„Wakacyjny romans w klubie jeździeckim przerodził się w rodzinny spektakl zdrady. To była krótka jazda bez trzymanki”
„Zapach siana i końskiej sierści w stajni był intensywny, ale dziwnie kojący. Dostałam kask, kamizelkę i przydzielili mnie do instruktora Kuby. Był młodszy ode mnie o jakieś dziesięć lat. Wysoki, z potarganymi włosami”.

- Redakcja
Jeszcze niedawno byłam wzorową żoną i matką. Żyłam w pięknym domu, w którym pachniało świeżo parzoną kawą i perfumami z najwyższej półki. Mój mąż – znany lekarz – miał zawsze uprasowane koszule i ciepły obiad, a syn wyprasowane spodnie na szkolne apele.
Nie widzieli mnie
Ja byłam tłem. Niewidzialną kobietą w złotej klatce, z której nikt mnie nie wyganiał, ale też nikt nie zapraszał do wyjścia. Nazywali to idealnym życiem. Miałam wszystko: stabilność, pieniądze, prestiż. Ale czy ktoś pytał, czy jestem szczęśliwa? Czy ktoś słyszał, jak codziennie umieram w środku od tej rutyny, od tej lodowatej obojętności mojego męża?
– Może spróbujesz czegoś dla siebie? – zapytała kiedyś Aga, moja przyjaciółka jeszcze z czasów liceum. – Coś, co nie będzie związane z domem, z mężem, z dzieckiem.
– A co by to miało niby być? – zapytałam. Już dawno przestałam myśleć o sobie jako o osobnym bycie.
– Nie wiem… spróbuj czegoś nowego. Jazda konna, malarstwo, cokolwiek! Chodzi o to, żebyś poczuła, że jeszcze jesteś kobietą, a nie tylko funkcją – nalegała.
Nie odpowiedziałam, ale tego samego wieczoru, kiedy mąż po raz kolejny zniknął za drzwiami swojego gabinetu bez słowa i bez spojrzenia, wpisałam w wyszukiwarkę: „jazda konna dla dorosłych”.
Chciałam czegoś nowego
Powiedziałam Michałowi, że jadę na jogę. Nie zapytał, gdzie dokładnie, ani kiedy wrócę. Pokiwał głową, mruknął coś pod nosem i tyle. Zdziwiło mnie, jak łatwo przeszło mu przez gardło pozwolenie, jakby cieszyło go, że mnie nie będzie.
Zapach siana i końskiej sierści w stajni był intensywny, ale dziwnie kojący. Dostałam kask, kamizelkę i przydzielili mnie do instruktora Kuby. Był młodszy ode mnie o jakieś dziesięć lat. Wysoki, z potarganymi włosami, opalony. Spod niebieskiej koszulki wystawał kawałek tatuażu. Uśmiechnął się, gdy wyciągnęłam rękę.
– Sylwia? – zapytał.
– Tak. Pierwszy raz – odpowiedziałam, jakbym musiała się z tego tłumaczyć.
– Świetnie. Wszystko ci pokażę. – I spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Jakby widział człowieka, nie tylko matkę i żonę. – Zacznijmy od siodłania. Lubisz zwierzęta?
– Chyba tak. Nigdy nie miałam z nimi wiele wspólnego – przyznałam, a on roześmiał się cicho.
– To tym lepiej. Konie to wyczuwają. Im mniej oczekiwań, tym więcej zaufania.
Wkręciłam się w to
Lekcja była prosta. Jeździłam na koniu w kółko, potem kilka razy się na nim uniosłam w stępie. Wstydziłam się, że się boję. Kuba mówił spokojnie, cierpliwie. Ani razu się nie zniecierpliwił, nie spojrzał na mnie z wyższością. Po godzinie zeszłam z siodła z bolącymi udami i sercem rozgrzanym czymś, co przypominało dumę.
– Dobrze ci poszło – powiedział, prowadząc konia do stajni. – W siodle wyglądałaś, jakbyś tu należała.
Nie odpowiedziałam. Czułam, że się rumienię, co było absurdalne. Ja, czterdziestoletnia kobieta, matka licealisty, wrażliwa na tekst wypowiedziany przez chłopaka, który mógłby być moim uczniem.
Zaczęłam przyjeżdżać regularnie, dwa razy w tygodniu. Raz Michał zapytał, czy nie przesadzam z tymi ćwiczeniami, ale nie czekał na odpowiedź. Kuba za każdym razem witał mnie z tym samym półuśmiechem i luźną, swobodną energią. Czasem opowiadał coś o koniach, czasem o swoim psie, który spał w biurze stajni. Zaczęliśmy żartować. Wydawało się to naturalne, nieprzymuszone. Ale pewnego dnia zostałam chwilę dłużej. Ostatnia jazda, konie już w stajni, wieczór powoli opadał.
– Chcesz herbaty? – zapytał, wycierając ręce w szmatkę.
Zauroczył mnie
Weszłam za nim do kantorka, w którym pachniało sianem i tytoniem. Usiadłam na ławce przy ścianie, podał mi kubek i usiadł obok. Milczeliśmy przez chwilę.
– Nie masz ochoty wracać do domu, prawda? – rzucił spokojnie.
Spojrzałam na niego. Wiedział, albo się domyślał.
– A gdybym nie wróciła? – zapytałam cicho, sama nie wierząc, że to powiedziałam.
Kuba spojrzał mi prosto w oczy, nie uciekł wzrokiem. Podszedł bliżej. Poczułam ciepło jego ust. Pocałował mnie powoli. Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Serce waliło mi jak po biegu, a w głowie huczało jedno: co ja zrobiłam?
Wracałam do domu z winą wciskaną głęboko pod skórę. Ale pod tą winą tliło się coś jeszcze – ożywienie, pragnienie. Czułam się kobietą i tego uczucia nie chciałam oddać.
Nie wiem, kiedy to przestało być tylko jazdą konną. Przestałam udawać, że chodzi o relaks, zdrowie i przestrzeń. Zaczęłam przyjeżdżać wcześniej, zostawać dłużej. Wymienialiśmy uśmiechy, muśnięcia dłoni, krótkie rozmowy pełne dwuznaczności. Kuba podchodził blisko, mówił półgłosem. Czasem dotykał mojej talii przy poprawianiu pozycji w siodle. Napięcie było gęste jak letnie powietrze przed burzą.
Nie spodziewałam się
W pewne popołudnie pocałował mnie znowu. Tym razem w stajni, przy boksie pustym po starym wałachu. Byliśmy sami. Nie mówił nic, ja też nie. Zaczęło się od dotyku szyi, ramion, pleców. Czułam, jak moje ciało budzi się z długiego snu, jak odzyskuję czucie tam, gdzie byłam martwa od lat.
Zaczęłam kłamać. Przestałam odpisywać na wiadomości syna, gdy byłam z Kubą. Michał zaczął się przyglądać, pytał, czy wszystko w porządku. Odpowiadałam bez zastanowienia: tak, oczywiście. Któregoś dnia stałam w kuchni. Michał wszedł i po prostu rzucił na stół kopertę. Nie spojrzał na mnie.
– Już nie mam siły na ciebie patrzeć – powiedział cicho. – Przeczytaj. I proszę, nie próbuj tłumaczyć.
Patrzyłam, jak zakłada płaszcz i wychodzi. Dopiero gdy usłyszałam trzask drzwi, odważyłam się rozciąć kopertę. Pozew o rozwód. Wybiegłam na taras, próbując go dogonić, ale samochód już odjeżdżał. Zadzwoniłam do Kuby, ręce mi się trzęsły.
– Michał się dowiedział. Dał mi pozew. Muszę z kimś pogadać – powiedziałam szybko.
Po drugiej stronie była cisza.
– Sylwia… To była chwila. Nie planowałem tego. Ani ja, ani ty.
Zostałam sama
Poczułam, jak moje ciało robi się zimne.
– Ty się boisz, że teraz będę czegoś chciała? Że ci się zwalę na głowę?
– Nie o to chodzi. Po prostu… nie jestem gotowy na coś takiego. Nie chcę nikogo zranić.
Zakończył rozmowę, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Zostałam w pustym salonie z papierami rozwodowymi na stole i telefonem, który nie zadzwonił już więcej tamtego dnia.
Nie miałam dokąd pójść. Michał się wyprowadził, ale zabrał ze sobą wszystko. Kuba nie odbierał telefonu, przestał też odpisywać. Syn powiedział, że zamieszka z ojcem. Gdy zapytałam, czemu, wzruszył ramionami.
– Bo tam jest normalnie – odpowiedział krótko.
– Paweł, przecież to ja jestem twoją matką – powiedziałam z żalem.
– Wiem. Ale nie chcę cię teraz widzieć – rzucił bez emocji i wyszedł.
Poczułam się tak, jakby moje życie wyparowało, zostawiając tylko skorupę. Kobieta, która miała kiedyś męża, syna, dom i coś, co przypominało kochanka, teraz nie miała nikogo. Chciałam żyć. A teraz żyłam, ale jakby nie swoim życiem. Obok. Obok wszystkiego.
Sylwia, 41 lat
Czytaj także:
- „Po imprezie obudziłem się obok ślicznej kobiety. Wszystko byłoby dobrze, gdyby to nie była matka mojego kumpla”
- „Mój teść od lat się we mnie podkochiwał i robił aluzje. Nie sądziłam jednak, że jednym zdaniem zrujnuje nasze wesele”
- „Włoski kochanek nawinął mi makaron na uszy. Gorący romans okazał się wstrętny jak odgrzewana pizza z mikrofali”