Reklama

Tamte wakacje miały być wspaniałe. A wyszło, jak wyszło. Okazało się bowiem, że nie znam swojej przyjaciółki tak dobrze, jak myślałam. I że to, co uważałam za jej zaletę, w niektórych sytuacjach jest wadą.

Reklama

Dorotę poznałam dwa lata temu, w pracy. Od razu ją polubiłam. Była taka pewna siebie, przebojowa. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Bardzo mi się to spodobało, więc szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Nasza znajomość nie ograniczała się jedynie do firmowych ploteczek. Umawiałyśmy się także po pracy. Czasem wpadała do mnie do domu na kawkę i babskie pogaduszki lub zabierała mnie na wielkie polowanie na wyprzedażach.

Miała w tym wprawę. W stercie ciuchowych odpadów zawsze potrafiła wygrzebać dla nas jakieś perełki za połowę ceny. A przy kasie wynegocjować kolejną obniżką za wiszącą nitkę lub urwany guzik. Miała głowę na karku. Dzięki niej zaoszczędziłam mnóstwo kasy. Kiedy więc zaproponowała mi wspólny wyjazd na urlop, gdzieś za granicę, nie wahałam się nawet chwili. Właśnie rozstałam się z chłopakiem i perspektywa samotnych wakacji mnie przerażała.

Propozycję przyjaciółki potraktowałam więc jak gwiazdkę z nieba. Byłam pewna, że w jej towarzystwie na pewno nie zginę. Nawet w obcym kraju.

To ja znalazłam w internecie tę wycieczkę do Grecji. Oferta biura podróży wydawała się wręcz idealna: niewielki cichy hotelik, prawie nad samym morzem, ale niedaleko centrum znanego kurortu. W sam raz dla samotnych dziewczyn spragnionych słońca, ale i dobrej zabawy. No i cena znacznie niższa niż pozostałe propozycje, co dla nas obu miało znaczenie.

Zobacz także

– Jak dla mnie, to za drogo – kręciła głową, kiedy pokazałam jej ofertę.

– Zwariowałaś – zdziwiłam się. – To prawdziwa okazja! Właściciel hotelu chce mieć komplet i dlatego obniżył cenę. Został jeszcze tylko jeden pokój, trzeba szybko się decydować.

– No nie wiem… – wahała się.

– Daj spokój! Nie ma się nad czym zastanawiać! Za takie nieduże pieniądze i tak niczego innego nie znajdziemy. Sama zobacz – przekonywałam, pokazując inne propozycje.

– No dobra, niech będzie – zgodziła się wreszcie, czułam jednak, że nie jest do końca przekonana.

Nie przejęłam się tym zbytnio. Pomyślałam, że jak już przyjedziemy na miejsce, wszelkie wątpliwości miną. I spędzimy razem wspaniałe wakacje. Oczami wyobraźni już widziałam, jak się smażymy na słoneczku, zwiedzamy zabytki, korzystamy z wodnych atrakcji, a wieczorem gadamy, popijając winko w jakiejś zacisznej knajpce lub bawimy się w dyskotece. Słowem – bajka! Przez myśl mi nawet nie przeszło, że może być inaczej. Dorota była przecież moją przyjaciółką. Wydawało mi się, że świetnie ją znam…

I się zaczęło...

Pierwszy zgrzyt pojawił się od razu po przybyciu na miejsce. Widok, który zastałyśmy po otwarciu drzwi do naszego wspólnego pokoju nieco różnił się od tego, który widniał na zdjęciach w internecie. Nie jakoś drastycznie, ale jednak. Łóżka były mniejsze, mniej komfortowe, przy stoliku stały krzesła, nie fotele, i brakowało telewizora. Było jednak czysto i przytulnie.

– O matko, jaka nora! I ja mam tutaj spać? – Dorota postawiła walizkę na podłodze i z kwaśną miną zaczęła rozglądać się po kątach.

– Nie przesadzaj, jest całkiem fajnie. I jaki piękny widok! – podeszłam do okna i otworzyłem je na oścież.

W dole, ponad dachami domów widać było morze. Tak na oko, jakieś 10 minut spacerkiem od hotelu. Dorota wyjrzała zza mojego ramienia.

– Kolejne oszustwo! Do plaży miało być niedaleko. A tymi krętymi uliczkami będzie z kilometr! No i nikt nie powiedział, że ten hotel stoi na skarpie! Jakbym chciała się wspinać to bym wyjechała w góry – oburzyła się.

– Eee tam, wcale nie jest tak daleko. A taka wspinaczka nieźle nam zrobi. Spalimy trochę tłuszczyku – mrugnęłam do niej z uśmiechem, próbując rozładować rosnące napięcie.

Dorota jednak nie odpuszczała.

– Przestań głupio żartować i dawaj telefon do rezydenta biura! Ja tak tego nie zostawię! Albo zwrócą nam część pieniędzy, albo podam ich do sądu! Nie pozwolę się naciągać – moja przyjaciółka aż poczerwieniała ze złości.

Nie potrafiłam zrozumieć jej zachowania. Owszem, hotel nie był może luksusowy, ale nikt tego nie obiecywał. I tak zapłaciłyśmy jak za pensjonat średniej klasy. Sama nie lubię, jak mnie robią w konia, ale nie było powodu do reklamacji. Dorota jednak obstawała przy swoim. Posłusznie podałam jej numer, boby się nie odczepiła.

Rozmawiała z tym rezydentem chyba z pół godziny. A właściwie nie rozmawiała, tylko wrzeszczała. Stanęło na tym, że do innego hotelu nas nie przekwaterują i części pieniędzy nie zwrócą, ale wstawią nam do pokoju te nieszczęsne fotele i telewizor. Faktycznie przynieśli wszystko. Tylko nie wiem, po co. Przez dodatkowe meble zrobiło się ciaśniej, a telewizor odbierał tylko greckie kanały. A żadna z nas w tym języku nie mówi.

Miałam jej to nawet wytknąć, ale ugryzłam się w język. Trochę się uspokoiła i nie chciałam, żeby znowu wybuchła. Poza tym łudziłam się, że to jednorazowy atak złego humoru i reszta wakacji przebiegnie nam bez zakłóceń. Szybko przekonałam się jednak, że to dopiero początek.

Myślałam, że spalę się ze wstydu

Do kolejnego spięcia doszło jeszcze tego samego dnia, w restauracji. Wieczorem poszłyśmy na kolację.

Kelner przyniósł nam kartę dań i…

– Widzisz te ceny? Czy oni zwariowali? Kogo na to stać! – krzyknęła.

Ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach, prawie sami Polacy, zaczęli nam się dziwnie przyglądać.

– Cicho! Wcale nie jest aż tak drogo. Podobno musaka jest pyszna, może spróbujemy? – zaproponowałam.

I nie czekając na odpowiedź, złożyłam zamówienie u kelnera.

Dania wjechały na stół po pół godzinie. Dorota oczywiście natychmiast to skomentowała.

– No wreszcie, z głodu tu można umrzeć! – westchnęła ciężko, a potem zaczęła głośno wyrażać swoje zdanie na temat obsługi. Że wszyscy są leniwi i ruszają się jak muchy w smole.

Kelner, nieźle mówiący po polsku, tłumaczył, że mięso i ciasto musiały się dobrze dopiec, dlatego trzeba było dłużej czekać, ale ona jakby tego nie słyszała. Gadała jak nakręcona, robiąc z siebie niezły cyrk. Poddała w wątpliwość wszystko: czystość obrusu, błysk sztućców, a nawet świeżość musaki, choć potrawa była pyszna.

Myślałam, że spalę się ze wstydu. Jakby tego było mało, na koniec zażądała rabatu. Kelner dał jej na odczepnego pięć procent zniżki, ale z jego miny wynikało, że raczej żadnego dania nam już nie poda. Ani tego wieczoru, ani następnego.

– Czy ty wszystkiego musisz się tak bez sensu czepiać? I wiecznie kłócić o pieniądze? Ludzie mieli z nas niezły ubaw – naskoczyłam na nią, gdy wróciłyśmy do pokoju.

Popatrzyła na mnie zdumiona.

– O co ci chodzi? Jeśli jest taka możliwość, trzeba coś utargować. Po co przepłacać? Zobacz, nie dość że kolacja kosztowała nas mniej, to jeszcze napiwku nie trzeba było dawać.

Ręce mi opadły z bezsilności. Później było już zresztą tylko gorzej. Dorota w pogoni za oszczędnościami zraziła do nas wszystkich właścicieli okolicznych knajpek. Wiecznie jej się coś nie podobało lub nie smakowało.

Miarka się przebrała!

To nie wszystko! Okazało się, że moja przyjaciółka zupełnie inaczej rozumie słowo „odpoczynek”. Ja, owszem, chciałam się wygrzewać na słoneczku, ale także zwiedzać ciekawe zabytki i muzea w okolicy, popłynąć statkiem na wyspy, spróbować swoich sił na skuterze wodnym. Ona nie chciała nawet o tym słyszeć.

– Zwariowałaś? Nie szkoda ci pieniędzy na takie bzdury? Myślałam, że jesteś rozsądniejsza – krzywiła się za każdym razem, gdy proponowałam wypad w jakieś fajne miejsce.

A potem brała ręcznik i szła na darmową plażę. Na początku dla świętego spokoju posłusznie dreptałam za nią. Na wakacjach miałyśmy przecież odpoczywać, a nie kłócić się.

Czwartego dnia miałam dość. Byłam już zmęczona zachowaniem przyjaciółki. I zła na siebie, że ciągle jej ulegam. Czułam, że jeśli czegoś nie zrobię, urlop w Grecji będę mogła zaliczyć do najgorszych w życiu. Postanowiłam się wreszcie zbuntować.

Gdy Dorota po raz kolejny zaczęła coś mówić o drożyźnie i bezsensownych wydatkach, nie wytrzymałam.

– W porządku, chcesz iść na plażę, to idź, ja płynę na wycieczkę statkiem! – zakomunikowałam jej.

– Jak to? Przecież przyjechałyśmy tu razem! – naburmuszyła się.

– Owszem, ale to nie znaczy, że mam spędzać czas, tak jak ty chcesz i godzić się na twoje marudzenie. Wakacje są po to, by sobie zaszaleć, a nie oszczędzać – odparłam.

Reklama

Wycieczka na wyspy statkiem była naprawdę cudowna. Inne, które sobie zafundowałam w ciągu kolejnych dni, też! Niestety byłam na nich sama, bo Dorota nie dała się namówić na żadną z nich. Na dodatek strasznie się na mnie obraziła. Nie odzywa się do mnie do dzisiaj, mimo że od powrotu z tych nieszczęsnych wakacji minęły już dwa tygodnie. Trochę mi przykro. Za chwilę letnie wyprzedaże...

Reklama
Reklama
Reklama