„Wakacyjny romans zawrócił mi w głowie. Wskoczyłam za gorącym kochankiem w ogień i okropnie się sparzyłam”
„Czasem warto zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi uczucie… Czekałam na taką miłość wiele lat. A jak się pojawiła, to wybrałam pracę, której nawet nie lubiłam. Musiałam zdecydować: stabilna praca, o której wielu marzy, czy kompletne szaleństwo”.
- Asia, 38 lat
Stałam akurat w korku, który ciągnął się niemiłosiernie przez pół miasta. Kierowcy mierzyli się nerwowym wzrokiem zza szyb samochodów, jakby to mogło przyspieszyć ruch. Entuzjazm dziennikarza radiowego podzielałam tylko częściowo. Owszem, cieszyłam się, że już koniec tygodnia, tym bardziej że w przyszłym miałam zaplanowany urlop, ale z drugiej strony ostatnio miałam dziwne poczucie, że z moim życiem jest chyba coś nie tak, skoro bez przerwy tylko czekam na koniec dniówki, weekendy i urlopy.
Od dwunastu lat pracowałam w urzędzie miasta i każdy mój dzień przepełniony był pragnieniem ucieczki. Przez osiem godzin siedzenia na urzędniczym stołku mój wzrok krążył od petentów składających wniosek o zawarcie związku małżeńskiego albo nadanie imienia dziecku (ja, niestety, nie miałam dotąd okazji złożyć takiego wniosku), do ekranu komputera i jeszcze zegara niemiłosiernie wolno odliczającego minuty. Ostatnia dekada to ciągłe czekanie na chwilę wolnego. Patrzyłam na innych ludzi i zastanawiałam się, czy tylko ja tak mam, czy wszyscy? Audycje radiowe, których słuchałam w pracy, utrzymywały mnie w przekonaniu, że każdy z nas ma podobnie, ale czy na pewno…? Może jest coś, co mogłabym robić, zarabiając, a przy tym ciesząc się życiem. A może to tylko mrzonki…
To miał być zwyczajny wyjazd z przyjaciółmi, a tymczasem…
Moja sąsiadka, Ula, wybierała się właśnie z mężem na urlop. Miała z nimi jechać jej mama, ale się rozchorowała, więc Ula namawiała mnie. Wykupili tanie loty do Irlandii do miejscowości Cork, więc była to doskonała okazja, żeby coś zwiedzić i wypocząć. Ula nie znała angielskiego, więc liczyła na to, że pomogę im dogadać się z miejscowymi.
– Nie chcę być piątym kołem u wozu! – jęczałam.
Jednak ona zapewniała, że tak nie będzie, bo przecież nie są już zakochanymi podrostkami, którzy będą się wciąż obściskiwać. A poza tym znamy się tyle lat, że jesteśmy prawie jak siostry. Szczerze mówiąc, miałam wielką ochotę na wypad gdzieś za granicę. Co prawda myślałam raczej o słonecznej plaży, a nie o deszczowych wyspach, ale właściwie czemu nie? I tak nie miałam planów urlopowych, a siedzenie w pustym mieszkaniu w centrum miasta było przygnębiające i nie miało większego sensu.
„Czas zrobić coś ciekawego, zamiast siedzieć i użalać się nad sobą!” – postanowiłam. Spakowałam walizki i w poniedziałek rano ruszyliśmy we trójkę z lotniska w Katowicach do Cork. Po drodze czytałam przewodnik po Irlandii i wraz z Ulą i Sławkiem analizowaliśmy, co można tam zwiedzić. Zapowiadało się ciekawie.
– Ale tam są oszałamiające widoki! Popatrzcie, ile jest fantastycznych miejsc w samym Cork: katedry, muzea, zamek. A te klify w Moher wyglądają przepięknie! Może tam też pojedziemy?– zachwycałam się, pokazując im zdjęcia, a oni podzielali mój entuzjazm.
Gdy tylko wylądowaliśmy, złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do pensjonatu, w którym mieliśmy nocować przez cały pobyt. Całe szczęście nie miałam problemów, żeby dogadać się z taksówkarzem, choć przyznam – miałam tremę. Pensjonat wyglądał czarująco. Do wejścia prowadził chodniczek obrośnięty z obu stron kwitnącymi krzewami i kamienne schody. Na ich szczycie znajdowały się klimatyczne zielone drzwi z mosiężną kołatką i dzwoneczkiem. Hol był przestronny, wysoki i delikatnie oświetlony.
Dało się nim przejść na drugą stronę budynku, gdzie w podwórku był ogródek z kawiarnią i stolikami.
– Ale ładnie… – Ula aż klasnęła w dłonie.
Recepcjonisty nie było, więc poczekaliśmy chwilę, oglądając obrazy wiszące przy schodach. Właściciel najwyraźniej lubił sztukę, bo były to same reprodukcje znanych dzieł Moneta, van Gogha, Degasa. Miło było patrzeć, że ktoś we współczesnym świecie interesuje się malarstwem.
Po chwili do holu wszedł wysoki, postawny mężczyzna o rudawych włosach i jasnej, nieco piegowatej cerze. Wyglądał na niewiele starszego od nas. Przywitał nas szczerym uśmiechem i uściskiem dłoni. Od razu zwrócił moją uwagę, bo zawsze podobali mi się tacy rudzielcy. Powiedział, że nazywa się Conor Spillane i jest właścicielem tego pensjonatu. Przedstawiłam nas i odebrałam klucze do pokoju, a on poinformował, że wieczorami odbywają się w salce na dole koncerty fortepianowe muzyki klasycznej i gdybyśmy mieli ochotę posłuchać, zaprasza.
– Czyją muzykę dziś gracie? – zapytałam po angielsku.
– Chopina – odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się serdecznie, słysząc nazwisko naszego rodaka.
Conor szybko zorientował się, że jesteśmy z Polski i powiedział w naszym języku kilka słów, których nauczył się od Polaków. Kiedy odprowadzał nas do pokoju, zagadnęłam go o obrazy.
– Mało kto zwraca na nie uwagę! – ucieszył się i zaczął opowiadać o swojej fascynacji malarstwem.
Ula i Sławek wzięli klucze i poszli do swojego pokoju, a ja jeszcze chwilę rozmawiałam z Conorem. Wydawał mi się bardzo interesującym mężczyzną i miałam wrażenie, że ja także mu się spodobałam. Choć może był tak miły dla każdego gościa? Ale chyba nie każdego zapraszał do kawiarni na kawę, gdy już się rozgości.
Miał dość pracy u kogoś
Weszłam do pokoju, oparłam się o drzwi i aż westchnęłam z wrażenia. „Ale początek urlopu! Ledwie postawiłam nogi na ziemi, a mam wrażenie, jakbym miała odlecieć. Co za przystojniak!”. Usłyszałam pukanie. To Ula. Wpuściłam ją, a ona złapała mnie za ręce i zaczęła piszczeć jak jakaś małolata.
– Ulka, zamknij się, bo cię usłyszy!
– Ale cię podrywa!
– Tak myślisz? – udawałam, że nie zauważyłam.
Ulka oznajmiła, że wyjdą z mężem na miasto zrobić rozeznanie, a mnie zostawią samą. Mrugnęła do mnie znacząco. Wariatka!
Zeszłam na dół i zastałam Conora siedzącego przy stoliku w ogródku. Nie byłam pewna, czy to na mnie czeka, ale natychmiast się podniósł i podszedł. Zrobił mi kawę w profesjonalnym ekspresie. Była wyśmienita. Stałam przy barze i obserwowałam go, a on opowiadał o sobie i o tym, jak założył kilka lat temu ten pensjonat, bo miał dość pracy u kogoś. Poczułam, że serce szybciej mi bije. Opowiedziałam mu o moich wątpliwościach i poczuciu ciągłego czekania, a on spojrzał mi w oczy i powiedział.
– Masz rację. Niektórzy całe życie wciąż tylko czekają: na weekend, na lato, na wygraną na loterii albo na miłość… Czasem trzeba wziąć los w swoje ręce i samemu zawalczyć o to, czego się chce.
Miałam wrażenie, jakbyśmy znali się od lat
Poczułam, że uginają się pode mną kolana. Mówił dokładnie to, co chodziło mi po głowie od lat. Człowiek, którego nie znałam, w ciągu kilku chwil zupełnie zawrócił mi w głowie. Gadaliśmy przez dwie godziny, wymieniając się opiniami i śmiejąc z różnych historyjek i anegdotek. Mieliśmy bardzo podobne spojrzenie na świat. Patrzyłam mu w oczy i miałam wrażenie, że zakochałam się od pierwszego wejrzenia, ale odsuwałam od siebie tę myśl. „Przecież to niepoważne! Nie znam go! On nie zna mnie. To tylko fascynacja. Pewnie zaraz mi przejdzie” – uspokajałam rozhulane emocje.
Kiedy Ula ze Sławkiem wrócili, nawet nie zauważyłam, że podeszli do stolika. Conor polecił nam restaurację swojego przyjaciela, po czym zaproponował, że jeśli nie mamy nic przeciwko, zje z nami. Oczywiście nie mieliśmy.
Zamówiliśmy klasyczny dla wysp zestaw obiadowy „Fish and Chips”, czyli rybę z frytkami oraz irlandzkie ciemne piwo. Starałam się tłumaczyć na bieżąco rozmowę Conorowi i moim przyjaciołom.
– Przydałaby mi się taka tłumaczka w pensjonacie – zażartował Conor. – Przyjeżdża tu mnóstwo Polaków, którzy nie znają języka.
– Może zostaniesz, Asiu? Chyba ci się tu spodobało? – roześmiała się Ula, a ja zmroziłam ją wzrokiem. Tego nie przetłumaczyłam!
Przez kolejne dni Conor pokazywał nam Cork (w tym czasie w pensjonacie zastępowała go siostra). Zdarzały się chwile, gdy zachowywał się, jakby był moim chłopakiem. Bardzo mi się to podobało. Kiedy pojechał z nami zobaczyć klify Moheru i spoglądaliśmy razem z góry w rozszalałe morze, stanął za mną i przytulił mnie nieśmiało.
Następnego dnia zaprosił mnie na wieczór tradycyjnej muzyki irlandzkiej. Tym razem poszliśmy tylko we dwoje, bo Ula wymówiła się bólem głowy. Bawiliśmy się wyśmienicie: tańczyliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się… Gdy wróciliśmy do pensjonatu, odprowadził mnie do drzwi pokoju. Spojrzałam mu w oczy i miałam wrażenie, że zaraz się rozpłynę. Czemu musiałam spotkać go na drugim końcu Europy?
– Joanno, musisz wracać do Polski? – zapytał.
– Muszę… – odparłam. – Mam tam pracę, mieszkanie. Poza tym dopiero się poznaliśmy, Conor.
– Wiem… – westchnął.
W nim też najwyraźniej buzowały emocje. W końcu nachylił się i mnie pocałował.
Było mi z nim tak dobrze, że naprawdę miałam ochotę zostać. To było szaleństwo, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Do końca urlopu właściwie się nie rozstawaliśmy. Chodziliśmy wszędzie za ręce, bo nie mogliśmy się od siebie oderwać. Ula uśmiechała się na nasz widok. Nigdy wcześniej nie widziała mnie z żadnym chłopakiem. Kiedy wyjeżdżaliśmy, Conor odwiózł nas na lotnisko. Trudno nam było się rozstać. Żegnaliśmy się czule i obiecaliśmy sobie pisać do siebie i dzwonić. Sądziłam jednak, że szanse na to, by ten wakacyjny romans się utrzymał, są raczej marne.
Porzuciłam miłość dla pracy, której nie lubię? Przecież to głupie!
Wróciłam do domu i do pracy, ale nie mogłam odnaleźć się w szarej codzienności. To, co wcześniej uznawałam za normę, nagle zaczęło mnie drażnić i uwierać. Nie mogłam znieść monotonii i tęsknoty. Każdego dnia dostawałam od Conora maile i SMS-y. Dzwonił co wieczór i gadaliśmy do późna. Chodziłam rano do pracy półprzytomna.
– Co się z tobą dzieje? – pytały koleżanki, gdy myliłam pieczątki i wkładałam papiery do niewłaściwych segregatorów.
Co się dzieje?! Byłam zakochana jak diabli! Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, zobaczyłam w skrzynce mailowej wiadomość od Laury Spillane. To była siostra Conora. „Czego może ode mnie chcieć?” – przestraszyłam się. „Może Conorowi coś się stało?”. Tymczasem Laura pisała, że Conor zupełnie stracił dla mnie głowę i jeszcze nigdy w życiu nie widziała go w takim stanie. „Wydaje mi się, że jesteś miłością jego życia i jeśli do niego nie wrócisz, mój brat uschnie z tęsknoty”. Mail był ciepły i pełen miłych słów pod moim adresem.
Łzy napłynęły mi do oczu. Pomyślałam, że to, co kiedyś powiedział Conor o ciągłym czekaniu, dotyczy właśnie mojej sytuacji. Całe życie czekałam na taką miłość, a gdy nadeszła, zrezygnowałam z niej dla pracy, której nawet nie lubię! Jaki to miało sens?
Następnego dnia złożyłam wniosek o roczny bezpłatny urlop (żeby na wszelki wypadek mieć gdzie wrócić!) i kupiłam bilet do Cork. Wiedziałam już na pewno, że ciągłe czekanie nie ma sensu. Tym bardziej że na drugim końcu Europy także był ktoś, kto na mnie czekał. Do pracy w Polsce już nie wróciłam. Pół roku później wzięłam z Conorem ślub. Naszym świadkiem była oczywiście Laura, z którą bardzo się zaprzyjaźniłam. Ula i Sławek także byli obecni!
Nigdy nie przypuszczałam, że będę mieszkać i pracować za granicą, ale czasami życie potrafi nas zaskoczyć. Prowadzimy z Conorem pensjonat, w którym urządzamy koncerty, wystawy artystów i bardzo często gościmy Polaków. Nie odliczam już czasu od weekendu do weekendu. Jest jednak coś, na co czekam z utęsknieniem – za kilka miesięcy urodzi się nam synek.