam sama. No, nie całkiem, miałam czterołape towarzystwo: psa Felka i kota Filusia.
– Nie wiem, kto was tak nazwał, ale współczuję, chłopaki… – mruknęłam. – No to co, od dziś mieszkamy razem. Zadowoleni? Dogadamy się?
Nie odpowiedzieli.
Na początku czułam się dziwnie. Ani jak u siebie, ani jak w wynajmowanym domu, ale to wrażenie powoli znikało. Poszłam na długi spacer po okolicy, żeby sprawdzić, co tu można obejrzeć, zwiedzić… Nic. To znaczy spacer po lesie był świetny, ale… miałam spacerować po nim codziennie? Czternaście razy po tej samej ścieżce? Obstawiałam, że będę się nudzić jak mops. Z braku innych rozrywek skorzystałam z hamaka, układając się na nim z przywiezioną książką. Zasnęłam nie wiedzieć kiedy…
To mi się nie zdarzało od lat – zasnąć w ciągu dnia. Nie byłam przedszkolakiem, nie musiałam leżakować, ale nie powiem, to była miła odmiana. Spałam na świeżym powietrzu, które pachniało kompletnie inaczej niż w mieście. Słońce delikatnie przeświecało przez liście drzew, a moje stopy grzał dodatkowo mięciutki, mruczący Filuś. To była bardzo przyjemna drzemka.
Bałam się, jak to będzie w nocy. Byłam tu wszak sama, od najbliższych sąsiadów dzieliło mnie kilkaset metrów, zero męskiej ochrony, bo stary Felek w razie czego prędzej się za mną schowa, niż będzie mnie bronił. Na dokładkę, gdy zapadł zmrok, zrobiło się całkiem ciemno, bo nie było tu żadnych latarni, świecących reklam czy sklepowych neonów. Mimo wszystko zasnęłam, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, zwłaszcza że do snu znów kołysało mnie delikatne mruczenie…
Ktoś zostawił reklamówkę na progu
Spojrzałam na zegarek. Rany! Nie mogłam uwierzyć, że spałam do dziesiątej! W pierwszym momencie zerwałam się z łóżka jak oparzona… i wtedy przypomniałam sobie, że przecież wcale nie muszę się spieszyć. Nie mam bogatej listy zadań na dzisiaj, żadnych muzeów, kościołów, zabytków do odwiedzenia, tras do przejścia. Mogłam odespać ostatnich kilka miesięcy.
Na progu domu znalazłam reklamówkę z butelką mleka i połówką chleba, tak pachnącego świeżością, tak cudnie chrupkiego, że nawet nie fatygowałam się do kuchni po nóż. Odrywałam kawałki i natychmiast je zjadałam. Był przepyszny! Tak samo jak rzodkiewki wyrwane z grządki i pomidory, które dojrzały już do zerwania. Nie wspomnę o malinach, które po prostu zjadałam prosto z krzaka.
Choć ten sposób spędzania wakacji był do tej pory kompletnie dla mnie niezrozumiały, to okazał się pełen uroku. Cisza, spokój, wiatr poruszający liśćmi, brzęczące pszczoły i trzmiele uwijające się w ogródku kwiatowym, pyszności do zajadania wprost z grządki czy krzaczka. Myślałam, że będę uciekać stamtąd samochodem na całe dnie, w poszukiwaniu atrakcji, ale wcale nie miałam na to ochoty.
Zwolniłam i przeszłam na leniwy tryb. Jeszcze się w życiu nazwiedzam. Teraz wielką przyjemność sprawiało mi po prostu odpoczywanie. Spacerowałam albo leżałam w hamaku. Bawiłam się z psem albo głaskałam kota. Codziennie rano ktoś zostawiał mleko i chleb na progu domu, ale ponieważ spałam jak zabita, nigdy nie przyłapałam tego dobrego człowieka. Wszystko smakowało tu inaczej. Mleko nie było pasteryzowane, tylko prosto od krowy, chleb nie miał polepszaczy smaku, swojskie owoce i warzywa smakowały jak pyszności w słonecznej Italii…
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i powoli trzeba było się zbierać do domu. Zadzwoniłam do firmy z pytaniem, czy mogę wziąć jeszcze tydzień bezpłatnego urlopu; tak bardzo nie chciało mi się wracać do miasta. Gdy dostałam zgodę, zadzwoniłam do pani cioci z prośbą, czy pozwoli mi zostać jeszcze kilka dni. Zgodziła się wręcz entuzjastycznie. Więc z ogromną przyjemnością oddałam się kolejnym dniom błogiego lenistwa. To było niesamowite. Kompletnie nie w moim stylu i absolutnie cudowne.
Gdy pakowałam się przed wyjazdem, pani ciocia, która właśnie wróciła z sanatorium, powiedziała, że zawsze jestem tu mile widziana.
– Jeśli zapragniesz odpocząć od zgiełku miasta, wystarczy, że zadzwonisz, przygotuję ci pokój.
Te wakacje zmieniły moje podejście do odpoczynku. Nadal tęsknię za zwiedzaniem świata, ale od teraz zamierzam przeplatać dalekie, intensywne wojaże ze swojskim nicnierobieniem. Drzemać w hamaku bujającym się w cieniu drzew, spacerować po lesie bez celu, moczyć nogi w stawie i… chłonąć bycie. Po prostu.