Reklama

Nie jestem typem faceta, który rzuca się w uczucia na oślep. Może kiedyś byłem, ale już nie. Mam trzydzieści lat, jestem analitykiem finansowym, lubię porządek, kontrolę i spokój. Właśnie dlatego z Niną było mi dobrze. Prawie rok razem. Stabilnie. Bez wielkich dramatów, bez krzyków i fochów. W sam raz.

Reklama

Poznaliśmy się na imprezie u wspólnego znajomego. Wpadła mi w oko nie od razu – dopiero jak zaczęła się sprzeczać z prowadzącym quiz o to, kto wygrał Oscara w 2008 roku. Pomyślałem wtedy: „Oho, dziewczyna ma charakter”. I tak jakoś się zaczęło. Przegadaliśmy pół nocy. Dwa tygodnie później byliśmy już parą.

Nie jestem może zakochany na zabój, ale Ninę cenię. Jest mądra, piękna, spokojna. Czasem się zastanawiam, czy to wystarczy na całe życie, ale potem przypominam sobie chaos, jaki miałem z Martą. I wtedy doceniam Ninę jeszcze bardziej.

Z Martą... to była inna historia. Krótsza, intensywniejsza, bolesna. Rozstaliśmy się niecały rok temu. Kłótnie, pretensje, płacze. Nie utrzymywaliśmy kontaktu. Ja zablokowałem ją na wszystkim, ona chyba zniknęła z powierzchni ziemi. Myślałem, że tak będzie lepiej. I przez długi czas było.

Teraz jesteśmy z Niną w Porto – pierwszy nasz wspólny wyjazd. Wybraliśmy Portugalię, bo oboje nie byliśmy tu wcześniej. Jest ciepło, kolorowo, pachnie morzem i winem. Wreszcie mam chwilę, by się zatrzymać, pomyśleć, poczuć coś więcej.

Wczoraj spacerowaliśmy wzdłuż Douro, dziś mamy zarezerwowaną kolację na tarasie z widokiem na ocean. Cieszę się, choć w środku coś mnie lekko niepokoi. Może dlatego, że wakacje to momenty, kiedy człowiek zaczyna wszystko rozważać bardziej poważnie. A może dlatego, że przeszłość nie zawsze daje się całkiem zamknąć.

Straciłem grunt pod nogami

Kolacja miała być wyjątkowa. Stoliki na tarasie rozstawione w równych odstępach, zachodzące słońce rzucało złote światło na kieliszki wina. Nina miała na sobie lnianą sukienkę, którą kupiła specjalnie na ten wyjazd. Była piękna. A ja – przez chwilę – byłem szczęśliwy.

Zamówiliśmy owoce morza i butelkę vinho verde. Nina coś opowiadała, uśmiechała się, a ja… poczułem wibrację w kieszeni. Zignorowałem. Po chwili znowu. W końcu sięgnąłem po telefon. Numer nieznany. Ale coś mnie tknęło. Otworzyłem wiadomość. "Urodziłam wczoraj. To twój syn."

W gardle mi zaschło. Siedziałem jak sparaliżowany. Nina przerwała w pół zdania.

– Robert, co się dzieje? Czemu zbladłeś?

Nie mogłem oderwać wzroku od ekranu. Zdjęcie noworodka, pomarszczonego, różowego, z kartką obok: "Mateusz, 3.15 kg". I podpis: "Marta".

– To wiadomość… od mojej byłej. – W końcu powiedziałem. – Marta... urodziła. Mówi, że to moje dziecko.

– Co? Jak to twoje dziecko? Przecież mówiłeś, że nie mieliście kontaktu!

– Nie mieliśmy. Nie wiedziałem. Przysięgam. Nie wiedziałem nawet, że była w ciąży…

Nina spojrzała na mnie, jakbym był kimś obcym.

– I teraz co? Co zamierzasz?

Patrzyłem na zdjęcie chłopca. Małe dłonie, zamknięte oczy. Czułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Miałem ochotę krzyczeć, biec, ukryć się. Wszystko naraz.

W głowie kotłowały się myśli. Czy to naprawdę mój syn? Dlaczego Marta nic nie powiedziała wcześniej? Co mam zrobić teraz? Przecież jestem z Niną. Jesteśmy tu, razem, szczęśliwi… czy raczej – byliśmy.

– Nie wiem… – wyszeptałem.

Nina spuściła wzrok. Przez resztę kolacji nie odezwała się ani słowem. Ja też nie. Każdy z nas siedział w swojej ciszy. A po drugiej stronie wiadomości czekało nowe życie, które nagle, brutalnie, wkroczyło w nasze.

Musiałem się dowiedzieć

Nie spałem ani minuty. Leżałem obok Niny, wpatrzony w sufit pokoju hotelowego, słuchając jej spokojnego oddechu, choć wiedziałem, że tylko udaje. Ona też nie spała. Tylko nie chciała mi dać satysfakcji.

Zegar pokazywał 6:12, gdy wstałem i zacząłem się pakować. Powoli, bezgłośnie. Każdy ruch był jak decyzja, której nie chciałem podejmować, ale musiałem. Spakowałem tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Paszport, telefon, ładowarka, kilka ubrań. Na stole zostawiłem klucz do pokoju.

– Dokąd? – odezwała się Nina, cicho, prawie szeptem.

Zamarłem.

– Muszę wrócić do Polski – powiedziałem bez emocji, jakby chodziło o delegację, a nie o życie.

– To mają być nasze wakacje. Zostawisz mnie tu samą?

– To moje dziecko, Nina. Muszę to sprawdzić. Nie mogę tego zignorować.

Więc wybierasz ją? Tamto życie? Tamto dziecko?

– To nie o nią chodzi. To mój syn. Jeśli naprawdę nim jest…

Wstała z łóżka, w tej samej sukience, w której zasnęła. Spojrzała na mnie jak na zdrajcę.

– Wiesz, Robert… przez cały ten wyjazd czułam, że coś trzymasz w sobie. Ale nie sądziłam, że aż tak. – Wzięła głęboki oddech. – Wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie. Ale zostawiasz mnie. I to wystarczy, żeby mnie zabolało.

– Przepraszam. – To jedyne, co potrafiłem z siebie wydusić.

– Przeprosiny nie cofają decyzji – odpowiedziała chłodno.

Wyszedłem z hotelu, dusząc w sobie wszystko. Na lotnisku przez całą drogę miałem zdjęcie dziecka przed oczami. Ten mały człowiek, którego być może stworzyłem. I Nina… która być może właśnie teraz znienawidziła mnie na zawsze.

Nie wiedziałem, co mnie bardziej przeraża – spotkanie z Martą, czy fakt, że mogę być ojcem. Ale wiedziałem, że muszę się dowiedzieć.

Wpatrywałem się w niego jak w cud

Samolot wylądował w Warszawie o 17:40. Wysiadłem z niego jak w transie. Nie pamiętam, co jadłem na pokładzie, co mówiła stewardessa, ani nawet, czy bolała mnie głowa przy lądowaniu. Czułem tylko, jak telefon drży w kieszeni – kolejna wiadomość od Niny. Ale nie miałem siły jej czytać.

Pojechałem prosto do mieszkania Marty. To był ten sam adres, który pamiętałem sprzed roku. Niby tylko rok, a czułem się, jakbym wracał po dekadzie.

Otworzyła mi drzwi w rozciągniętym swetrze, z podkrążonymi oczami, z dzieckiem na rękach.

– Cześć – powiedziała cicho. – Wiedziałam, że przyjedziesz.

Stałem w progu, niepewny, nieprzygotowany. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu wyszeptałem:

– Dlaczego teraz?

Wpuściła mnie do środka, wskazała ręką fotel. Dziecko spało. Delikatnie położyła je w kołysce.

– Bo bałam się. I wstydziłam. I nie wiedziałam, czy chcesz to w ogóle wiedzieć. Ale jak go urodziłam… po prostu nie mogłam już trzymać tego w sobie. Nie umiałam patrzeć na niego i udawać, że cię nie ma.

Usiadłem. Wpatrywałem się w syna – tak, już myślałem o nim w tych kategoriach – jak w cud. Mały nos. Zaciśnięte pięści. Spał spokojnie, jakby życie było proste.

– On… naprawdę jest mój?

– Nie spałam z nikim innym – powiedziała twardo. – Ale wiem, że musisz mieć pewność. Dla pewności zdecyowałam się na testy. Wyniki będą za tydzień.

Pokiwałem głową. Wtedy telefon znów zawibrował. Nina.

Wyszedłem na klatkę i odebrałem. Milczała przez kilka sekund.

– Nadal tam jesteś? – zapytała zimnym tonem.

– Tak. Jestem.

– Wiesz, co ci powiem, Robert? Jesteś tchórzem. Zostawiłeś mnie bez słowa. I wiesz co najgorsze? Że chyba ci współczuję.

– Nina… ja naprawdę nie wiem, co mam robić.

– Nie musisz nic robić. Już wybrałeś.

Rozłączyła się. Tydzień później przyszedł mail z wynikami. „99,9% zgodności”. Mój syn. Oparłem się o ścianę i pierwszy raz od lat… rozpłakałem się.

Podjąłem decyzję

Poleciałem z powrotem do Porto. Nina przedłużyła pobyt o tydzień – dowiedziałem się tego z recepcji hotelu. Nie odbierała moich wiadomości, ale miałem nadzieję, że jeśli ją znajdę, jeszcze da mi szansę wyjaśnić. Przecież wiedziała, że nie zrobiłem tego celowo. Przecież musiała zrozumieć…

Znalazłem ją trzeciego dnia. Siedziała sama na plaży, w tej samej sukience co podczas tamtej kolacji. Patrzyła w morze, a obok leżała książka, której i tak nie czytała.

– Hej – powiedziałem ostrożnie.

Spojrzała na mnie. Jej wzrok był pusty, nieprzenikniony.

– Nie powinieneś tu być – powiedziała bez emocji.

– Wiem. Ale musiałem cię zobaczyć.

– Po co? Powiedzieć, że to naprawdę twój syn? Że wszystko się zmieniło?

– Nie... Tak. Chciałem cię tylko zrozumieć. I żebyś zrozumiała mnie.

Wstała, otrzepała sukienkę z piasku.

– Zrozumiałam. Że jestem nieważna. Że przegrałam z przeszłością.

– To nie tak. Nie zostawiłem cię dla niej.

– Ale mnie zostawiłeś. To wystarczy.

Zamilkliśmy. Przez chwilę słychać było tylko szum fal. Chciałem ją przytulić, przeprosić, błagać. Ale nie mogłem się ruszyć.

– Wiesz, Robert – zaczęła. – Ja też miałam kiedyś przeszłość. Faceta, który zniknął, potem wrócił, potem znów zniknął. Zrozumiałam wtedy jedno: że nie chcę być planem B. A teraz czuję się dokładnie tak samo. Jak ktoś... tymczasowy.

– Nie jesteś. Nigdy nie byłaś.

– Może. Ale nic nie zmieni tego, jak się czuję.

Odwróciła się i odeszła w stronę hotelu. Stałem na tej plaży jeszcze długo, próbując wykrzesać z siebie choćby cień nadziei. Ale zostało tylko jedno: pustka.

Wróciłem do Polski kilka dni później. Bez niej. Ale z decyzją – będę ojcem. Nawet jeśli wszystko inne przepadło.

Uczę się być tatą

Wracam z pracy i zdejmuję buty powoli, żeby nie obudzić Małego. Marta mówi, że zwykle śpi o tej porze, ale ja i tak za każdym razem zaglądam do jego łóżeczka. Oddycha spokojnie, z rączki wystaje mu kawałek pieluszki, którą zaciska jakby to była największa tajemnica świata. Nazywa się Mateusz. Mój syn. Nie potrafię jeszcze mówić o tym bez lekkiego niedowierzania.

Z Niną nie rozmawiałem od tamtego wieczoru na plaży. Wysłałem jej jeszcze jedną wiadomość. Długą. Bez błagań. Raczej z wdzięcznością. Za czas, który mieliśmy. Za to, że pokazała mi, że można żyć inaczej – spokojnie, łagodnie, czule. Nie odpowiedziała. Myślę, że to jej sposób na zamknięcie tego rozdziału.

Czasem o niej myślę, zwłaszcza kiedy Mateusz uśmiecha się tak, jak ja uśmiechałem się do niej. Albo kiedy coś mnie rozśmieszy, i automatycznie chcę to jej opowiedzieć, zanim przypomnę sobie, że nie mogę. Ale nie żałuję.

Mam dziecko. Małego człowieka, który mnie potrzebuje. Który jeszcze nie wie, kim jestem, ale którego spojrzenie mówi mi, że dla niego jestem całym światem. Uczę się go powoli – jak trzymać butelkę, jak reagować na płacz, jak czytać bajkę bez ziewania. Uczę się być tatą.

Nie wiem, co będzie za rok, za pięć lat. Może poznam kogoś. Może zostanę sam. Ale wiem jedno – wybór, którego dokonałem, nie był wyborem między Niną a Martą. To był wybór między dawnym mną, a tym, kim muszę się stać. Dla niego.

Bo czasem miłość to nie uczucie. To decyzja. I ja swoją podjąłem.

Robert, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama