Reklama

Ja i moja siostra, choć jesteśmy w podobnym wieku – obie dobiegamy czterdziestki – bardzo się różnimy. Ona jest kobieca, czarująca i pogodna i nie narzeka na brak męskiego zainteresowania. Mnie los poskąpił uroku i urody, nie mam też takiej łatwości nawiązywania znajomości jak moja siostra, a już zwłaszcza z mężczyznami…

Reklama

Często słyszałam od Edyty, że powinnam trochę zaszaleć, wdać się w jakiś niezobowiązujący romans, bo to bardzo poprawia nastrój, a i trochę praktyki w sprawach damsko-męskich by mi się przydało. Łatwo powiedzieć… Do niej adoratorzy niemal ustawiali się w kolejce, ale ja jakoś nie widziałam wokół siebie chętnych panów. Już nie wspominając o tym, że nie miałam za bardzo odwagi, by wyjść z inicjatywą.

W końcu uznałam, że nie ma się co tym martwić – spotkam kogoś odpowiedniego, to dobrze, a jeśli nie, to też żaden problem. Podobało mi się moje życie singielki!

Jednak rok temu w wakacje na horyzoncie zaczął majaczyć romans, a ja pomyślałam, że może życzenia mojej siostry wreszcie się spełniły i będę miała szansę przeżyć upojną, romantyczną przygodę… Albo kto wie? Może nawet ten romans przerodzi się w coś trwałego, a ja pożegnam się z singielstwem? Ale od początku!

Uległam namowom doktora i mojej siostry

Zaczęło się od tego, że Edyta prawie wypchnęła mnie z domu na trzytygodniowy turnus sanatoryjno-rehabilitacyjny, żebym wzmocniła organizm szwankujący po koronawirusie.

Zobacz także

Wprawdzie nie przechodziłam tego paskudztwa jakoś szczególnie ciężko, ale nie mogłam odzyskać dawnej formy. Prześladowała mnie zadyszka, ciągle byłam zmęczona, straciłam apetyt i do tego miałam nieustanny katar.

Mój lekarz domowy podpowiedział, że powinnam zmienić klimat, otoczenie, spróbować przezwyciężyć apatię i wyjechać na przykład nad morze. Spacery, jod, piękne widoki i nowi ludzie dookoła miały mi pomóc…

Nie miałam ochoty ruszać się z domu, ale uległam namowom doktora i mojej siostry. Wsadziła mnie do wygodnego autokaru i przykazała na do widzenia, że mam się bawić, korzystać z wolnego czasu, a najlepiej znaleźć sobie kogoś, bo nic mi lepiej nie zrobi na samopoczucie niż fajny romans.

Początki nie były jednak obiecujące. Całą drogę przespałam, a i tak pierwszy dzień pobytu w tym sanatorium byłam nieprzytomna ze zmęczenia. Z trudem zwlokłam się z łóżka na wizytę lekarską, bez dyskusji przyjęłam do wiadomości rodzaj i liczbę zaleconych zabiegów i znowu poszłam do pokoju, żeby się położyć i nadal drzemać.

Gdyby nie energiczna współlokatorka, pewnie nie schodziłabym nawet na posiłki. W ogóle nie czułam głodu, było mi wszystko jedno, jaka jest pogoda, nie obchodziło mnie, jak daleko jest do morza i kto siedzi przy naszym stoliku. Te informacje miałam od pani Dzidki, bo tak kazała się nazywać korpulentna blondynka w średnim wieku, którą los na cały turnus wpakował do wspólnego pokoju ze mną.

Była gadatliwa, ale na szczęście miła i umiała się wyciszyć, gdy widziała, że jej opowieści zaczynają mnie męczyć. Dzięki niej w końcu zeszłam do jadalni i poznałam Zbyszka. To był właśnie ten, w którym się prawie zakochałam. Słowo „prawie” jest tu kluczowe. Dlaczego? Bo gdybym zakochała się całkiem, a nie tylko prawie, mój wakacyjny romans kosztowałby mnie o wiele więcej zdrowia, nerwów i rozczarowań…

Prezentował się jak jakiś model

Zbyszek był moim rówieśnikiem, mało tego – urodziliśmy się nie tylko w tym samym roku, ale i w tym samym miesiącu, więc pani Dzidka od razu stwierdziła, że widzi w tym jakiś znak i że powinniśmy się lepiej poznać.

Właściwie to… nie miałam nic przeciwko temu! Zbyszek mi się spodobał, był w moim typie – wysoki, szczupły blondyn o niebieskich oczach i jasnej skórze. Pod wpływem słońca ta skóra nabrała barwy cynamonu, więc Zbyszek prezentował się jak jakiś model, szczególnie gdy wychodził z wody, połyskując w słońcu, jakby był pokryty szlachetnym metalem.

Wyjeżdżając na tę kurację, nie miałam zamiaru uczestniczyć w żadnych wieczorkach zapoznawczych i innych podobnych atrakcjach, ale Zbyszek szybko mnie przekonał, że zabawa i taniec nie są niczym złym, wręcz przeciwnie – trzeba z nich korzystać, bo człowiek zadowolony, rozluźniony i wesoły szybciej pokonuje choroby i łatwiej przyswaja korzyści płynące z zabiegów i rehabilitacji. No i miał rację. Sama dostrzegłam, że po kilku dniach wyglądam ładniej niż zwykle, lepiej się czuję, więcej mi się chce i w ogóle jestem do życia.

Doszło do tego, że poszłam do uzdrowiskowego fryzjera, żeby podciąć i trochę rozjaśnić włosy. Przy okazji wyregulowałam brwi, zrobiłam paznokcie, jednym słowem zadbałam o urodę tak jak nigdy przez ostatnie dwa, a może i trzy lata.

Ze Zbyszkiem byliśmy nierozłączni. Dni mijały jak piękny sen, a ja z przerażeniem i żalem myślałam o tym, że turnus się skończy i że nie wiem, co będzie dalej, bo Zbyszek mieszkał ponad trzysta kilometrów ode mnie, więc częste spotkania były raczej niemożliwe.

Oczywiście podczas randek całowaliśmy się, były namiętne i coraz śmielsze pieszczoty, aż wreszcie zdecydowałam się na ostatni krok w wieczór przed wyjazdem. To była ciepła, gwiaździsta, sierpniowa noc. Morze lśniło w świetle księżyca, a gwiazdy wydawały się tak blisko nas, że niemal nas przykrywały jak błyszcząca, jedwabna kołdra.

– I po co zmarnowaliśmy tyle czasu? – zapytał. – Warto było tak się czaić?

– Nie warto – odpowiedziałam. – Ale nadrobimy straty i czas. Przyjadę do ciebie. Chcesz?

Moja siostra byłaby ze mnie dumna, bo ona zawsze twierdziła, że trzeba przejmować inicjatywę, więc zrobiłam to, co według niej należało zrobić – wprosiłam się na wizytę.

Zbyszek wydawał się zadowolony. Mówił, że się bardzo cieszy, że na pewno będzie przyjemnie i że następnym razem to on pojawi się u mnie. Radość mnie rozpierała, bo to znaczyło, że nasza historia ma szanse na ciąg dalszy. Niczego więcej nie pragnęłam!

Wróciłam do domu wprawdzie trochę smutna z powodu rozłąki, ale pełna nadziei. Rozmawialiśmy ze Zbyszkiem przez telefon i komunikatory internetowe kilka razy dziennie. Opowiadaliśmy sobie, co u nas słychać, wspominaliśmy, a nawet snuliśmy plany na przyszłość.

Dni mijały, wieczory robiły się coraz dłuższe, opalenizna schodziła, letnie sukienki schowały się w szafie… Nieubłaganie nadchodziła jesień.

Zaryzykowałam i gorzko pożałowałam

Chciałam pojechać do Zbyszka już pod koniec września, ale w pracy mieliśmy kocioł i nie mogłam wziąć urlopu. W październiku znowu zrobiło się niebezpiecznie z koronawirusem, więc nie chciałam ryzykować, i dopiero połowa listopada tak się ułożyła, że mogłam zaplanować trzydniową wizytę u Zbyszka.

Mówił, że się cieszy i że czeka, więc pomimo paskudnej pogody wsiadłam do pociągu i ruszyłam na drugi koniec Polski. Nie przeszkodził mi nawet lekki katar, choć powinien, bo z czerwonym, cieknącym nosem nie powinno się pokazywać mężczyźnie, którego uczucia są nierozpoznane do końca.

Pod koniec podróży za oknami pociągu rozpętała się zadymka. Mokry śnieg sypał jak pierze z rozprutej poduszki i natychmiast zamieniał się w mokre, czarne błocko. Wylądowałam na nieznanym dworcu, w nieznanej miejscowości z kapturem na głowie, owinięta szalem, w ciężkich butach i kurtce, która mnie niestety pogrubiała.

Zbyszka zauważyłam dopiero po chwili, a właściwie dopiero po chwili go poznałam w grupie oczekujących na przyjazd swoich znajomych. Wyglądał zupełnie inaczej niż latem; wydawał mi się chudy i blady, miał śmieszny kaszkiet opierający się na dziwnie odstających uszach. Dopiero teraz dostrzegłam, że ma takie uszy…

Ale nie to było zaskakujące. Zbyszek chwilę na mnie uważnie patrzył, nie uśmiechając się i nie czyniąc żadnego powitalnego gestu. Na pewno mnie poznał, ale nie podszedł do mnie, nie pomachał, nie uśmiechnął się, tylko omiótł mnie wzrokiem i natychmiast przeniósł spojrzenie na inne osoby znajdujące się na peronie.

Zamarłam. Nie wiedziałam, co robić. Chciałam do niego podejść, zawołać, że to ja i że jestem, przyjechałam, ale on nagle odwrócił się i zbiegł po schodach w dół peronu, znikając mi z oczu.

Czułam się okropnie. Nie miałam żadnych wątpliwości, że Zbyszek po prostu uciekł, że nie chciał się ze mną przywitać, że wyraźnie pokazał, jaki jest rozczarowany i że na pewno już po mnie nie wróci.

Mimo wszystko zadzwoniłam, bo moje położenie było dosyć okropne. Sprawdziłam powrotne połączenie i okazało się, że do bezpośredniego pociągu mam sześć godzin czekania. Pozostało kombinowanie z przesiadkami. Pomyślałam, że poproszę Zbyszka chociaż o gościnę niezobowiązującą do niczego. Wytłumaczę, że chcę się tylko trochę umyć, napić herbaty, ogrzać i odpocząć, ale… nie odebrał ode mnie telefonu.

Kilka razy dzwoniłam i zawsze słyszałam, że abonent jest poza zasięgiem.

Kiedy dotarłam wreszcie do domu, moja siostra aż złapała się za głowę.

– Przecież masz jego adres – denerwowała się. – Trzeba było wziąć taksówkę i tam jechać. Byłaś w końcu zaproszona, drań miał obowiązek się tobą zająć. Mogłaś mu chociaż nawtykać, ile wlezie. Ja bym tak zrobiła!

– Ty może tak, ale ja nie! – powiedziałam. – Dał mi wyraźny dowód na to, że spodziewał się kobiety pięknej, wakacyjnej, a przyjechała zmokła kura w kiepskich ciuchach i bez śladu dawnej urody. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Miałam się wpychać na siłę?

– To napisz chociaż do niego i go zwymyślaj. Zachował się jak ostatni palant!

Reklama

– Co to da? Dostałam nauczkę, że letnie romanse są jak ślady stóp na morskim piasku, że to nic trwałego i spłukują je jesienne deszcze… Dlatego nie mów mi, że się nie staram o facetów, bo masz dowód, jak się starałam i co z tego wynikło. Powiem ci więcej! Na tym obcym, mokrym peronie przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie dam się tak załatwić, choćbym miała być sama do końca życia. Tego jestem pewna. Nigdy więcej!

Reklama
Reklama
Reklama