Reklama

Czyżbym bała się deszczu?

Ledwo wyszłam z pracy, lunął rzęsisty deszcz. Zupełnie jakby czekał, aż opuszczę bezpieczne schronienie wśród szkolnych murów. Uśmiechnęłam się w duchu, widząc jednego z moich niesfornych podopiecznych. Przemknął obok mnie z kolorowym tornistrem na plecach i z głośnym okrzykiem radości wskoczył w najbliższą kałużę. Podążająca za nim mama spojrzała na mnie przepraszająco. Rozłożyła granatową parasolkę i z okrzykiem: „Jasiu! Wyjdź z tej kałuży!” – ruszyła w jego stronę.

Reklama

Przez chwilę obserwowałam beztrosko taplającego się pierwszoklasistę. Miał mokre od deszczu włosy przylepione do czoła i wyraz radości na twarzy. Takiemu dziecku to dobrze. Zero trosk, zmartwień, jedynym problemem jest zadanie domowe. Teraz ewentualnie bura od matki za przemoczone buty i ubranie.

Westchnęłam ciężko, zawracając do pokoju nauczycielskiego, gdzie postanowiłam przeczekać nieoczekiwaną ulewę. Był pusty. Nie śpiesząc się, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam przy stoliku. Popijałam ją małymi łykami, gapiąc się bezmyślnie na spływające po szybach krople.

– Ty jeszcze tutaj? – usłyszałam głos Heleny, nauczycielki plastyki. – Przecież już skończyłaś.

– Ano skończyłam – odpowiedziałam, lekkim ruchem głowy wskazując okno. – Nie zabrałam rano parasolki, a leje jak z cebra.

– W radiu zapowiadali długi deszczowy tydzień – Helena uśmiechnęła się i odłożyła dziennik. – Ja tam nie przejmuję się tymi kilkoma kroplami. Najwyżej skarpetki się pofarbują – i zerknęła na swoje czerwone trampki.

Pokręciła kostką, przyglądając się żywemu kolorowi. No tak, nauczycielka plastyki. Jej wypadało pojawić się w szkole w nieco, powiedzmy, awangardowym ubraniu. Ode mnie, poważnej wychowawczyni pierwszoklasistów, wymagano większej dbałości o codzienny strój. A może ja sama tego od siebie wymagałam? Musiałam wskazywać uczniom właściwą drogę, dawać im dobry przykład, uważać na to, co mówię, tak aby nie powodować skaz na ich młodych duszyczkach – jak nieraz żartobliwie określałam swoją misję pedagogiczną.

– Niepotrzebnie tak się przejmujesz – dodała Helena z wyrozumiałym uśmiechem.

Skąd w niej tyle pozytywnego myślenia?

Znałyśmy się od przedszkola. Nasze drogi się rozeszły się, gdy wyjechała na studia plastyczne. Ale po latach wróciła do rodzinnego miasta i spotkałyśmy się ponownie właśnie tutaj. W szkole. Początkowo byłam przerażona tym, na kogo wyrosła. A raczej – nie wyrosła. W głębi duszy pozostała dzieciakiem.

– Co masz na myśli? – spytałam zaciekawiona.

– To tylko deszcz. Wrześniowy deszcz – Helena uśmiechnęła się szeroko. – Kiedyś wierzyłam, że można uniknąć zmoknięcia, jeśli wystarczająco szybko przebiega się pomiędzy kroplami deszczu. I byłam przekonana, że zbyt wolno biegam, bo wciąż wracałam przemoczona – powiedziała i zachichotała jak dziewczynka.

Patrzyłam na nią ze zdumieniem. Skąd ta beztroska radość? Przecież o ile dobrze wiedziałam, nie układało jej się najlepiej. Kariery jako malarka nie zrobiła. Jej małżeństwo skończyło się rozwodem. Dzieci nie miała, może to i lepiej. Jednak Helena, zamiast zamknąć się w domu, rozpamiętywać przeszłość, swoje błędy – tryskała niespożytą energią, co rusz wyjeżdżając na wycieczki, zwiedzając rowerem pobliskie okolice. Raz – o zgrozo! – widziałam ją w kawiarni na rynku z mężczyzną, który mógłby być jej młodszym bratem…

– Spacerowanie w deszczu najpewniej skończy się przeziębieniem – stwierdziłam poważnym tonem. – Choroba oznacza branie lekarstw. Na jedno pomogą, na drugie zaszkodzą. Lepiej łykać ich jak najmniej – weszłam na swój ulubiony temat. – Poza tym przemoczysz buty, trzeba będzie kupić nowe – rozkręcałam się, bo oszczędzanie i niepotrzebne wydatki to mój drugi ulubiony temat.

– Izka… – koleżanka popatrzyła na mnie z politowaniem. – Powiedziałabym, że pieprzysz głupoty, ale pieprzu używasz wyłącznie zamiast soli do pomidorów. I to białego, bo jest ponoć zdrowszy. Masz dopiero trzydzieści lat, a jęczysz, jakbyś stała jedną nogą w grobie! Uśmiechnij się, zacznij cieszyć życiem, bo inaczej nie dożyjesz nawet czterdziestki – postraszyła i pokazała mi język.

Zamurowało mnie. Zamrugałam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

Wyręczyła mnie:

– Wyjdź gdzieś z domu, rozerwij się trochę, może poćwicz. Wysiłek fizyczny poprawia humor – mówiła, pakując torbę i nie patrząc na mnie. – Na zdrowie też wpływa pozytywnie.

– Nie mam już nastu lat – odparłam po dłuższej chwili. – Pewnych rzeczy w naszym wieku nie wypada już robić. Jestem nauczycielką, wymaga się ode mnie właściwej postawy, którą przekazujemy młodym pokoleniom. Trzeba dbać, aby odpowiednio je kształtować, aby prowadzić…

– Izka, zlituj się! – przerwała mi ostro.

– Zostaw te wywody pedagogiczne dla kotów na podwórku. A teraz zbieraj się, idziemy. Nie mam zamiaru siedzieć w murach budy dłużej niż to konieczne.

– Nie lubisz swojej pracy? – spytałam.

– Lubię. Bardzo. I spełniam się w niej. Jednak w życiu trzeba umieć oddzielić pracę od życia prywatnego. Praca się skończyła, czas na prywatność. Rusz się, bo padać szybko nie przestanie, a nocować tu nie zamierzam – ponagliła mnie.

– Nie mam parasolki.

– Ja też nie. I widzisz tu jakiś problem? – spytała zaczepnie.

– Zmokniemy… – wieszczyłam pesymistycznie.

– Jeśli dobrze pamiętam, tego swojego Filipa poznałaś właśnie podczas burzy, która zaskoczyła was na wędrówce po górach – przypomniała mi Helena.

– Stare dobre czasy – mimowolnie uśmiechnęłam się, wracając do wspomnień. – Byłam młoda, nic mnie nie ograniczało…

– A teraz jesteś stara? – zakpiła Helena. – Wyłaź, idziemy!

Szalone pomysły tylko z nią

Nie wdawałam się w kolejną dyskusję. Coś takiego zabrzmiało w głosie przyjaciółki, że jej posłuchałam, i zgarnąwszy elegancką torbę, poprawiwszy guziki zielonego płaszcza – posłusznie ruszyłam za nią. Stukając obcasami czółenek, niezbyt wygodnych, ale za to doskonale pasujących do płaszcza i torebki, szłam korytarzem za Heleną, przyglądając się jej z podziwem. Wymykała się stereotypom, nie dawała wtłoczyć w ramy. Nikogo nie udawała, pozostała sobą.

Ściągnęłam brwi. Dlaczego to pomyślałam? Że niby ja oszukiwałam? Po prostu dorosłam! Tylko czemu nagle przestała mi się podobać taka dorosłość?

Każdy z nas w swoim życiu zakłada różne maski, aby dopasować się do konkretnej sytuacji, okoliczności. Tylko jako dzieci możemy pozwolić sobie na spontaniczną radość i beztroskę. Gdy wkraczamy w dorosłość, spadają na nas obowiązki, którym trzeba podołać i nie wypada tak, po prostu nie wypada cieszyć się z tego, że coś nam się podoba.

Inni wokoło marudzą, narzekają. Na pracę, zarobki, polityków, małżonków lub choćby pogodę. Na tego, kto idzie przez życie z uśmiechem na ustach, wszyscy patrzą podejrzliwie. Helena masek nie zakładała, nie obchodził jej też przyjęty sposób bycia. I nic nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek miało to się zmienić. Zawsze będzie sobą: nonkonformistką, artystką i radosną kobietą.

– Helka – odezwałam się, kiedy przystanęłyśmy przed wejściem do szkoły, chroniąc się przed deszczem pod niewielkim daszkiem. – I co dalej?

– Jak to co? – popatrzyła na mnie ze zdumieniem. – Właśnie to! – zawołała wesoło, szybkim krokiem ruszając w stronę najbliższej kałuży. – Chodź! Zaszalej! – krzyknęła z radością, unosząc twarz ku niebu i pozwalając kroplom spływać po policzkach.

Stałam niezdecydowana. Spojrzałam w dół na swoje buty, rajstopy. Decyzja przyszła kilka chwil później, gdy usłyszałam głośny śmiech Heleny skaczącej od jednej kałuży do drugiej. Ukryłam się za krzewami porastającymi szkolny skalniak i pospiesznie ściągnęłam rajstopy i buty. Zdążyłam, zanim ktokolwiek mnie zauważył. Upychałam je teraz w torebce, postanawiając w duchu kupić większą. Po chwili dołączyłam do rozbawionej koleżanki.

Przez chwilę byłam beztroskim dzieckiem

Kiedy wróciłam do domu, mój mąż popatrzył na mnie podejrzliwie. Nic dziwnego. Byłam przemoczona, bosa, udało mi się ochlapać płaszcz i gustowny kostium, a moja torebka, wypchana niczym plecak turysty, straciła status eleganckiej. Ale konsternacja Filipa trwała ledwie chwilę.

– Moja deszczowa dziewczyna – wymruczał i przytulił mnie do siebie, odgarniając ręką wilgotne kosmyki. – Pamiętasz tę burzę?

– Błyski, grzmoty, rwący strumień, w który wpadłam, drzewa i my szukający schronienia… – odparłam cicho, kolejny raz tego dnia wracając do wspomnień.

– Już wtedy wiedziałem, że skoro przetrwaliśmy tamtą burzę, to pisana jest nam wspólna podróż przez resztę życia

Pocałował mnie z czułością. Odwzajemniłam pocałunek.

– I pachniesz tak samo cudownie jak wtedy… – wyszeptał w moje mokre włosy.

– Tylko nie ma tu schroniska, w którym dostaniemy gorącą grochówkę – przypomniałam.

– Za to moja deszczowa dziewczyna zaraz dostanie ciepłą herbatę, którą osobiście jej zrobię – oświadczył Filip i z wyraźną niechęcią wypuścił mnie z objęć.

Poczułam się tak jak kiedyś. Jak młoda, beztroska dziewczyna ciesząca się obecnością ukochanego chłopaka, który otacza ją troską i czułością.

– Jesień ma swoje uroki, kochanie! – zawołał Filip z kuchni.

Czym prędzej pozbyłam się przemoczonego ubrania, porzucając je po prostu na podłodze w łazience. Włożyłam puszysty szlafrok i poszłam do kuchni. Przytuliłam się do pleców męża, krojącego ciasto, które upiekłam dzień wcześniej.

– Ty jesteś moim urokiem – wyznałam szeptem.

– Zatem, moja deszczowa pani… – tu Filip zgrabnie się odwrócił, przygarnął mnie do siebie i dokończył: – Najwyższa pora poddać się owemu urokowi.

Reklama

Zachichotałam. Może Helena miała rację. Trzeba częściej cieszyć się życiem. A na kolejny spacer w deszczu wyciągnę Filipa.

Reklama
Reklama
Reklama